„Przeczytaj, to świetna książka”, znajomy zaoferował mi „A Line in the Sand” Jamesa Barra w 2023 roku. „Ale ja się zajmuję Dalekim, a nie Bliskim Wschodem”, odparłem i – nieczuły na sugestie o autotelicznej wartości tej pracy – odmówiłem. Rzeczy do czytania mam ze swojej działki aż nadto, czasu i ochoty na pozaobowiązkowe lektury nie starcza.

Potem przyszły wyrzuty sumienia. Od kiedy jako siedemnastolatek pojechałem z plecakiem do Syrii, często bywałem na Bliskim Wschodzie, odwiedzając wszystkie opisywane w tej książce miejsca z wyjątkiem Iraku. Tyle że to było bardzo pobieżne poznawanie – w końcu podróżnicy czy inni turyści (dziś podróżnik to turysta z pretensjami) zazwyczaj niewiele czytają. Z czasem zaczęło mi to przeszkadzać, do kolejnych wyjazdów przygotowywałem się już lepiej, lecz znów – to nie mój Wschód, całą uwagę pochłania Daleki. Gdy jednak wydawnictwo Prześwity, które wyspecjalizowało się ostatnio w tłumaczeniu głośnych książek, wydało polski przekład „Linii na piasku”, uznałem, że dość wymówek. I nie żałuję.

Praca Jamesa Barra opisuje krótki acz niezwykle intensywny okres w dziejach Bliskiego Wschodu: od pierwszej wojny światowej do 1948 roku. Czyli czas, gdy Wielka Brytania i Francja najpierw rozrysowały swoje wpływy palcem na mapie – stąd tytułowa „linia na piasku” – a następnie rządziły swoimi częściami, obszarami mandatowym (de facto koloniami), aż ich stamtąd wykurzono zaraz po drugiej wojnie światowej. Podtytuł książki „konflikt, który ukształtował Bliski Wschód” też jest bardzo trafny, bo istotnie regionem do dziś wstrząsają konsekwencje angielsko-francuskich działań, co zresztą widzimy niemal na co dzień.

Hodie mihi, cras tibi

Na stronicach tej książki Brytania i Francja przez cały czas prowadzą ze sobą „głupią, niepotrzebną i niebezpieczną walkę o wpływy” (jak to nieszczerze ujął pewien jej uczestnik), nieustannie kopiąc pod sobą dołki i ostatecznie wpadając w nie. Jednym z bardziej zapadających w pamięć momentów jest wybuch Charlesa de Gaulle’a na spotkaniu z brytyjskim ambasadorem, po tym jak Francja została zmuszona do opuszczenia Syrii: „«obraziliście Francję i zdradziliście Zachód […] Wschód wybuchł śmiechem, który odbył się naszym kosztem» […] hodie mihi, cras tibi, oznajmił, cytując łacińskie przysłowie, często umieszczane na nagrobkach. Dziś mnie, jutro tobie”. I rzeczywiście, już wkrótce Brytania podzieliła los Francji. Ale co złego Londyn z Paryżem zrobili, to nie ich: konsekwencje ich działań spadły na Arabów, Żydów czy Kurdów – i nie ustały do dziś. Co zresztą przyznał pod koniec książki w bezprecedensowym odruchu uczciwości jeden z brytyjskich urzędników kolonialnych, podsumowując brytyjskie władanie „z czysto filozoficznego i szlachetnego punktu widzenia” jako „niemoralne i nierozważne”. Było takie, gdyż „to nie twoja sprawa ani nie moja sprawa, ani sprawa Wielkiej Brytanii czy nikogo innego, żeby wtrącać się do innych narodów i mówić im, jak mają kierować własnym krajem, nawet jeżeli mogliby robić to lepiej”.

Tego typu całkiem współczesne refleksje są na kartach „Linii na piasku” absolutnym wyjątkiem. Przeważa logika kolonialna, nakazująca kreślić palcem po mapie i decydować w zaciszu gabinetów o losach milionów obcych ludzi. Co uderza w lekturze, to brak świadomości schyłkowości epoki. Przywódcy i wysocy urzędnicy nie czują zeitgeistu, ducha czasu, politykując i intrygując, jakby to wciąż był XIX wiek. A potem przychodzi zdumienie. Brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin jest „przygaszony” koniecznością zakończenia mandatu; „nie potrafił w to uwierzyć także sam brytyjski rząd”, bo „od 1776 nie zdarzyło się, aby Wielka Brytania dobrowolnie zrezygnowała z jakiejkolwiek części swojego terytorium”. Francuzi są nie lepsi, bombardując bez sensu Damaszek i potem dziwiąc się, że to właśnie był gwóźdź do ich syryjskiej trumny. Wszystko tak, jakby Brytyjczycy i Francuzi, reagując na dekolonizację, mówili: „Ale jak to?”.

