1. Prawda już się wydarzyła, teraz czas na kłamstwa.

2. Weganinem jestem między jednym posiłkiem a drugim.

3. Ludzie kłócą się, komu należy się słowo „umrzeć”, a komu „zdechnąć”. Jakby nie chcieli dostrzec, że najpierw jest uczucie, potem słowo. I że nawet jeśli o wszystkich będziemy mówić, że zdychają – ludziach czy psach – zawsze będzie tam kiełkować szacunek, jeśli tylko pozwolimy sobie coś czuć.

4. Zakład o alkohol (ze stacji benzynowej), że za rok przestaną sprzedawać alkohol na stacjach benzynowych.

5. Wyjazd na drugą część urlopu. Białowieża. Na podróż nawet nie zdejmuję domowych kapci. Do samochodu, do McDonalda, na stację benzynową, do sklepu. Wakacje.

6. Siła mojej środkowej córki. Ma jakieś dziwne wczepy na hybrydach. Pioruny, smoki, erynie. I spokojnie, bez kłótni mówi: nie.

7. Podcasty. Eeee, eeee, eeee.

8. Skąd to wiesz? Z TikToka. A skąd oni to wiedza? Z Instagrama. A skąd oni to wiedzą? Z Facebooka? A oni? Z Twittera.

9. Przy okazji medytacji muszę kiedyś zrobić to, czego zabroniono mi na vipassanie. Kiedy już skupię się na tyle, by umieścić punkt uwagi na czubku głowy, zamiast prowadzić tę uwagę przez ciało, po prostu pozwolę jej wędrować po świecie. Po pokoju, tarasie, łące za działką. Przecież nie ma ja, nie ma śmierci, nie umrę.

10. Wszyscy cierpią. Ale na wakacjach jakby mniej to widać. Przez to wszyscy stają się bardziej pobudzeni. Bardziej niezniszczalni. To przekonanie czyni ich znowuż podatnymi na zranienia, gdy wracają z wakacji. I koło się zamyka.

11. „Jutro zaczyna się kolejny […] miesiąc. Zmienią się tylko nasze opowieści, tworząc coś w rodzaju opakowania wokół innych czasów i nazwisk”. Breece D’J Pancake, opowiadania.

12. System play w neuropsychoanalizie, poczytać.

13. Białowieża. Ghost town. Jeszcze w zeszłym roku o tej porze do budek z goframi pchali się przed nami przynajmniej żołnierze. Teraz nie ma tu ani żołnierzy, ani nawet resztek turystów. Kampania PiS-u się skończyła, żołnierze wyjechali. Turyści, przestraszeni zoną, w ogóle przestali zaglądać. Wszędzie jest przestrzeń, wszędzie pusto. To miejsce, które czeka na barbarzyńców.

14. Kiedy przychodzą fale uwagi. Wieczorem? W ciągu dnia? W nocy? Schnięcie duszy i krzyki na dzieci. Zero uwagi na siebie i świat wokół. No kiedy, kiedy, kurwa, przyjdziesz, uwago. Co, uwago?!

15. Śmiechy. Czy można nazwać dziecko Heroina? A Opioid? A Swastyka? Wiem, że wszędzie opowiada się takie żarty, ale żeby nie umknęły, ktoś musi je notować.

16. W białowieskim muzeum przyrody od wystawowych szyb w ciemności odbijają się wyświetlacze urządzeń do odsłuchu, które nosimy na szyjach. Po drugiej stronie szyby jest ekspozycja. Las, dziki i wilki zagryzające sarnę. A my? My to świetliki.

17. Największą niedogodnością życia, jego zagrożeniem, jest to, że zawsze może przyjść jakiś obcy. Allos, heteros, xenos, allotrios i powiedzieć: „To nie jest twoje miejsce. Myliłeś się co do siebie i mnie”. I nikt nie jest od tego wolny. Chcę być tym obcym oczywiście.

18. Dzieci śmieją się, że nie jestem sigma.

19. Tatuaż. Zaskoczenie, że teraz nawet i on nie jest na stałe. Więc co jest na stałe? Małżeństwo? Też nie. Tylko dzieci i ich traumy, ale i to coraz rzadziej.

20. Carska restauracja w Białowieży. Zrobiona na resztkach dawnej stacji towarowej, teraz pięknie odrestaurowanej, z dobrymi daniami, niemal w środku lasu, gdzie przecież giną uchodźcy. W znoszeniu tego moralnego zgrzytu pomaga mi „Antologia palatyńska”, zbiór epigramatów poetów greckich. Ich troska o życie, kwiaty, miłość, uczucia trwa już co najmniej półtora tysiąca lat. A przecież, w międzyczasie, padały imperia, Grecy atakowali Persów, Kartagińczycy okrążali na słoniach Alpy. Dziś to ja, na zmianę z nimi, przystrajam kwiatami stół, kiedy tam, za oknem, ktoś nie ma co jeść.

