Dziennik umiarkowanie wewnętrzny pisany na bieżąco, acz publikowany z niewielkim opóźnieniem (o pół roku do teraz). Dla integracji i przykładu przedstawiany poza mediami społecznościowymi.
Odwożę na lotnisko Radikę, Hinduskę z Oslo, na której edukację i emigrację składała się cała wioska z południa Indii, a męża jej wybrali na maturę. Do Polski przyleciała medytować. Jest zazdrosna o to, że mieszkam w kraju przodków. Obydwoje narzekamy na inflację.
Sen mojej mamy. Tata na tyłku (gdy był pijany i nie mógł się podnieść) przemieszcza się po domu i wyłącza wszystkie wtyczki z prądu (bo przyszedł duży rachunek za prąd).
Poniedziałek rano. Wszyscy na autostradzie czekają, aż ktoś popełni błąd, aby móc go strąbić, spieszą się. To napięcie przenika przez szyby i blachę. Utrzymuje się, mimo tego, że auta starają się przed nim uciec.
Ile kobiet! Dawno nie byłem w mieście. Może zawsze najważniejszą bronią ludzi jest ich wygląd. Lgnie się do siły, a siła jest w pięknie. Można oszaleć.
Z okna w pracy – nad ruchliwą ulicą w studenckiej okolicy – zapachy i odgłosy. Kebs, chińczyk, lato.
Mistrzowie uprzejmej agresji. Tu też zdobywa się dany, tu też są stopnie.
Kurtyna wodna tuż przed burzą, jazda rowerem po parkingu podziemnym.
Rozmowa o nagrodach. Ja tak bym chciał wygrać jakąś nagrodę. Nigdy nie wygrałem żadnej nagrody! Obrażam się na nagrody! I obok człowiek, stabilnie karmiący wyróżnieniami, jak urlopami, swoje ego. Są na jego miarę, są uczciwe, są zasłużone. To dyplomy, wyróżnienia, trzecie miejsca. I umiejętność poszukiwania nagród na swoją miarę.
Zaryzykuję tezę (ale co to za ryzyko!), że bardziej nakarmiony psychicznie był chłop na przednówku, gdy żołądek przywierał do kręgosłupa, niż my poruszający się po powierzchniach płaskich stołów i talerzy, jak wielki pompy ssąco-tłoczące.
Najmilszy dźwięk w mieście. Odległy fortepian. A jeszcze rozpoznać, co grają? Przed laty „Etiuda rewolucyjna” Chopina w Moskwie, to samo co u Wata w „Moim wieku”.
Kiedyś byłem najlepszy… figura retoryczna wzmacniająca obecną najlepszość.
Ilu trzeba ośmioklasistów, aby wpięli spinkę w mankiet jednego z nich? Dwóch. Koniec roku szkolnego.
Zaczynam się robić złośliwy, więc zaraz będę radosny, zaraz gniewny, a na końcu zestrachany. Pętla.
Otwarte okna sali gimnastycznej liceum, zza nich gwar. „Droga młodzieży!…” – zaczynam wymyślać przed U. przemówienie, gdy idziemy razem do jej przedszkola. „Dziś jest koniec roku. Większość z Was wróci tutaj we wrześniu, ale z częścią rozstajemy się na stałe. To czwartoklasiści, którzy już tu nie wrócą. To szczególne święto dla Was i dla nas, bo przez chwilę zostanie tu pustka, którą znowu wypełnią nowi, młodsi niż Wy ludzie. Niech to i cały ten czas będzie dla Was – może jedyną (tu uśmiech) – nauką wyniesioną ze szkoły. Zmiana jest wszystkim. Drugą naukę, jaką warto, abyście podjęli w życiu, jest to, że z prawdy nigdy nie wypływa fałsz, ale tego będziecie się uczyć całe życie. Co do samej prawdy – jest tak zmienna jak nowe roczniki, ale Wasze wspomnienia, ten rok i wszystkie wcześniejsze z Wami zostaną, tak jak i każda chwila, którą od te pory przeżyjecie. Tego wam życzę. Działajcie tak, by wspomnienia były największą prawdą o Was. No, a teraz dobrych wakacji. Sio. Co mówię? Już Was tu nie ma! (na uśmiechu)” – i tak w ten deseń mówię, dość uroczyście, aż dochodzimy do drzwi przedszkola.
