Dwadzieścia lat temu Artur Domosławski opublikował swoją „Gorączkę Latynoamerykańską” – książkę o społecznym wrzeniu i rewolucjach – a ja napisałem jej recenzję, bowiem sprawy latynoamerykańskie i wynikające z nich szersze wnioski mnie interesowały. Dziś Domosławski opublikował książkę „Rewolucja nie ma końca”, ja zaś piszę jej recenzję.
Nic się nie zmieniło. Prawda, zmieniły się sposoby produkcji i środki komunikacji, a za tym poszło mnóstwo dalszych konsekwencji. Upadł europejski komunizm, chiński ewoluował, Rosja zachwiała się jako mocarstwo, Trzeci Świat bardzo się zróżnicował, zmienił się międzynarodowy układ sił, myślenie lewicowe i prawicowe przemieszały się w wielu aspektach, padła idea rewolucji zmieniającej wszystko, zmieniły się narzędzia walki z dowolną władzą, a pomysły, idee, sposoby działania… rozprzestrzeniają się szybciej (epidemie też!).
Trzy zjawiska wciąż kwalifikują się jednak do historycznej kategorii „długiego trwania”: konstrukcja ludzi jako pewnych bytów oraz ich potrzeby i marzenia, problemy Ameryki Łacińskiej, a także zainteresowania Domosławskiego i moje (no i nasza pewno ponad dwudziestoletnia znajomość!). Rewolucja nie ma końca – jak głosi tytuł – bo historia nie ma końca. Ale czy bez starania się o rewolucję odmieniającą świat, czy choćby bez wiary w nią, będzie on jakkolwiek lepszy? Lokalny rozmówca autora, który zaliczył ciężkie momenty w życiu, a dziś może nie walczy dosłownie, lecz jest w centrum projektowania zmian, mówi, że nadzieję widzi w tym, iż „coraz więcej ludzi dostrzega i rozumie, jak nas robią w konia. Może to kiedyś przyniesie głęboką zmianę systemu” [s. 852]. Autor trochę kontruje, a trochę potwierdza ten optymizm: „Warto być Syzyfem? Warto być Kichotką?”. Tu przez moment się zastanawia i pyta, zaczynając od nowego wiersza: „A nie warto?”. No i zostawia nas z takim dylematem!
„Rewolucja nie ma końca” jest swoistym podsumowaniem dwudziestoletniej refleksji – bez podsumowania. Autor zaczyna od swoich wczesnych zainteresowań latynoamerykańskich, a kończy na współczesnych zjawiskach, odnotowując kolejne epizody swoich obserwacji. Dzieło przypomina dziennik pisarza – nie będąc dziennikiem. To trochę książka o życiu. Jest wielowątkowa – właśnie jak życie. Chciałoby się powiedzieć, że to książka o wszystkim (gdyby taka mogła zaistnieć!). Bardzo dobrze się ją czyta – choć, nie z winy autora, czasem zaczyna się w trakcie lektury myśleć: „Ojej, znowu to samo?”. Sprawy się ciągną, wracają, pulsują, są nierozwiązalne, jakby wieczne.
Wraz z autorem wchodzimy w miejscową rzeczywistość, nieraz przyglądamy się wręcz detalom, „rozmawiamy” ze zwykłymi ludźmi – jakbyśmy oglądali fotografie, czy może film, czy też, po prostu, jeździli razem i na coś patrzeli. Wracamy do tych samych miejsc, czasem spotykamy tych samych ludzi. Niektórzy z nich też wspominają swoje dawne nadzieje, czy źródła inspiracji. Historyk rzadko ma szanse pozyskania takich wrażeń, które jednocześnie są przecież źródłami historycznymi.
Autorowi i czytelnikowi-historykowi świtają w głowie różne myśli, zainspirowane lokalną rzeczywistością. Najogólniejsza z nich to pytanie, czy możliwe są uogólnienia w historiografii, nie mówiąc o teoriach. W odróżnieniu od ekonomii, socjologii, czy psychologii, historiografia nie prowadzi do teorii. Chyba ostatnimi, którzy pracowali w tym kierunku, byli marksiści, ale słabo im to wyszło. W – moim zdaniem – niemądrym, urzędniczym rozróżnieniu na nauki „społeczne” i „humanistyczne”, jesteśmy oczywiście po stronie tych drugich. Nie wiem, czy moglibyśmy wypracować teorie (a może dla chcącego nic trudnego?). Jedno jest wszakże dla mnie pewne: trzeba mieć świadomość istnienia podobnych spraw w różnych kontekstach, trzeba porównywać przejawy analogicznych zjawisk na różnych terenach, a nawet w rożnych czasach. Zajmując się casusami należy pracować tak, jakbyśmy badali historię świata.
