Artystę żegnają osoby mu najbliższe, rodzina, aktorzy, twórcy, krytycy filmowi oraz widzowie. Poruszający wpis umieścił Kyle MacLachlan – odtwórca roli agenta Coopera w serialu „Miasteczko Twin Peaks” oraz Jeffreya Beaumonta w „Blue Velvet”, którego Lynch odkrył, obsadził w tych kultowych rolach, gwarantując tym samym karierę w Hollywood. „Był przede wszystkim przyjacielem, który pozwolił mi podróżować do światów, których nigdy nie mógłbym sobie wyobrazić sam” – napisał MacLachlan.

Ciężko o lepsze podsumowanie roli, jaką spełnił David Lynch wśród odbiorców jego filmów, do których zaliczam się i ja. Był on bowiem artystą zdolnym nie tylko do tworzenia własnych, oryginalnych światów wizualnych, lecz także przewodnikiem po nich. W swoich historiach przeprowadzał widzów przez ich najskrytsze marzenia i nieuświadomione lęki, lecz w sposób sobie tylko właściwy – tak że na każdym kroku czuć było w tym jego obecność. Nasze ukryte pragnienia były bowiem również jego własnymi. W miejscu, w którym większość z nas ze strachu i potrzeby komfortu zamyka duszę na cztery spusty, Lynch otwierał ją w filmach swoim uniwersalnym „niebieskim” kluczem.

Dlatego ci z nas, którzy pokochali jego twórczość, traktują odejście Lyncha tak osobiście. Strach przed tym, co jest za ciężką kotarą, wzmaga chęć by ją zedrzeć. Czy wiemy, co się za nią kryje? Lynch przy okazji wywiadu dotyczącego jego „Zagubionej autostrady” mówił: „Kiedy większość tajemnic zostaje rozwiązana, czuję się strasznie zawiedziony. Chcę więc, by wszystko wydawało się rozwiązane tylko do pewnego stopnia. Musi pozostać pewien procent niewiadomej, żeby podtrzymać marzenie. To tak jak na końcu «Chinatown»: facet mówi: «Zapomnij o tym, Jake, to Chinatown». Rozumiesz to, ale jednocześnie nie rozumiesz, a to podtrzymuje tę tajemnicę przy życiu. To jest najpiękniejsze”.

Śmierć może być przerażająca, jak czekający na nas za rogiem kloszard z „Mulholland Drive”. Może też być jak lewitująca w bańce mydlanej wróżka z „Dzikości serca”, która za dotknięciem magicznej różdżki uleczy nas z problemów. Lynch pokazuje, że oba te wyobrażenia są dwiema stronami tego samego medalu. Uosabiają nasze marzenia i lęki, dają wskazówki do podróży przez podskórnie trapiące nas egzystencjalne bolączki. Dalej jednak musimy iść sami.