Możliwe, że Polacy byliby mniej szczęśliwy, gdyby nie komunizm i PRL. Traktuję to jako olśnienie przez pół dnia, a potem dochodzi do mnie, że przecież to teza Ledera. No dobrze, ale bez takiej apoteozy PRL-u jak u mnie.
Sen. Jest jakiś człowiek, który ma bardzo oryginalne pomysły ogrodnicze: plantację grzybów wielkości plantacji chmielu, las, po horyzont, grzybów. No i mówię mu, że znam się na grzybach, bo ja też ich tu szukałem. Grzyby są białe, mechate, wysokości busa, z pięknymi regularnymi blaszkami. Ten człowiek gdzieś znika, pojawia się, pracuje. Moim zdaniem to ja.
Masłowska. Ta to ma gadane. Przeczytałem jej post gdzieś na wallu. I nagle poczucie, że jakbym sam tak napisał (ale czy umiem?), musiałbym z tydzień najpierw się obwiniać, a drugi pokutować. A ona nic. Betonowa nastolatka.
Pragnienie oglądania się jest tak silne, że nawet z ciemnych, matowych okładzin podziemi chcemy wyciągnąć, wywabić wzrokiem swoją sylwetkę.
I co? I nic.
Bijemy muchi z U. Bieziemy packie i walimy w muchi (poprawia to koordynację oko-ręka i wpływa ogólnie na małą i dużą motorykę. I jak jest ruch, to się bąków więcej puszcza).
Na zaś, jak schudnę, kupiłem sobie koszulę. Co za odwaga!
Taśma w Lidlu, przyglądam się, jak ludzie kupują kalorie. Zupka chińska, piwo ciemne, najtańszy chleb. Umiem liczyć kalorie. Umiem liczyć pieniądze. Umiem płakać, gdy pomnożę obie wartości.
Sędzia. Nasz proces frankowy trwa dziesięć lat. Przez ten czas sędzia z prowincjusza wyrzucającego kobietę z dzieckiem z sali stał się światowy, ma gest, bransoletki na rękach, fryzurę. Jeszcze nie jest łysy. Ja już tak. Sic transit gloria mundi.
U. zachorowała na ospę. Wymieniamy się z E. obecnością w domu, nagle mamy ją między sobą i jak ptaki na zmianę donosimy głównie czas i zmieniamy filmy na youtube. Taką miłość widziałem tylko w programach przyrodniczych u ptaków. Miłe uczucie, męcząca sprawa.
Na Netfliksie wszedł drugi sezon reportażu z Tour de France. Sprawdzam wszystkie wyniki przed odcinkiem, aby nie czuć podniecenia. Cavendish przegrał, ale prasa donosi, że będzie bił rekord w tym roku. Ma czterdzieści lat. A gdyby tak założyć, że jednak w życiu chodzi o ściganie, wygrywanie, o pokazywanie pięści i faka tym z tyłu?
Wyłuszczam swoją prośbę mechanikowi rowerowemu. Słucha mnie cała jego rodzina: młoda żona, dziecko, tata. Kończę z uśmiechem, zadowolony. Żona mechanika odpowiada: „Wazelinka była, to teraz można podziałać”. Ożarów Mazowiecki. Tu mieszkam.
Najpierw rozmawiam ze Zbyszkiem Liberą, może do wywiadu. Później czytam wrażenia Pauliny Reiter z oglądania „obrzędów intymnych”, pracy wideo, gdzie Libera obnażył swoją babkę, którą się opiekował przed śmiercią (podmywanie, sranie, sikanie) i żałuję, że mu tych pytań o obnażanie nie zadałem. A potem! A potem przypomina mi się, że Libera na spotkaniu cały czas najeżdżał na Ż., który dopiero ma być okrutny i traktować okrutnie i przedmiotowo ludzi. I myślę, ok, on rozszczepił i przeniósł, a ja uwierzyłem, bo ja potrzebuję surowego, ale sprawiedliwego ojca. I wszystko gra. Gra i buczy.
Denis Fremond. Ktoś mi pokazuje francuskiego malarza, którego patentem są rozmycia. Jakiś powidok Richtera. I co? I Denis Fremond ma całkiem udaną karierę. Jak to jest, że z tym skupieniem na jednej czynności, na byciu jak Opałka, trzeba stać się wodą zatrzymaną, uwięzioną w studni, z której inni czerpią tylko czasem, tylko po trochu, a ty się z tym musisz mierzyć? Oni płyną, ty stoisz. Fermentujesz.