W trakcie lektury Domosławskiego wielokrotnie nasuwały mi się na myśl porównania pomiędzy rzeczywistością polską lub wschodnioeuropejską (według obecnej poprawności: środkowo-europejską) a Ameryką Łacińską. Nie jestem pierwszy, któremu rzuciły się one w oczy. Na początku książki autor powołuje się na publikację, będącą wyimaginowanym dialogiem emigranta z Ameryki Łacińskiej i emigranta z Europy Wschodniej, którzy spotkali się gdzieś przypadkowo [1]. Obydwaj mieli powody do ucieczki ze swoich krajów. W ten sposób powstała nadzwyczajnie ciekawa „rozmowa” o odmienności regionów i powodów wyjazdu. Była to (jest) książeczka w pewnym sensie autobiograficzna, bowiem jej autorami są dwaj emigranci brazylijscy, którzy schronili się w Warszawie w epoce PRL-u. Dziś komunizmu w naszej części świata już nie ma – ale porównanie problemów latynoamerykańskich i tutejszych jest nadal instruktywne. W 2002 roku w krakowskim Klubie pod Jaszczurami Adamowi Michnikowi postawiono pytanie: „Co Polacy i pozostałe kraje postkomuny mogą wnieść do zjednoczonej Europy?”. Odpowiedział: „Wniosą swoje niezrealizowane marzenie o sprawiedliwości społecznej, które wyniosły z nieudanego spotkania z systemem sowieckim” [2]. Rzeczywiście wniosły, bądź inni sami je dostrzegli – ale ci z „postkomuny” i ci inni z Europy patrzą nie tyle na siebie nawzajem, ile na swoje, trwające problemy.
Ci, którzy zawodowo patrzą na oba światy, najpierw widzą ich odmienności – poczynając od latynoamerykańskiej różnorodności etnicznej i jej wpływu na bieg historii. (Nawiasem: chętnie widziałbym naszych polityków uczących się kiczua, co tam jest czasem potrzebne, by trafiać do rdzennej ludności miejscowej). Kolejny z licznych możliwych przykładów różnic dotyczy ekonomii. Nawet jeśli niewolnicza plantacja trzciny cukrowej mocno przypominała pańszczyźniany folwark zbożowy, podobnie wytwarzający produkt monoeksportowy siłą zniewolonych ludzi, zaś kraj stawał się wytwórcą żywności dla idących lepszą drogą, to jednak w Ameryce Łacińskiej eksploatacja bywała prostsza i skuteczniejsza (złoto, srebro, kauczuk, jeszcze później ropa naftowa). Dalej w dosłownie naszych czasach robi również wrażenie odmienność stosunku do Stanów Zjednoczonych i, co za tym idzie, postrzegania agresji Rosji na Ukrainę.
Można też jednak wskazać mnóstwo podobnych zjawisk w obu światach – długowieczność „wiszących” spraw, ogromną rolę wojska będącą konsekwencją atomizacji innych grup społecznych, powracające fazy autorytaryzmu, rolę inteligencji i studentów w nowszych i najnowszych dziejach, bliskość elementów „peronizmu” w Argentynie i „pierwszej «Solidarności»”… A także występowanie populizmu, sposoby oceniania wzrostu gospodarczego i rozróżniania pomiędzy wzrostem a rozwojem, ocenę konsekwencji neoliberalizmu w gospodarce (specyficzne sukcesy Pinocheta i dalsze dyskusje wokół tego w Chile!), głębokie podziały w społeczeństwie (przełamanie pomiędzy opcją Bolsonaro i Luli w Brazylii)… Można również spojrzeć na zjawiska jakby mniejszej skali, takie jak kolejki do sklepów w przypadku braków zaopatrzenia, instytucje „staczy” i komitetów kolejkowych czy, swego czasu w Bogocie, oddziaływanie na ludzi za pomocą mimów na ulicach, nasuwające na myśl Pomarańczową Alternatywę lub obecnie Lotną Brygadę Opozycji w Polsce.
Czasem książka kieruje z kolei myśli czytelnika ku scenie jeszcze szerszej niż latynoamerykańska i europejska – gdy na przykład autor formułuje uwagi o Nelsonie Mandeli w kontekście działalności Fidela Castro, czy gdy opisuje pomysł ataku Bolsonaro na Kongres brazylijski, wspominając atak Trumpa na Kongres w Waszyngtonie. Pojawiają się też – bądź czytelnikowi nasuwają się na myśl – porównania rozlicznych zjawisk rewolucyjnych. Nawet bez tego w każdym kraju, wręcz w tym samym mieście, może występować połączenie różnych światów – bo taki, zróżnicowany i zarazem podobny, jest i pewno będzie świat, w którym żyjemy.
Domosławski deklaruje: „Przekraczanie własnego podwórka potężnie komplikuje obraz rzeczywistości. Czyż nie tego szukam?” [s. 31]. Wspomnianej wyżej książeczce uchodźcy brazylijscy dali podtytuł „Niekończąca się rozmowa”. Domosławski swoją nazwał „Rewolucja nie ma końca”. Oba dzieła są synonimami niekończących się problemów. Po prostu świat nie ma końca – oby!
Przypisy:
[1] Pedro Celso Uchôa Cavalcanti, Rubem César Fernandes, „José i Józef. Uma Conversa Sem Fim”, Editora Nova Fronteira, Rio de Janeiro 1985.
[2] Andrzej Wajda, „Notesy 1942–2016. Wybór”, przepisali, opracowali, przypisami i indeksem opatrzyli Tadeusz Lubelski, Agnieszka Morstin, tom IV: 2000–2016, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2024, s. 126 [zapis pod datą 27.11.2002].
Książka:
Artur Domosławski, „Rewolucja nie ma końca. Podróże w Krainie buntu i nadziei”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.