Chrystus niezadowalający Żydów

Wielką zaletą książki Jamesa Barra, byłego dziennikarza po historii na Oxfordzie i pisarza (czytaj: wie, jak dobrze pisać) jest spersonalizowanie opowieści. Na łamach książki pojawia się galeria niezwykłych postaci, od przywódców po oryginałów pokroju Lawrence’a z Arabii, wymyślającego opowieść o homoseksualnym napadzie na siebie, by napędzić publicity; Orde’a Wingate’a, późniejszego słynnego partyzanta w Birmie, chodzącego nago, trzymającego w jednej ręce rewolwer, a w drugiej Biblię i mówiącego po hebrajsku do Żydów, aż poprosili go, by przeszedł na angielski. Czy też inspektora Charlesa Tegarta, który przeżył wiele zamachów na siebie, „w tym jeden zadany własną ręką”: „przez pewien czas jako przycisku do papieru używał niewielkiej żelaznej bomby, będąc przekonanym, że nie jest uzbrojona. Pewnego dnia, w formie żartu, rzucił nią w mapę po przeciwnej stronie gabinetu” i doprowadził do eksplozji komisariatu. Brzmi jakoś znajomo.

W „Linii na piasku” politykę robią ludzie z krwi i kości – z ich emocjami, wadami i zaletami. Winstona Churchilla, nakazującego podwładnym przeprowadzić ważną konferencję w Kairze samemu, bo on idzie malować piramidy, napędza chęć dorównania ojcu, do czego długo środkiem jest oszczędność budżetowa („wszystko, co się dzieje na Bliskim Wschodzie, jest kwestią drugorzędną wobec redukcji wydatków”). Z kolei Charles de Gaulle ze swojej wrodzonej arogancji czyni narzędzie polityki, co czasem działa, a czasem wręcz przeciwnie (jego brytyjski opiekun, generał Spears, z powodu niewdzięczności de Gaulle’a, staje się jego głównym wrogiem, przyrównanym do „zwierząt zjadających swoje młode”, i walnie przyczyniającym się do utraty Syrii przez Francję). Współtwórca tytułowej linii, Mark Sykes – pretensjonalny dyletant, którego dzięki poczytnemu acz płytkiemu bestsellerowi o Bliskim Wschodzie zaproszono na posiedzenie rządu i posłuchano jego rekomendacji (gdyby to było dziś, pewnie pokazywałby ministrom slajdy w powerpoincie o geopolityce) – oddaje Francuzom Mosul, bo nie lubi tego miasta. Brytyjczycy Mosul odzyskują, gdyż francuski premier Clemenceau w ogóle nie interesuje się Bliskim Wschodem, więc zrzeka się Mosulu mimochodem. Potem jednak obraża się na brytyjskiego premiera Lloyda George’a i „staje się Syryjczykiem”, zatrzymując dla Francji Syrię.

I tak dalej. Tego typu barwnych smaczków i anegdot jest w książce znacznie więcej, od „tysiącletniej obecności Francji na Bliskim Wschodzie” [sic!], haśle frakcji kolonialnej w Paryżu, po obłudne i szokująco kłamliwe zdanie amerykańskiego prezydenta Harry’ego Trumana: „w zasadzie byliśmy twórcami niepodległości Filipin” ([sic!!!] dla przypomnienia: Filipiny były jedną z pierwszych ofiar kolonializmu amerykańskiego, USA stłumiły filipińską narodowowyzwoleńczą rewolucję na przełomie XIX i XX wieku). Tenże Truman narzeka zresztą, że żydowskich działaczy męczących go lobbowaniem za Izraelem „nie zadowoliłby nawet Jezus Chrystus, gdyby chodził teraz po ziemi” [sic!]. Koloryt anegdot wraz z barwnością przewijających się postaci to główne zalety tej książki.