Co mogę? Nie zamykać oczu, poświęcić się czemuś? Ale ile poświęcić? Jak dobić targu? Ile zostanie dla mnie? Po drugiej stronie tego krańcowego zaangażowania, powiedzmy takiej Simone Weil, jest wciąż – jak kil w łodzi – „Antologia palatyńska”.

21. Upodobałem sobie filmy o przemocy – albo tej manipulacyjnej, wysokiej, albo tej fizycznej, wyrażającej się w strzelaninach i biciu. Tony Gilroy i pochodne. Dlaczego? Nie wiem. Może nie jestem przemocowcem. Muszę tylko oglądać.

22. „Zen i sztuka obsługi motocykla”, wydanie tegoroczne. Tytuł zmieniony na: „Lekki mindfulness i sztuka obsługi roweru z przerzutkami” (uczę córkę jazdy na kolarce).

23. Muzea: chleba, miodu. W odległościach nie większych niż kilka kilometrów od siebie. Do zestawu dodałbym muzeum mleka, muzeum wody sodowej i tak dalej, i tak dalej.

24. K. opowiada o manipulacjach mojej mamy. Znam te metody, nawet umiem je stosować. „Ile jeszcze zostało”, pyta dziecko na szlaku? Odpowiadam: „Pół godziny”. Choć widzę na znaku, że półtorej. Mam to po niej. I często widzę, jak to wraca. Gdy już mnie przyłapią, najpierw się obwiniam za kłamstwo, potem za to samo kłamstwo dostaję od innych. Ale jak mnie to z nimi wiąże!

25. Ruch! Wychodzimy z domu koło 11.00. Jestem, owszem, niedospany, owszem, niedojedzony, ale wsiadam na rower i pędzę. Ruch karmi wszystko.

26. Jedziemy do skitu w Ordynkach, miejsca odosobnienia prawosławnych mnichów. Jest ich tu trzech. Ośrodek istnieje od 2009 roku i myślę o tym, że słowem dekady będzie „miejsce odosobnienia”. Sam przecież byłem w takim na vipassanie i wielu moich znajomych bywa w swoich miejscach odosobnienia. To luksus odciąć się od mediów. A oni mają to na stałe. No właśnie, na stałe… Wiersz Grochowiaka o Szymonie Słupniku: on sobie siedział na słupie, a niżej gwałcili dziewkę, on sobie siedział na słupie, a niżej rozpruwali dziecko. Luksus klasy średniej.

27. Wszędzie w skicie jest złoto i zabejcowane na ciemno drewno. Półmrok, kadzidełka. Za pierwszym spojrzeniem przypomina to nasze kościoły, onieśmiela, sugeruje winę. Odważyć się tutaj nie cierpieć, nie spowiadać, nie tłumaczyć się. Tylko być – to największa broń przeciwko klechom.

28. Jak mówili na vipassanie? Oddychając, staraj się nie kierować oddechem, nie wyrzucać sobie, że idzie nieprawidłowo, nie tworzyć any new knots na linii oddechu. I to jest właśnie broń. Można powiedzieć, że stałem się człowiekiem religijnym à rebours – skupionym na sobie. To wystarczy.

29. Zabawne. Ta samotnia, skit, wszystkie jej budyneczki są nie wyższe niż człowiek. Legoland, small-landia. Sumienie nigdy nie jest za duże.

30. W kaplicy, gdzie można kupić zioła i pamiątki, mnich, zamiast je sprzedawać, stoi i przez pół godziny opowiada, jak bardzo święty Piotr był wyrywny i ambitny, i że nie powinien dostać Rzymu. I jeszcze jak wykiwał świętego Pawła po drodze, jak przychodzi czas szatana i że możliwe, że Rzym… No właśnie – znowu upadnie. Jeśli to nie jest coś dla CBA, to nie wiem, co dla niego jest.

31. Nagrywam go na dyktafon. Uwielbiam te wywody, wartkie jak woda w wezbranej brudnej rzece. Popatrzeć można, ale napić się? Za dużo mułu.

32. „Z jednej strony to jest trudne takie życie, a z drugiej to jest forma ucieczki od życia” – mówi turystka, kobieta świadoma własnego uroku, z ręką w kieszeni i klapkiem, wydaje się, samodzielnie wędrującym w wahadłowym ruchu po jej stopie. Kobieta mówi i pokonuje tego mnisiego węża samym ruchem nogi i rytmem słów.

33. Potem to obudzone pragnienie piękna dręczy mnie cały dzień. Dlaczego nie realizować wszystkich swoich fantazji? Dlaczego doradzają, aby zostawić to w cholerę?

