Klarowny układ materiału nie jest najmocniejszą stroną biografii Nostradamusa wydanej w zeszłym roku w serii „marmurkowej” przez PIW. Może nie mogło być inaczej w przypadku takiej postaci. Dla niektórych zaskoczeniem będzie zresztą sam fakt, że Nostradamus naprawdę istniał – uznaje się go bowiem często za wytwór legendy, tak samo jak Sybillę. Ale Nostradamus żył naprawdę, a w dodatku żył w czasach, zdawałoby się, względnie mało podatnych na przepowiednie i wieszczenie przyszłości, bo w samym środku Odrodzenia, w latach 1503–1566, kiedy to, jak uczą nas podręczniki, światło rozumu zatriumfowało nad mrokami średniowiecza. W istocie ani owo światło nie było jednolicie jasne, ani tamte mroki nie były całkiem ciemne. Udostępnienie czytającym realnej biografii szesnastowiecznego profety jest zatem dobrym posunięciem, chociaż nie wiadomo, czy trafi ona również do tych osób, które uważają go za postać fikcyjną albo za rodzaj ducha wieszczącego ze szklanej kuli.

Kolejnym zaskoczeniem może być fakt jego świetnego wykształcenia. Nostradamus – w każdym razie ten prawdziwy, niebędący figurą z uniwersum popkulturowego, żyjący w renesansowej Francji – był dobrze znającym swój fach lekarzem i przyrodnikiem, dla którego praktyki wróżebne stanowiły raczej zajęcie uboczne. Pod tym względem przypominał innych osobliwych ludzi ze swojej epoki, choćby Paracelsusa i Michała Sędziwoja, znanych zarówno z rzetelnych dociekań, jak i fascynacji siłami nadnaturalnymi. Alchemiczne traktaty tego ostatniego studiował zaś między innymi Izaak Newton, który ostatnie trzy dekady swojego ponad osiemdziesięcioletniego samotniczego życia poświęcił właśnie alchemii oraz chronologii biblijnej. I oto kolejna siurpryza, już trzecia w dwóch akapitach – jeden z ojców nowoczesnej nauki zagłębiał się w alchemiczne bzdury i w kwestie liczby lat życia patriarchów z Księgi Rodzaju. Coś tu nie gra, w każdym razie z punktu widzenia „nauki normalnej”, w której procedury budowania wiedzy naukowej są – przynajmniej teoretycznie – ściśle odseparowane od wszystkiego, co nauką nie jest.

Ale ta sprawa tylko w pracach sterylnych teoretyków wygląda przejrzyście. Nowoczesna nauka, będąca chlubą cywilizacji Zachodu przez cały dziewiętnasty wiek i jeszcze przez kawałek dwudziestego, obsesyjnie usiłowała odgrodzić się od wszelkich form ludzkiego myślenia, które oferowały poznanie rzeczywistości metodami innymi od tych, które sama preferowała. Ten lęk przed nieczystością metodologiczną i proceduralną zasługuje zresztą na poważną analizę, która wykroczy poza granice socjologii wiedzy czy teorii aktora-sieci, ale to temat na dłuższy esej. W każdym razie uważniejsze przyjrzenie się dziejom nauki zawsze prowadzi do odkrycia licznych ścieżek na jej pograniczach, ścieżek, które wiją się w różnych kierunkach, zarówno wyprowadzając umysły uczonych poza ich właściwą domenę, jak i wprowadzając na teren nauki liczne byty niezbyt nadające się do naukowej analizy – od ciał astralnych po zbyt interesownych interesariuszy z otoczenia społecznego. Dziś już tylko ostatni Mohikanie pozytywistycznej ortodoksji poważnie twierdzą, że uprawianie nauki jest możliwe w ścisłej izolacji od wszystkiego, co nią nie jest. W rzeczywistości taki stan rzeczy nie jest możliwy obecnie i nie był możliwy nigdy.