Kolejną jest odsłonienie mechanizmów polityki. Czytając „Linie na piasku”, przypomniał mi się cytat twórcy Pakistanu, Muhammeda Jinnaha: „polityka jest jak szachy – grą”. Dość specyficzną, dodajmy, w której przyczynami najważniejszych decyzji niekoniecznie są te czynniki, jakie byśmy odruchowo uznali za najważniejsze. Opisując genezę amerykańskiego poparcia dla syjonistów i potem dla Izraela, Barr ukazuje, że Trumanem i jego administracją kierowała po pierwsze kalkulacja wyborcza („wśród moich wyborców nie ma setek tysięcy Arabów”, powiedział rozbrajająco szczerze delegacji państw arabskich), a po drugie – naciski wpływowego i kreatywnego amerykańskiego lobby żydowskiego. No i były też, na dużo dalszym miejscu, względy strategiczne – powstrzymywanie ZSRR.

Smerf maruda

Rolą recenzenta nie jest jednak apologetyka, lecz raczej bycie smerfem marudą, zwracanie uwagi na niedoskonałości i niedociągnięcia. Tu stanąłem przed trudnym zadaniem, bo nie jestem specjalistą od Bliskiego Wschodu. Kilkukrotnie instynktownie czułem, że coś jest nie tak, że to chyba nie do końca tak było, ale pewności nie miałem. Spytałem więc o tezy Barra znajomą historyczkę zajmującą się Bliskim Wschodem. Oczekiwałem 5–10 minutowej odpowiedzi. Dostałem godzinny wykład pełen sformułowań typu: „to było bardziej skomplikowane”, „to uproszczenie” czy „to nie jest takie proste”. Przykładem mocna teza książki Barra o tym, że istotną rolę w utworzeniu Izraela odegrał żydowski terroryzm, z którym Brytyjczycy nie potrafili sobie poradzić (inaczej niż dekadę wcześniej z arabskim). Z „Linii na piasku” wynika niemal wprost, że Brytyjczycy chcieli utrzymać mandat, lecz terror żydowski połączony z naciskami USA wymusił na nich przekazanie sprawy ONZ. Niby tak, mówi moja specjalistka, ale Hagana (główna żydowska organizacja paramilitarna w mandatowej Palestynie, która następnie przekształciła się w siły obronne Izraela) i Irgun (rewizjonistyczni terroryści, a potem izraelska wersja „żołnierzy wyklętych”), choć walczyli o wspólną sprawę, byli rywalizującymi ze sobą wrogami politycznymi. Kreślenie więc jednej wizji żydowskiego frontu przeciw Brytyjczykom jest wygodnym dla tych drugich uproszczeniem. Po wtóre, i dla mnie ważniejsze, w książce nie ma słowa o tym, jaką rolę w oddaniu mandatu odegrała dekolonizacja Indii. Przecież po utracie „perły w koronie” Brytyjczykom odeszła ochota na utrzymywanie wielu obszarów, takich jak na przykład Birma na Dalekim Wschodzie i właśnie Palestyna na Bliskim.

Jak wspomniano wyżej, mocną stroną książki Barra są świetne cytaty. Problem polega na tym, że niektóre wydają się… wręcz za dobre, by były prawdziwe. Przykładem słowa francuskiego komisarza Syrii, generała Henriego Gourauda, który po przybyciu do Damaszku miał – według Barra – udać się do grobowca Saladyna i powiedzieć pogromcy krzyżowców: „Zbudź się, Saladynie. Wróciliśmy”. Pamiętam tę anegdotę, bo ponad dwadzieścia lat temu jeździłem po Syrii i Jordanii z „Dziejami wypraw krzyżowych” Stevena Runcimana w plecaku i tam też ten cytat występuje, w łagodniejszej wersji („Wróciliśmy”). Tyle tylko, że nie jest pewne, czy to nie apokryf.