I jeszcze. Dotąd próbowałem tak kończyć rozmowę, jak każe najlepszy obyczaj telefoniczny. W tym samym czasie powiedzieć ostateczne: cześć, pa, do usłyszenia, miłego dnia, co tam dystans podpowiada. A teraz sobie uczciwie czekam, albo mówię pierwszy. I tu zachowajmy świadomość i uwagę umysłu.
Usiąść tak pod Warszawską Syrenką, aby każdemu turyście mieścić się w kadrze.
Nirvana na koszulkach moich dzieci. Ironia, że koło wiecznego powrotu mody każe im wkupywać się nieświadomie w łaski pokolenia rodziców.
W metrze człowiek wciska przycisk, który jest zbędny. „To się samo otworzy”.
Jest lato i widać wszystkie tatuaże, po to się je robi, dla lata. I nieodparte wrażenie, przez nie właśnie, że jestem w kiepskim horrorze. Z dnia na dzień ludzkie skóry pokrywają się dziwnymi, tajemniczymi wzorami. Kiedyś przyjdą i po mnie.
Para pijaków. Krzyczą, biją się, a nawet chrumkają i całują. Kto miałby taką odwagę, aby tak się kochać po tylu latach, jak nie oni?
Czaszki i lęki. Praca z gliną od L.
Sen. Jest duży hangar, gdzie trwają targi – spotkanie mojego rocznika ze studiów po latach. Na roczniku mieliśmy około stu osób. Jestem tam, trochę mijany, trochę zadowolony, w sumie wszystko passing by. Niemniej ten sen to sukces – wcześniej wstydziłem się przed nimi mojej kariery. Teraz…? A to jeszcze prowadzi w innym kierunku – to odczytanie snu możliwe jest dzięki Benjaminowi (to on uważał, że sny są naprawcze) i jakimś ostatnim badaniom hard science, które pokazują, że sny są po to, aby oswajać, przygotowywać, trenować mózg emocjonalnie. I tak sobie myślę, czy kultura nam zabierze i to, i to? I czy powie, że nawet ten twój sen, te bzdurki pod powiekami, jest po to, abyś odnosił sukcesy?
Podcast sponsorowany przez Coca-colę o wartości rozwojowej snów. Brrrr.
Pouczacze od siedmiu boleści, savanarole dnia, omnipotenci jętki-prawdy. Moja karta kryje twoją kartę i obie karty znikają i nie mamy nic. I chuj z wami.
Skryty blichtr, wieśniactwo nieoczywiste. Kupiłem nowe okulary, nie wiedziałem, że Toma Forda. Kupiłem takie jak poprzednie, nie rzucające się w oczy. A jednak. Złoty wzorek na górnych rogach, rozpięty ostatni guzik koszulki, perfumy z tych à la obrona falliczna – Sauvage Diora. Finalnie wychodzi to, co powiedział M., śmiejąc się w głos, że od razu widać, że przyjechałem z Powiatu Warszawskiego Zachodniego. Swojej siły (i wsi) nie schowasz.
Czy notatka, wiersz ma sens tylko wtedy, gdy jest pisany w momencie, w aurze zdarzenia, nawet pojętego jako nagły błysk myśli? Tak. Redakcja jest tylko dalekim powidokiem aktu. Rozdzielać te dwie rzeczy i łączyć w oddawaniu innym.
Moment w pracy, gdy doszedłem do tego, co jest moim sednem – wszystko lekko, wszystko bez trudu, gdy pojawia się ambicja, odpuścić, nie walczyć.
…i ogłaszam Was kamerzystą i montażystą.
„Puppetry of the Penis”, Hermann Nitsch, który walił konia przed postnaziolami we Wiedniu i oblewał ich swoją krwią oraz innymi wydzielinami, pradziad tradycji onanistycznej w sztuce.
Otwarty dom, znaczy mogą przyjść złodzieje. I do sąsiadów przychodzą.
Zamknięty dom, znaczy deszcz. Złodzieje nie chodzą w deszcz.
Sprzątanie starych dysków i dokumentów. I zaskoczenie: w twojej przeszłości nie ma niczego z ciebie. Niczego.
Na kanwie tytułu serialu, „39 i pół” (beznadziejnego). Tyle miało być tych przełomów, które miały się zbiegać z kolejnymi urodzinami – 27., 29., 33., 35., 39., 40., 44… I co? Za każdym razem szukam czegoś i niczego nie znajduję.
