„Rezonans, jaki wywołała moja opinia o kandydacie PiS na prezydenta, pokazuje, że tegoroczne igrzyska prezydenckie pobiją poziomem zacietrzewienia, histerii i głupoty wszystkie dotychczasowe” – napisał na Facebooku profesor Antoni Dudek, historyk i gość jednego z ostatnich odcinków wideopodkastu Jarosława Kuisza „Prawo do niuansu”.
To właśnie w ostatnim z tych podkastów powiedział, że Karol Nawrocki jest człowiekiem niebezpiecznym i że jego ewentualna prezydentura może być czymś, czego jeszcze nie znamy. Sugerując tym samym, że Nawrocki może chcieć więcej władzy, niż daje mu Konstytucja. Dudek dodał, że trwająca już kampania wyborcza będzie wyjątkowa, bo stawka jest znacznie wyższa niż pięć lat temu.
Komuna wiecznie żywa
Jakby bojąc się, że słowa Dudka zabrzmią niewiarygodnie, prawicowa prasa, komentatorzy z mediów społecznościowych, a wreszcie sam prezes PiS-u Jarosław Kaczyński rzucili się do dyskredytowania historyka. Jarosław Kaczyński na przykład próbował to zrobić, mówiąc publicznie, że w 1988 roku Dudek jako członek ZSMP brał udział w „komunistycznej konferencji”, kiedy już wszyscy, tylko nie on, wiedzieli, że system komunistyczny padnie. Miało to najprawdopodobniej pokazać, że Dudek jest nie tylko koniunkturalistą, ale i beznadziejnym strategiem politycznym.
W istocie pokazało, że to Kaczyński jest źle poinformowany, bo pod koniec istnienia PRL Dudek był zaangażowany w działalność opozycyjną. A wspomniana konferencja, w której uczestniczył w 1988 roku, była zjazdem Gdańskiego Kongresu Liberałów, w którym reprezentował Klub Chrześcijańsko-Liberalny z Krakowa.
Wydawałoby się, że ponad 35 lat po pierwszych wolnych wyborach, bo coraz większy jest w społeczeństwie udział pokoleń, dla których to tylko historia, argumentum ad komunum nie jest nadmiernie mądrym podejściem. A jednak Jarosław Kaczyński, i to po raz kolejny ostatnio, sięga po ten „kompromat”. Lustracją walczył w latach dziewięćdziesiątych, pierwszej dekadzie dwutysięcznych, więc najwyraźniej wciąż uznaje ją za sprawdzoną metodę, mimo upływu kolejnych dekad. I być może zmobilizuje w ten sposób starszy elektorat, który w przeciwieństwie do młodego – wyborów sobie nie odpuszcza.
Tylko co to mówi o polskiej polityce? Znowu przypominają się słowa Antoniego Dudka, który dwóch obecnych liderów politycznych nazywa „starszymi panami”. Polska jest politycznie wciąż w tej samej epoce, co dwadzieścia lat temu. Pomimo liftingów przekazu czy unowocześniania opraw konwencji partyjnych, rządzą nią na zmianę dwaj ci sami liderzy oraz ich uniwersum z czasów młodości.
To, co się zmieniło, to środki komunikacji. Kaczyński założył właśnie konto na portalu X, a Tusk od dawna zarządza ze swojego radą ministrów, partią i emocjami wyborców. I ta zmiana jest kluczowa.
Polska kampania, a zyski Zuckerberga
O tym, że media społecznościowe mają kluczowy wpływ na kampanie wyborcze, mówi się od pierwszego zwycięstwa Donalda Trumpa w 2016 roku. Wprawdzie pierwszym, który spektakularnie poprowadził kampanię w internecie, był Barack Obama w 2008 roku, jednak w tamtych czasach możliwości były skromniejsze. Co więcej, Obama raczej sam kreował swój wizerunek i przekaz w mediach społecznościowych, z kolei dla Trumpa pracowały też boty produkujące dezinformację i farmy trolli. W Polsce umowę ze spółką, która za pomocą botów prowadziła kampanię w mediach społecznościowych, podpisał w 2015 roku sztab Andrzeja Dudy, co ujawniły później „Gazeta Wyborcza” i Radio Zet. Proceder nie był już wtedy pionierski, jednak specjaliści zwracali uwagę, że po raz pierwszy jego skala została tak wyraźnie opisana w umowie.
