„Jak tam wejdziecie, możecie zamawiać wszystko! Wszystko jest ciekawe i smaczne. Nie żałujcie sobie, najlepiej w kilka osób zamówić sporo dań, wtedy możecie kosztować wszystkiego po trochu” – tak Czesi w mediach społecznościowych zachęcają się wzajemnie do jedzenia w polskich barach mlecznych. Wpisy ozdabiają zdjęciami licznych talerzy, zapełniających stoły. „To są kluski śląskie – takie polskie gnocchi”, wyjaśniają. „Koniecznie poproście o gołąbki!”. „A do Poznania to na świętego Marcina – rogali z takim nadzieniem gdzie indziej nie znajdziecie!”.

Nie mam statystyki ani badań, ale jak od lat śledzę czeskie media (także społecznościowe), widzę to wyraźnie: Czesi zakochali się w polskim jedzeniu i odwiedzają nasz kraj także w celach kulinarnych. I nie, nie chodzą u nas do pizzerii czy knajpek chińskich – takie same mają u siebie. Atrakcją dla nich jest tradycyjne polskie jedzenie, a więc głównie bary mleczne.

Kanapka z chlebem

To prawdziwy przewrót. Przez dekady polskimi zwyczajami żywieniowymi w Czechach straszono. Było to dziedzictwo lat osiemdziesiątych XX wieku – braki w zaopatrzeniu w komunistycznych sklepach, zwłaszcza w czasie stanu wojennego, były znane w całym dawnym obozie socjalistycznym. Owszem, trochę nas podziwiano za hardość, z jaką postawiliśmy się komunistom, ale szeptana propaganda przede wszystkim straszyła opowieściami o pustych półkach, jedzeniu niskiej jakości, zatruciach, głodzie. I te dowcipy: „Jak wygląda polska kanapka? Polska kanapka to są dwie kromki suchego chleba, a pomiędzy nimi – niewłożony… kawałek suchego chleba!”.

Ten stereotyp dotyczący kulinarnej nędzy okazał się zadziwiająco żywotny. Jeszcze w latach 2010–2015 w Czechach oraz na Słowacji trwała medialna nagonka na importowane z Polski wyroby spożywcze. Gazety regularnie publikowały poradniki, jak po kodzie kreskowym odróżnić masło wyprodukowane u nas (żeby, broń Boże, go nie kupić, bo na pewno trujące!). Tygodniami analizowano doniesienia, według których polskie wytwórnie konserwują wędliny solą do posypywania jezdni. Jeden z ministrów opowiadał o czekoladowych rurkach, które znalazł na półce w sklepie: „Popatrzyłem na miejsce produkcji, chwilę pomyślałem… No mogę to na własną odpowiedzialność kupić, ale czy warto ryzykować?”.

Fala publikacji była tak intensywna, że zareagował na nią nawet ambasador RP w oficjalnym liście wystosowanym do czeskich redakcji. Skalę uprzedzeń, które się wtedy ujawniły, analizował prestiżowy tygodnik „Respekt”, który sprawie poświęcił okładkowy artykuł pod tytułem „Boží jídlo z Polska” [Boskie jedzenie z Polski].

W Polsce można się rozpędzić

A potem jakoś tak samo ucichło. I po paru latach poszło w drugą stronę – Czesi zaczęli eksplorować Polskę. Jak dotąd kulminacją tego zainteresowania jest odnowienie po latach pociągów z Pragi nad Bałtyk. Jest to element trochę szerszego zjawiska. Czesi, jak każde społeczeństwo, lubią sobie ponarzekać, głównie na rządzących ich krajem. Na Polskę tradycyjnie patrzyli z góry. Trochę w tym było uprzedzeń i zwykłej niechęci, ale trochę też realizmu, bo jednak Czechy były bogatsze, lepiej zorganizowane, dojrzalsze cywilizacyjnie niż Polska (a już na pewno dojrzalsze niż Polska wschodnia). Aż tu nagle okazało się, że w tej biednej, siermiężnej Polsce wybudowano sieć autostrad, o której oni mogą co najwyżej pomarzyć. Wrażenie było tak potężne, że wywołało powódź publikacji, o zasięgu i skali porównywalnej do wcześniejszych narzekań na złe jedzenie z Polski. Częściej niż wcześniej Czesi zaczęli te autostrady testować. Nie jeździli już tylko na pograniczne targowiska i do dyskontów na zakupy, ale zaczęli się zapuszczać dalej.

„Parę lat temu z Ostrawy do Pragi jechało się samochodem 5 godzin, a do Warszawy 9. Teraz do Warszawy jedzie się 3–4 godziny, a do Pragi pięć i to jak nie ma korków” – opisywał swoje wrażenia pewien przedsiębiorca, który zaczął do nas zaglądać początkowo po to, aby sobie po autostradach pojeździć swoim luksusowym autem. W Czechach – jak mówił – nie było, gdzie się rozpędzić.

Ta zmiana stereotypu pomieszana ze zwykłą ciekawością sprawiła, że teraz Czesi już wiedzą, co to jest kasza gryczana i zupa ogórkowa, a żurek bywa już nawet gotowany w domach jako wyjątkowy specjał, dla którego warto z Polski przywieźć zakwas.

W latach dziewięćdziesiątych Czesi chwalili się przed światem swoją kuchnią, a Polacy gości zapraszali do restauracji meksykańskich. Havel został zaproszony przez Lecha Wałęsę na niemieckie piwo i nikomu nie wydawało się to dziwne.

Czytając wpisy na czeskich grupach poświęconych Polsce w mediach społecznościowych, można pomyśleć, że dziś Czechów zdumiałoby, gdyby prezydent Andrzej Duda nie poczęstował polskim piwem prezydenta Petra Pavla. „Jak jesteś w Polsce, to w pierwszej lepszej wioskowej Żabce masz taki wybór piw kraftowych, jakiego nie ma w najlepszych restauracjach w Pradze. A już polskie piwa bezalkoholowe to arcydzieło!” – piszą polecajki.

A to już koniec świata – Czesi mówią, że polskie piwo smakuje im lepiej od czeskiego.