„Noc ciepła, może pada, ale my mamy wnękę, a nad nią daszek i siebie”, powiedział jeden bej do drugiego na kilka godzin przed tym, gdy zobaczyłem ich wtulonych w siebie i śpiących na ulicy. Hugo Bader – można się z niego śmiać, że egoman, ale on się wcielił w takich ludzi na ulicy, a ja na nich tylko patrzę i zmyślam, co mogliby mówić.
Jutro jest światowy dzień psa. Wzrok od razu wyłapuje psie cechy w otaczających mnie ludziach.
Paweł Żukowski, widzę, że jest wszędzie, ale z niczym. Dziwię się, dlaczego zatem jest. Może ja czegoś nie widzę? Pytam kolegi, jednego, drugiego. Nie, po prostu jest nagi, ale mówią, że w ubraniu.
Król może być nagi całe twoje życie. Dziecko, które ma go obnażyć jest w tobie.
Sen. Wojna, jakieś kontrole, chodzenia po chleb, przedzierania się przez szykany. Powód snu: wczoraj E. głodna wraca od M. i na tym głodzie się kłóci. Sen kilka godzin później. Pod pociąg wpada dziewczynka. Sięgała po coś, przechylił ją plecak, wpadła. Zrywam się, ale nie mogę wstać, zaczynam krzyczeć, z nadzieją, że przyjdą ludzie. Budzę się. To sen o relacji U. ze mną, i ok. Tego samego dnia moja najstarsza córka śni, że umieram. Cieszę się.
Chciałem posłuchać muzyki taty, ale nawet nie wiem, czego słuchał. Włączyłem coś z lat siedemdziesiątych. Deep Purple, bo przy tym widziałem kiedyś tańczącego stryja, brata ojca. Może to to?
„Nawet cztery miliony ludzi zarabia na życie, przetrząsając wysypiska śmieci w poszukiwaniu rzeczy, które można by sprzedać. Praca ta staje się jeszcze bardziej niebezpieczna z powodu ekstremalnych upałów. Gdy śmieci się rozkładają, wysypiska gotują się od środka…”, ale jasne. Szukamy pomysłów na powieść.
Czuję się pusty w środku. Ktoś łapie mnie za rękę, pustka się wzmaga. Mógłbym to zarżnąć wysiłkiem, radością, złością, ale zwyczajnie czuję się pusty i tylko to znoszę. Najpierw w ciele. Ciało chciałoby się zagnieść do środka, nie może, nie widzę też sensu w ataku na zewnątrz i tylko to znoszę.
R., która opowiada koleżankom ze zdumieniem, że jej pierdolnięty ojciec ogląda reklamy Nike i płacze.
Coraz rzadszy, coraz piękniejszy widok. Człowiek dopalający papierosa pod drzwiami.
Polski piłkarz, reklama w metrze. Jeden bok, drugi bok, środek. Tryptyk.
Cytat z kobiety w kawiarni: „Mega-turbo-zajebisty-wyjazd”. Ale czy najlepszy?
Pracuje w agencji, zarabia czterdzieści tysięcy i mówi, że gdyby dali jej takie same pieniądze, wolałaby zamiatać ulice. Tak mówi.
Dziś żałoba, wszyscy na czarno, koncert Metalliki. Miasto zapchane, wszyscy w mundurach, średnia wieku czterdzieści pięć plus. Kiedyś w tym wieku umierano, potem nie przyjmowano do pracy, teraz przetacza się krew. Ale śmierć z koszulek zespołu patrzy.
Przede mną para. Mężczyzna pod sześćdziesiątkę trzyma za rękę, zdaje się wymagającą opieki, córkę w wieku kilkunastu lat. Jesteśmy za nimi o dziesięć lat, trzydzieści kroków, tak samo złapani za ręce. Patrzę i czuję, że to my. A potem widok i myśl przesłania mi kobiecy tyłek i wszystko wraca do normy.
Dwóch przyjezdnych patrzy na policyjną niebieską sukę i mówi: „Patrz, na zielonych blachach. Warszawa”.
Wszystko kosztuje 300 złotych. Słuchawki, buty do roweru, pedały do roweru, większy album ze sztuką. Wszystkie lifestylowe zakupy w wersji dobrej, ale podstawowej oscylują wokół tej kwoty. Kto wam to wyliczył? Naciągacze.
…mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa.
Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!
Pisarz, autor zbioru opowiadań „Przekąski – Zakąski”, książki „Jak czuć się dobrze, gdy cię wywalą (bo że to się stanie, to pewne)” i tomu poezji „Oświęcimki” [wyd. Nisza], pracuje w komunikacji.