Sprawdziłem przypis Barra do tego cytatu i się mocno zawiodłem. Powołuje się on na „The Monuments of Syria” Rossa Burnsa z 1992 roku, a więc na przewodnik turystyczny [sic!], a nie na źródło czy chociaż opracowanie. Zajrzeliśmy więc do źródeł. W zdigitalizowanej bazie danych Francuskiej Biblioteki Narodowej Gallica znaleźć można chociażby relację korespondenta gazety „L’Asie arabe”, który towarzyszył wkroczeniu Gourauda do Damaszku w 1920 roku. Nie ma tam triumfalistycznego „Wróciliśmy” – są za to słowa generała o szacunku do islamu. Inne teksty prasowe z tego czasu również nie podają żadnych podobnych rewanżyzmów. Jak ujawnia śledztwo dziennikarskie „Al Majjali”, pierwsze źródło podające rzekomo wypowiedziane słowa pochodzi z 1952 roku, a to trzydzieści dwa lata później. To wspomnienia byłego komisarza Francji w Syrii w latach 1938–1940, Gabriela Puaux. Pełniąc swoją funkcję, zapoznał się z tą anegdotą z drugiej ręki: możną ją było wówczas usłyszeć na niechętnych Francuzom ulicach i bazarach Damaszku. Wówczas, pod koniec lat trzydziestych była już powszechnie znana, świetnie służyła podgrzewaniu nastrojów antykolonialnych. Wiele wskazuje jednak, że była to tylko miejska legenda. Jeśli już  wypowiedziano te słowa, to raczej zrobił to jeden z podwładnych Gourauda, generał Mariano Gouybet, choć i to nie jest pewne. Zarówno Gouraud, jak i Gouybet byli psychologicznie zdolni do takich stwierdzeń, bo mieli w sobie zapał krzyżowców, ale to nie znaczy, że je naprawdę wypowiedzieli. Tymczasem Barr podaje tę anegdotę, będącą raczej apokryfem, jako fakt. Przypomina to jako żywo pewien styl dziennikarstwa w Polsce, w którym wkłada się w usta rozmówców słowa, których co prawda nie powiedzieli, ale przecież mogli to zrobić.

Imperialny język

Ostatni problem z książką Barra jest natury ideowej. „Linia na piasku” kreśli obraz angielsko-francuskich machinacji, prowadzących Bliski Wschód do nieszczęść. W tym sensie jest to książka krytyczna i rozliczeniowa wobec kolonializmu. Tyle że zdradza ją to, co można by nazwać „imperialnym językiem”, czyli formą narracji utwierdzającej neokolonialne relacje władzy. To Anglicy i Francuzi bowiem narysowali „linie na piasku”, to oni rządzą, to oni popełnili błędy, to oni się (częściowo) rozliczają. To oni i tylko oni mają agendę (potem również USA). Reszta jest tłem, istotniejszym (jak Żydzi), mniej (jak Arabowie), bądź prawie nieobecnym (jak ZSRR i Europa Wschodnia). Przykład? Barr wspomina, że Czechosłowacja sprzedaje Żydom broń i omija embargo. I tyle. Ot tak, zapewne Praga chciała zarobić! Słowa nie ma o tym, że Czechosłowacja nie mogła sobie, ot, tak, podjąć takiej decyzji sama, że blok wschodni też rozgrywał kwestię palestyńską, też był graczem, też miał agendę, wzmocnioną kontaktami z Żydami z Europy Wschodniej, odgrywającymi przecież istotną rolę w początkach państwowości izraelskiej. Tymczasem u Barra tylko Zachód jest w tej książce, nie ma źródeł arabskich, nie ma hebrajskich, nie ma rosyjskich czy innych wschodnioeuropejskich. Tylko byli kolonialiści mają podmiotowość.

A i ich samych Barr też traktuje nierówno. Chociaż stara się, co widać, zachować równowagę, przedstawiając racje Brytanii i Francji, to jakoś tak po lekturze w pamięci zostaje obraz perfidnych Francuzów, przynoszących Syrii głównie butę i pożogę, oraz tyleż dwuznacznych, co fascynujących Brytyjczyków, starających się, lecz popełniających błędy ludzi swej epoki. Nie wiem, czy ten zabieg był świadomy, czy można dopisać książkę Barra do reguły przytoczonej ongiś przez Kazimierza Dziewanowskiego („co Brytyjczycy utracili na polach bitew, odzyskali później piórami swoich historyków”). Jeśli nie, to w łagodniejszej wersji trzeba uznać, że po prostu bardzo trudno jest pisać bezstronnie o własnym kraju, zwłaszcza na żywe tematy budzące do dziś emocje i kontrowersje.

Powyższe uwagi krytyczne są istotne, nie powinny jednak przysłonić podstawowego faktu. „Linię na piasku” warto przeczytać, bo jest ciekawa, dobrze napisana i uświadamia wiele rzeczy, o których się wcześniej coś tam wiedziało, częściowo uczyło czy usłyszało. Wyłaniająca się z „Linii na piasku” skala angielsko-francuskich machinacji zafundowanych Bliskiemu Wschodowi poraża. To jak w tym memie z siedzącym nosaczem: niby człowiek wiedział, a jednak się łudził.

Książka:

James Barr, „Linia na piasku. Konflikt, który ukształtował Bliski Wschód”, przełożyła Tamara Woińska, Prześwity, Warszawa 2024.