Krzysztof Stanowski, właściciel Kanału Zero, już od dawna zapowiadał, że wystartuje w wyborach prezydenckich. Przedwczoraj to w końcu ogłosił. W swoim stylu – brawurowo, bezczelnie – imitując prezydenckie orędzie.

Podobnie jak Rafał Trzaskowski podczas swojego „orędzia”, Krzysztof Stanowski ustawił się przy mównicy na tle flag. Różnica polegała na tym, że między flagami polską, unijną i NATO była flaga niemiecka. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że to żart. Jednak później Stanowski podał adres niemieckiej strony internetowej, z której można pobrać karty do zbierania podpisów na jego kandydaturę. Można się więc domyślać, że jest to niejasny jeszcze element show.

Wszyscy nie mamy kompetencji XD

„Stoję przed państwem nie po to, aby zostać prezydentem, bo nie mam ku temu kompetencji i doświadczenia. Nie jestem w stanie piastować tego urzędu z odpowiednią godnością i klasą. To zupełnie jak moi konkurenci” – mówił podczas swojego wystąpienia. Zapewnił, że jego celem jest udział w kampanii wyborczej, żeby pokazać ją nam od środka. Chce też wziąć udział w debacie kandydatów w telewizji publicznej. „W likwidacji”, jak podkreślał, nie powstrzymując śmiechu.

Żeby zostać kandydatem, Stanowski musi zebrać 100 tysięcy podpisów – i o nie apeluje w swoim „orędziu”.

I pewnie mu się uda. Po pierwsze, jest influencerem. Po drugie, ma aurę człowieka sukcesu, a takim ludziom łatwiej osiągać cele. Po trzecie, jest błyskotliwy i potrafi bywać zabawny, a to podziała mobilizująco na jego sympatyków i na tych, którym po prostu spodoba się zaproszenie do masowego wyśmiania klasy politycznej. Dla nich atrakcyjne może być to, że w kampanii wyborczej z kandydatami poważnych partii może rywalizować koleś, który mówi, że nie ma kompetencji, ale ma luz i odwagę pozwalającą mu robić bekę z tak poważnego procesu, jakim jest walka wyborcza. I to jest problem.

Wybory nie są dla beki z wielu powodów – ale jeden jest najważniejszy. Nawet jeśli kandydaci prowadzą złą kampanię albo są niekompetentni, to któryś z nich naprawdę zostanie prezydentem. Performans Stanowskiego nie zamknie im drogi do prezydentury. Nie zmieni tego nawet powtarzanie w kółko, że jest kandydatem bez kompetencji – czyli jak cała klasa polityczna.

Nie stanie się tak, że nikt nie pójdzie na wybory albo że przyjdą inni, lepsi kandydaci. Będą Biejat, Braun, Hołownia, Jakubiak, Mentzen, Nawrocki, Senyszyn, Trzaskowski albo Zandberg – jeśli uda się im zebrać podpisy.

Nawet jeśli po akcji wyborczej Stanowskiego naród przejrzy na oczy i zobaczy, że kampania to jedna wielka ściema, a kandydaci są słabi – prezydentem zostanie najpewniej Nawrocki albo Trzaskowski.

Po co iść na wybory, skoro kampania jest żenująca?

Możliwy scenariusz jest taki, że z jednej strony organizacje społeczne czy inne podmioty z powagą będą prowadzić kampanię frekwencyjną, a z drugiej – osobowość telewizyjna i internetowa z aurą człowieka skutecznego i spoza układu ośmieszy proces kandydowania i będzie przekonywać, że nie ma, na kogo głosować. A skoro tak, to po co iść na wybory?

Kampania wyborcza Stanowskiego może więc stać się antykampanią frekwencyjną. Oczywiście nie dla tych, którzy dostrzegają słabości kandydatów i wystawiających ich partii, ale są zdecydowani głosować. Jednak to nie o nich toczy się walka. W kampaniach frekwencyjnych chodzi o tych, którym się nie chce iść na wybory, bo wolą robić coś innego albo nie widzą sensu, bo „oni wszyscy są tacy sami”. Tych ludzi Stanowski upewni w przekonaniu, że tak właśnie jest – nie ma, po co się trudzić.

Walka wyborcza toczy się też o niezdecydowanych. Stanowski może utrwalić ich w niezdecydowaniu – skoro wszyscy są niekompetentni, to nie wiadomo, na kogo się zdecydować.

Może jako konkurencja, Stanowski odbierze elektorat Sławomirowi Mentzenowi? Co z tego, skoro Mentzen nie wejdzie do drugiej tury, a poparcie dla jego przekazu i tak zostanie na tym samym poziomie (jak słusznie zauważył mój kolega z redakcji Kamil Czudej).

Niemal w każdych wyborach prezydenckich jest jakiś kandydat niepoważny czy klaun, który chce się wypromować. Pod tym względem Stanowski nie wymyślił nic nowego. Jednak on, w przeciwieństwie do kandydatów niebanalnych, ma wielkie zasięgi i jego beka z wyborów może mieć zauważalne konsekwencje dla wszystkich.

W ostatnich wyborach parlamentarnych na wysokiej frekwencji skorzystała koalicja demokratyczna. Jednak bywały też takie wybory, w których frekwencja sprzyjała PiS-owi. Wszystko zależy od tego, w którą stronę wędrują nastroje niezdecydowanych. I w tym sensie Stanowski może wpłynąć na to, kto zostanie prezydentem. Nie wpłynie jednak na to, jacy będą kandydaci oprócz niego.