To, co doszło w kampanii Trumpa, to ingerencja Rosji w wybory, co powtarzało się także w Europie. I to jest kluczowy efekt, na który powinniśmy zwrócić uwagę po ostatniej głośnej decyzji Marka Zuckerberga, prezesa spółki Meta, do której należą wielkie portale społecznościowe: Facebook, Instagram i Threads. Zuckerberg ogłosił, że na tych serwisach zostanie wyłączony program, który odsiewa fałszywe, manipulujące albo nawołujące do nienawiści informacje od reszty treści.
Serwisy nie zostaną wprawdzie oddane bez żadnej kontroli w ręce trolli i dezinformatorów, bo ma w nich obowiązywać system Community Notes, jak na serwisie X. Polega na tym, że sama społeczność kontroluje prawdziwość treści – może to zrobić albo nie. Według Zuckerberga to krok w stronę wolności słowa, według komentatorów – w stronę sympatii prezydenta Trumpa i spodziewanych z niej zysków.
Kolejna, najbardziej brutalna kampania
Innego rodzaju niż wobec profesora Dudka, ale również rodzaj publicznego linczu rozgrywa się w ostatnich dniach wokół Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i jej twórcy, Jerzego Owsiaka. I znowu – Owsiak budzi emocje na prawicy od dekad, jednak teraz mówi o groźbach śmierci, jakie dostaje przez telefon. Mówi też o szczuciu na siebie w Telewizji Republika i wPolsce24, porównując to do dawnej nagonki w TVP na zamordowanego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. To dlatego, że pracownicy stacji wPolsce24 wtargnęli do siedziby WOŚP i nie pytając o zdanie pracowników i wolontariuszy, wśród których są przecież dzieci, prowadzili relację live, zadając natarczywe pytania.
W obu sprawach Owsiak złożył we wtorek zawiadomienie na policję. Eskalacji nastrojów wokół niego sprzyjają nie tylko prawicowe media, ale i użytkownicy oraz trolle z mediów społecznościowych. A że Owsiak deklaruje poparcie dla koalicji rządzącej – i robił to jeszcze zanim zdobyła władzę, ataki na niego są atakami politycznymi. Kompromitacja Owsiaka może odbyć się także kosztem Donalda Tuska.
Kolejny element układanki tworzącej się w ostatnim czasie w Polsce to osłabienie mediów tradycyjnych. Na to aktywnie pracują, właśnie w mediach społecznościowych, politycy PiS-u, podważając wiarygodność dziennikarzy tych mediów. Pozbawionemu wsparcia stacji publicznych PiS-owi zostają wspomniane dwie telewizje prawicowe oraz media społecznościowe. Hejt na dziennikarki i dziennikarzy mediów publicznych jest prowadzony głównie właśnie tam. Biorą w nim udział politycy, zwykli komentatorzy albo i niezwykli – bo nieistniejący. Im bardziej nieistniejący, tym większe wywołują emocje, a to gwarantuje rozprzestrzenianie się dezinformacji i napaści. Ofiarą takich napaści jest na przykład Justyna Dobrosz-Oracz, którą atakuje się na poziomie zupełnie osobistym (czego nie chcemy cytować) czy przez dowodzenie, że utrzymywała relacje towarzyskie z agentem GRU Pawłem Rubcowem. Jednak ataki pod swoim adresem czyta na portalach społecznościowych wielu dziennikarzy, którzy występują w dużych mediach.
Uczciwie dodajmy, że hejt na dziennikarzy prowadzą także trolle antypisowskie i zaangażowani użytkownicy różnych nieformalnych grup – za to, że nie są wystarczająco antypisowscy. Media społecznościowe są dla nich stworzone.
Jednak w kontekście trwającej już kampanii wyborczej w Polsce oznacza to, że Antoni Dudek może mieć rację – zapowiada się, jak to nazywa: cyrk, jakiego nie było. To ułatwi także żyjący tysiące kilometrów stąd Mark Zuckerberg, który chce zaskarbić sobie łaskawość prezydenta elekta. I kiedy zastanawialiśmy się, jaki wpływ na wybory prezydenckie w Polsce może mieć wygrana Trumpa, to jedną z odpowiedzi właśnie mamy.
A przecież jest jeszcze portal X i TikTok.