34. Motocykliści, dużo tu ich na Podlasiu. Wszyscy grubi. Antyarmia.

35. Wszędzie, gdzie wchodzimy, liczymy pieniądze, a właściwie już dla żartu porównujemy ceny z legendarnym barem mlecznym, który znalazła K. na Lindleya w Warszawie. Kompot – cztery? Co? Na Lindleya tylko trzy.

36. Bawimy się w zamawianie. Gdy coś umówionego zobaczysz pierwszy i powiesz „zamawiam”, masz punkt. Najpierw żółte auta. Gdy U. znajduje żółty walec, odmawiamy jej punktu. To nie samochód. Gdy zamawiamy chaty z okiennicami, U. zamawia cerkiew z okiennicami. Tym razem punkt dostaje.

37. Półsen. W kolejce wąskotorowej Hajnówka–Topiło. Nagle ktoś głośniej krzyczy i kradnie mi duszę wraz ze snem.

38. Pierwotny las. Dlaczego te dwadzieścia lat temu przyjechałem tu, do Topiła, aby poznawać stare drzewa? I dlaczego przyjeżdżałem tu też na festiwal pieśni cerkiewnych? I dlaczego chciałem na rok przenieść się do chatki w Puszczy Knyszyńskiej? Nie wiem. Co mną kierowało? Co muszę odkopać, czego się o sobie dowiedzieć, by odkryć skarb, znaczenie tamtych pragnień?

39. Polish jungle – tej nazwy lasu przyniesionej tu przez uchodźców nie znałem. Ale znam i tłumaczę dzieciom: grądy, olsy, łęgi, bory.

40. Poza tym: leśne kąpiele. Zabieramy przenośne krzesła, stawiamy je w krajobrazie i czytamy w nich na zmianę z parzeniem sobie inki i herbaty i czekaniem na R., aż wróci z koni.

41. To jest ten dzień. Dzień końca urlopu. Dzień, kiedy przełamał się rok, kiedy chcę go podsumować, kiedy czuję się wyczerpany i gotowy na hibernację, na sen zimowy. Odrobina żółtego na liściach, trochę deszczu, bezsilny już skwar i koniec. Odzywają się lęki dzieciństwa, separacje, porzucenia. Witaj śmierci, witaj połowo roku i życia.

42. Z rozmów przy stole. Opowieść o tym, że moja mama nie rozumie (albo nie chce rozumieć), że w Bałtyku już nie ma ryb, a jednak chodzi po nadmorskich deptakach, je ryby (mrożone) i robi zakupy ryb wędzonych dla całej rodziny (z jezior), jest tak samo o niej i starych ludziach, jak o samym czasie. Dla niej ryb w morzu zawsze wystarczy, zawsze będą. Czas, jak ryby, zawsze istnieje. I się odkłada. W kościach, przyzwyczajeniach stawów, pewnych zakrętach, do których przyzwyczaiła się głowa, ale nie w morskich falach, które pogubiły swoje ryby.

43. Muzeum Ikon w Supraślu. Sceny z życia: Chrystusa, Marii, Mikołaja i tylu świętych, ile jest imion w katalogu. Gwarniej na tych ikonach i w tych salach niż na nadmorskim molo. Wszyscy z talerzami-aureolami na głowach. Czuję się w tym tłumie zmęczony, czuję, że zabierają mi powietrze i chcę uciekać. Pani (żywa) ratuje mnie i włącza klimatyzację. Szumi jak nad morzem.

44. Wietka – szkoła pisania ikon, którą w XVII wieku naznaczyły wpływy baroku, inny sposób cieniowania koloru, nakładania na siebie warstw smugami. Czy to nie śpiewów barokowych szukał Stempowski aż pod Kijowem, bo tam dochodził – jak to mówią starzy etnologowie – żywioł zachodni? I na odwrót, z tych ikon widać jak aż pod Siemiatycze sięgał żywioł wschodni. Bizancjum. Kijów i Siemiatycze dzieli z pół tysiąca kilometrów, niezła mi granica.

45. Muzeum ikon. Historia jakiegoś klasztoru kobiecego staroobrzędówek (?) spod Olsztyna. Fiedosiejewskie mateczki. Jak już jesteście tacy zgodni, to i tego powinniście zabronić wystawiać. Staroobrzędowcy to jest ultracarat, ultramontanizm.

46. Ach, i jeszcze: patrzę na zdjęcia tych mniszek i przypominają mi się wszystkie ostatnie reportaże o klasztorach żeńskich z ostatnich dwudziestu lat. Czy istnieje coś, co nie miałoby ciemnej strony? Nie ma niczego takiego.

47. W salach setki krzyży. Na co to komu?

48. I jeszcze ikony. Tak jak Paweł Śpiewak opisywał kiedyś modę wśród ostatnich peerelowskich nababów (patrz: Kwaśniewski) na meble kontiki, tak ktoś powinien opisać modę na ikony wieszane w blokowych mieszkaniach u części polskiej inteligencji. Skąd oni je brali? Kradli? Ja, oczywiście, uznałem przez to ikony za najwyższy rodzaj sztuki. Skoro wiesza je inteligencja!

