Czwartoklasistka Gaja jest bystrą obserwatorką codzienności. Jej uwadze nic nie umknie, wszystko zostanie odnotwane w dzienniczku, a jednak niepozornych symptomów zmian w zachowaniu swojego taty dziewczynka nie zauważa. Wszystko zaczyna się niewinnie – od tego, że tata zawozi ją do szkoły i z niej przywozi. I że ma dla córki więcej czasu, bo jest w domu, a nie jak zawsze – ciągle w pracy.
Niby więc należałoby się cieszyć: jest okazja do bliskości, częstszych rozmów, można robić to, na co nigdy nie miało się czasu, wrócić do starego hobby – tyle że wszystko podszyte jest jakąś obawą. Tata przypomina sobie, ile radości dawało mu niegdyś samodzielne wywoływanie zdjęć, urządza więc ciemnię w łazience, ale choć to przednia zabawa, Gaja wyczuwa podskórne napięcie. Bo nagle mama pracuje całymi dniami nad tłumaczeniami i prawie nie wychodzi z pokoju, a w jej głosie słychać lęk i skrywane pretensje.
W końcu prawda wychodzi na jaw: tata stracił pracę. Bardzo mu z tym źle. Całe życie pracował w jednej firmie i teraz nie ma pojęcia, co zrobić. To znaczy w teorii wie, ale…
Gdy Gaja słyszy, jak mama po raz kolejny ponagla tatę, by napisał CV, dopytuje rodziców, co to takiego. Słysząc, że to życiorys, wzrusza ramionami i mówi do taty, żeby po prostu go napisał. Przecież to nic trudnego! A jednak dla taty z jakiegoś powodu to jest trudne. Wie, że powinien napisać CV, ale nie potrafi się do tego zmusić.
Książka w bardzo przystępny i zrozumiały dla dziecka sposób opisuje sygnały długotrwale obniżonego nastroju, które nie oznaczają wprost depresji, mogą być jednak jej symptomami, które łatwo przegapić.
Z depresją jest jak z tytułowymi mrówkami – zakrada się niepostrzeżenie i zanim zdążysz się zorientować, sieje spustoszenie, każdego dnia rozpleniając się coraz bardziej. Trudno się jej pozbyć, czasem bardzo trudno, ale choć to niełatwe – jest możliwe.
W przypadku książkowego taty z odsieczą natychmiast przychodzą żona i córka, które oferują ogrom konstruktywnego i twórczego wsparcia, nie pozwalając, by zapadł się w sobie i poddał. Wspólnymi siłami udaje im się pokonać kryzys. Przekaz jest jasny: w walce z lękiem niesłychanie ważna jest obecność bliskich, ich akceptacja i bezwarunkowe wsparcie.
W „Mrówkach” nie pada ani razu słowo „depresja”, bo też zapewne tata nie doświadcza pełnoobjawowej klinicznej depresji, natomiast jego obniżony nastrój, rozbicie, poczucie niskiej wartości, narastające zniechęcenie i popadanie w stagnację może zwiększać ryzyko zachorowania.
„Przez ostatnie tygodnie bardzo się zmienił. Mało spał, było mu obojętne, co i czy w ogóle je. Czuł się taki zmęczony! Starał się ogarniać to, co mógł, być fajnym tatą, sprzątać, robić zakupy […]. Ale wszystko wydawało mu się ponad jego siły” [s. 54].
Postępujący proces zapadania się w sobie i odcinania od świata widać nie tylko w tekście, lecz także w ilustracjach, konkretnie na rozkładówce – z każdym dniem coraz bardziej zaniedbany i zarośnięty tata kuli się pod kocem.
Książka Anny Augustyniak to jednak nie tylko opowieść o tacie i jego walce z własnymi demonami, lecz także rzecz o Gai i jej sielskim dzieciństwie, którego spokój został niespodziewanie zmącony. Jest w książce fragment, który znakomicie opisuje ów stan rzeczy:
„Była mądrym dzieckiem, jednak wychowywano ją w zupełnej beztrosce. Rozumiała wszystko, o czym mówili rodzice. Miała świadomość, jak działa świat. Ale ten świat często działał obok niej, jej zabaw, pokoju i życia. Gdy świat dotykała pandemia, ona budowała fort w ogrodzie. Kiedy świat borykał się z kryzysem, ona zajadała się lodami, które zawsze, nawet w środku zimy, były w lodówce. Gdy świat borykał się z jakimiś problemami politycznymi, wszystko wydawało się w porządku, bo ona mogła czytać książki kupione w księgarni i przenosić się w wyobraźni w interesujące miejsca. Czuła się bezgranicznie bezpieczna, bo rodzice wszystko ogarniali, o wszystko dbali. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogą sobie z czymś nie radzić. A teraz świat dotknął ją bezpośrednio i coś jej zabierał. Nie podobało jej się to” [s. 53].
Utożsamić się z tym może, jak sądzę, wiele współczesnych dzieci, wychowywanych w pewnym sensie pod kloszem, w poczuciu bezpieczeństwa i pełnego zaopiekowania. Gdy bańka nagle pęka – bo pojawia się choroba, rozwód, wojna – dziecko całkowicie traci grunt pod nogami i czuje ogromne zagubienie. Dlatego warto poruszać te trudne tematy w rozmowach z dziećmi i sięgać po książki, które przedstawią je w sposób przystępny dla młodych odbiorców. Bez wzbudzania lęku opowiedzą o tym, że w życiu pojawiają się także trudne momenty, ale to nie koniec świata, tylko coś, z czym można sobie poradzić. Z taką świadomością nie tylko łatwiej samemu stawiać czoła wyzwaniom, lecz także nieść pomoc innym.
„Mrówki” oswajają ten temat dzięki ciepłu, które bije z tej opowieści, poczuciu humoru, z jakim opowiedziana jest historia, a także intensywnie kolorowym, bazgrołowatym, energetycznym i pełnym radosnego rozmachu ilustracjom Kasi Augustyniak.
W posłowiu autorka pisze: „Bo każdego z nas czasami przytłacza rzeczywistość. Ta opowieść ma być ciepłym kocykiem otulającym nas podczas przezwyciężenia trudności” [s. 81]. Sądzę, że udało jej się ten kocyk bardzo zgrabnie wydziergać.
Książka:
Anna Augustyniak, „Mrówki”, il. Kasia Augustyniak, wyd. Albus, Poznań 2025.
Proponowany wiek odbiorcy: 5+
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.