Problem polega na tym, że to, co nazywamy „wiedzą naukową”, nie mając ani przez moment uzasadnionej pewności, czy wiemy dokładnie, o czym mówimy, przenika się w naszych umysłach z dominującymi w nich stanami niewiedzy, których rezultaty produkcji wiedzy nigdy do końca nie likwidują. Uczeni nowocześni twierdzili, że ostatecznym celem ich pracy jest właśnie taka likwidacja – pozbycie się niepewności wynikającej z niewiedzy. Niestety, ten cel nie został jak dotąd osiągnięty, a niektórzy twierdzą nawet, że jesteśmy teraz od niego dalej niż przez ostatnie półtora wieku, choćby dlatego, że w naszych czasach widać nader wyraźnie, że wcale nie wszyscy z nas chcą bezdyskusyjnie przyjmować owoce pracy naukowców, a sami naukowcy rzadko bywają zgodni co do ich oceny. W czasach, gdy w naszej cywilizacji pretensje do pewności były jeszcze mniej wyraźne, relację wiedza–niewiedza próbowano natomiast konstruować między innymi przez nawiązywanie relacji łączących to, co jawne, z tym, co ukryte.

Tak właśnie, w największym możliwym skrócie myślowym, można ująć niepojęty dla nowoczesnych umysłów fakt, że w szesnastym i siedemnastym wieku wybitni ówcześni badacze przyrody mogli na poważnie zajmować się również poszukiwaniem kamienia filozoficznego albo nawiązywaniem kontaktów z duchami i innymi siłami nadprzyrodzonymi. Oczywiście nie wszyscy z nich to robili, ale zwyczajowe w dwudziestowiecznej historii nauki odrzucanie tego rodzaju epizodów poza nawias powagi poznawczej było dość poważnym przeinaczeniem stanów faktycznych.

Przepowiednie Nostradamusa dotyczące losów ludzkości (takiej, jaką znał, żyjąc w szesnastym wieku) należą właśnie do tej dziedziny. Nie wiadomo dziś, czy tworzył je i zapisywał pod wpływem jakichś odmiennych stanów świadomości – a jeśli tak, to czy zachodziły one u niego na podłożu neurologicznym, czy były wywoływane przez czynniki zewnętrzne – czy też na mocy przemyślanych decyzji, a w tym z kolei przypadku nie wiadomo też, czy wierzył we własne zdolności prekognicji, czy należał do grupy cynicznych manipulatorów. Być może te dystynkcje są mylące, bo sugerują prostą opozycję „albo natchniony wieszcz, albo hochsztapler”. W każdym razie jego przepowiednie mają wypracowaną formę słowną, zostały bowiem spisane w postaci par rymowanych kupletów. Ich zawartość jest natomiast sformułowana w taki sposób, żeby nie przekazywać żadnych konkretnych informacji na temat osób, miejsc, rzeczy i wydarzeń. Prawdopodobnie właśnie w tej cesze wieszczych wypowiedzi tkwi sedno zawrotnej kariery zarówno Nostradamusa, jak i wielu pokrewnych mu postaci. Wszelkie wróżby i przepowiednie, choćby te, które kiedyś zamieszczano w gazetowych kącikach z horoskopami, odznaczają się maksymalnym poziomem ogólnikowości – właśnie to sprawia, że można, jeśli się chce, doczytywać się w nich trafnych predykcji. Wiedziano o tym od zawsze – zachowane w źródłach wypowiedzi Pytii Delfickiej mają tę samą postać. Przy czym zadanie Pytii i innych starożytnych wyroczni było znacznie trudniejsze, musiały bowiem udzielać odpowiedzi konkretnym osobom pytającym o konkretne przebiegi zdarzeń, co wymagało dużo większej giętkości wysłowienia niż przepowiednie kierowane ogólnie, do wszystkich, na dowolny temat.

Lęk ludzki o własną kondycję wynika między innymi z niewiedzy o przyszłości, zarówno ogólnej, jak i osobistej. Wielu cwaniaczków zarobiło na tym spore pieniądze i zarabia je nadal. Warto oddzielać ich od poważnych postaci. Nostradamus z groszowych broszurek i przykrych w swej durności kontentów internetowych to nie ten sam Nostradamus, który żył w szesnastowiecznej Francji i próbował być może przeniknąć przyszłość, zanim stała się teraźniejszością. W drugiej połowie dwudziestego wieku podobną rolę odgrywał Klub Rzymski, dostojne zgromadzenie uczonych głów produkujące prognozy futurologiczne. Trudno dziś ocenić, kto się bardziej pomylił.

Książka:

Mireille Huchon, „Nostradamus”, przełożyła Grażyna Majcher, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2024, seria Biografie Sławnych Ludzi.