49. Przed drzwiami muzeum jakaś rodzina wysyła delegata, aby obejrzał wystawę w ich imieniu: „Bo tobie się to zawsze podobało”.

50. Znajoma z Supraśla. Kiedyś bliższa, teraz dalsza. Kiedyś odwiedzałem ją tutaj, teraz nie daję znaku, że tu jestem. Za to daje znać o sobie smutek.

51. Wewnętrzna cerkiew w monasterze supraskim – wysadzona w powietrze w 1944 roku. Pałac Carski w Białowieży – spalony w 1944 roku. Z książki „Skrwawione ziemie” Timothy’ego Snydera pamiętam licznik ciał, który na Podlasiu i Białorusi bił w wyjątkowo szybkim tempie. Teraz jest czas odbudowy, teraz sadzą dęby na pamiątkę.

52. Podlasie. Historia M., który z Warszawy najpierw uciekł tu, potem na Suwalszczyznę, a w końcu rzucił to wszystko i znalazł szczęście pod Jelenią Górą.

53. Na talerzu efekt wakacyjnych podróży i obdzielania się wzajem darami: szynka z wieloryba, kiełbaski z renifera, ser z Włoch, pomidory ze szklarni. Już umiem przeliczyć to na ropę. To pełny bak.

54. Oglądane wczoraj w łóżku – „Forst” i „Ziarno prawdy”. Pierwsza scena „Forsta”: ktoś się powiesił na krzyżu z Giewontu. Pierwsza scena „Ziarna prawdy”: mord rytualny w Sandomierzu. Czy nie dobrze byłoby zarabiać na takich właśnie konceptach? A może na przykład gwałt na molo w Sopocie? Może zatrucie w cukierni w Wadowicach? Jak wyćwiczyć tę umiejętność pisania pod idiotów?

55. Przepisy na babkę ziemniaczaną. Czy wydano już z nimi książkę?

56. Zamiast wina – herbata. Drobne rozpoznania, których coraz więcej. Picie wina, jakkolwiek odmienia (jak medytacja), nuży. Herbata odmienia w mniejszym stopniu, ale nie nuży.

57. Unia daje pieniądze na Podlasie. Tu więcej niż gdzie indziej. I to widać w nowej infrastrukturze, drogowej, turystycznej. Ale widać też zniszczone już ślady po falach wcześniejszych pieniędzy – stare drewniane wiaty, ośrodki jeszcze z lat osiemdziesiątych. Jak będzie tym razem?

58. „Docieramy do niebezpiecznego momentu” – to sformułowanie ze słownika komunałów. Wyłapałem je przy okazji komentarzy poświęconych ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich. Idźcie dalej, sportowcy, nie zatrzymujcie się, sportowcy.

59. Podlasie raz jeszcze. Zwykła wieś. Kiedyś, jeszcze trzydzieści lat temu, mieszkało tu trzysta osób, stało kilkadziesiąt chat. Wszyscy mieszkańcy byli rolnikami. Dziś jest tu dwóch rolników (którym brakuje ziemi), pięć osób zniedołężniałych (które czekają na śmierć), kilkunastu letników. Reszta zniknęła. Czekaliśmy na takie rozwiązanie i ono przyszło. Wsi nie ma.

60. Podlasie je kartofle. Babka ziemniaczana, placki ziemniaczane, kartacze, pyzy. Awans dań barowych do restauracji i irlandzkość tej krainy.

61. I koniec wakacji. Imieniny mamy. Pada, więc tym razem nie robimy ich w ogrodzie. Mój brat zdejmuje drzwi między kuchnią a salonem. Aby był przewiew, jak tłumaczy. Od razu myśl: nie ma taty, już można. Tata nie chciał otwierać nawet okien.

62. Z., wnuczka przyjaciół moich rodziców, znajduje w ogrodzie nieżywego ptaka. Chowamy truchło z honorami. Tak to już jest, że gdy się chowa coś w ziemi, trochę tej ziemi musi zostać ponad murawą, bo poniżej jej poziomu nie ma już tyle miejsca. To ogólne prawo, podobne do prawa Pascala. Tak rzecz się ma z ptakiem, tak było z tatą. Ale spokojnie, ta ziemia później wróci do siebie.

63. Dzieci się modlą. W internetach gaśnie spór o to, czy o zwierzętach można mówić jak o osobach. Słuchajcie dzieci, wy staruchy bez serc.

64. Jest. W końcu padło – dziwak. Tak na mnie mówią w dalszej rodzinie. Akceptuję, doceniam i jestem zadowolony.