Zasada nienaruszalności granic siłą, usankcjonowana zapisem w Karcie ONZ, stała się po 1945 roku fundamentem nowego ładu międzynarodowego. Było to posunięcie rewolucyjne, dotychczasowa historia polityczna ludzkości była bowiem historią właśnie takich zmian. Dopiero groza drugiej wojny światowej sprawiła, że państwa uznały cenę naruszalności granic za zbyt wysoką. Sformułowana jeszcze przez Tukidydesa w „Dialogach melijskich” zasada: „Mocarze robią, co chcą, a słabi akceptują to, co muszą”, przestała obowiązywać – w każdym razie w swej najbardziej jaskrawej wersji.
To nie znaczy, że granice stały się istotnie nienaruszalne – ale przekraczano je w samoobronie lub rzekomo w obronie zasad, a nie po to, by po prostu przyłączyć cudze terytorium. Jaskrawy zabór – Kaszmiru przez Indie, Sahary przez Maroko, Falklandów przez Argentynę, Kuwejtu przez Irak – stał się wyjątkiem, nie regułą. Ta era właśnie się skończyła.
USA zrywają z powojennym ładem
Rzecz jasna, zasada nienaruszalności nie gwarantowała wiecznej trwałości granic, z których niektóre były jedynie liniami zawieszenia broni – jak w Karabachu, na Zachodnim Brzegu i w strefie Gazy czy krótkotrwałych Republikach Serbskich w Chorwacji i Bośni.
Co więcej, zasada nienaruszalności trudna jest do pogodzenia z równie usankcjonowanym w Karcie prawem narodów do samostanowienia. Historycznie państwa powstają i upadają, a granice przesuwają się nieustannie; nie ma powodu uważać, że nasze czasy są tu wyjątkiem.
Umówiliśmy się jednak po drugiej wojnie, że tak być nie powinno. Hipokryzja? Owszem – ale, jak powiedział La Rochefoucauld, jest ona hołdem, który występek składa cnocie. Ale właśnie na naszych oczach występek przestał cnocie hołdować.
Na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ grupa państw głosowała przeciwko potwierdzeniu nienaruszalności integralności terytorialnej Ukrainy. Głosowała tak Rosja, która ogłosiła już wszak, że zdobyte na Ukrainie ziemie włączyła w skład swego terytorium. Głosowały państwa od Rosji zależne: Białoruś i Nikaragua, a także, po raz pierwszy, grupa państw afrykańskich. Oraz, także po raz pierwszy, Stany Zjednoczone – wraz z Węgrami i Izraelem.
Najbardziej zdumiewające jest nie to, że w kwestii istotnej dla porządku światowego USA głosują za Rosją, jak Białoruś. Nie jest też najciekawsze, że DR Konga, napadnięta przez Rwandę, głosuje przeciwko nienaruszalności granic, zaś Rwanda elegancko wstrzymuje się od głosowania. Nie jest powodem do osłupienia, że Węgry i Izrael, głosując także za Rosją, wykazały, iż ich ambicją jest zajmować wobec Waszyngtonu taką pozycję, jaką Białoruś i Nikaragua (Kuba odważnie się wstrzymała) zajmują wobec Moskwy.
Najistotniejsze jest, rzecz jasna, że przeciwko nienaruszalności granic Ukrainy głosowały USA – tym samym dezawuując swój podpis pod porozumieniem bukaresztańskim, w którym gwarantowali je wszyscy członkowie Rady Bezpieczeństwa, i pod sama Kartą ONZ, która ustanawiała i tę Radę, i Zgromadzenie Ogólne, i cały powojenny ład.
Owszem, zdarzało się, że inni członkowie, w tym członkowie Rady, ład ten jaskrawo naruszali. Zdarzało się to też i samym USA, jak w przypadku drugiej wojny w Zatoce czy wojny w Kosowie. Ale nigdy dotąd Stany Zjednoczone, główny zwycięzca i drugiej wojny światowej, i zimnej wojny, która po niej nastąpiła, jawnie nie zerwały z fundamentalną normą prawną ustanawiającą powojenny ład. Od dziś możemy zasadnie mówić, że żyjemy nie w epoce powojennej, lecz przedwojennej.
Nie wolno naruszać granic, ale jeśli ktoś bardzo chce…
Nie oznacza to, że USA od razu zaczną naruszać cudze granice – choć nie chciałbym być w butach ministrów obrony Danii, Panamy czy Kanady. Nie oznacza to też, rzecz jasna, że USA zgodzą się, by naruszano ich granice lub granice ich sojuszników – w każdym razie nie tych, którzy w pełni i z wyprzedzeniem opłacili wszelkie składki członkowskie, nie prześladują obywateli za niewinne faszystowskie pozdrowienia i poglądy, i na wyprzódki oferują Waszyngtonowi swe zasoby metali ziem rzadkich (nieszczęsne Kongo właśnie to zrobiło). Zasada nienaruszalności nadal wszak obowiązuje – tyle że nie zawsze i nie wszędzie.
Prawo zaś, rzecz jasna, na tym polega, że obowiązuje wszędzie i zawsze, a kara za jego naruszenie jest nieuchronna. Prawo międzynarodowe było w tym sensie w znacznym stopniu fikcją: nie istnieją żadne międzynarodowe organy ścigania jego naruszycieli. RPA mogła podejmować poszukiwanego za ludobójstwo Umara al-Baszira, a Mongolia poszukiwanego za zbrodnie wojenne Władimira Putina – ale norma międzynarodowa mówiła, że tego czynić nie należy. Gwarantem tej normy, jak i całego powojennego ładu, były w znacznym stopniu USA. Głosując w ONZ przeciw rezolucji ukraińskiej, oświadczyły, że gwarancje tę wycofują. Zaś wcześniej ogłaszając plan deportacji mieszkańców Gazy, by ją zmienić w amerykańską riwierę, zadeklarowały powrót do normy melijskiej Tukidydesa.
Odtąd więc niedopuszczalne będą tylko te międzynarodowe akty przemocy, które nie spotykają się z aprobatą USA. Ta zaś zależy od tego, czy z aprobatą USA spotyka się państwo dokonujące owej przemocy. Niewiele Kongu przyjdzie z oferowania Amerykanom swego koltanu, skoro mogą go uzyskać za pośrednictwem okupującej jego złoża i zaprzyjaźnionej z USA Rwandy.
Podobnie zapewne żadna oferta, jaką Trumpowi mógłby złożyć Zełenski, nie przebije tych, które zaproponowałby Putin. Tajwan czy Izrael mają szczęście, bo dla Trumpa Chiny i Iran dziś są arcywrogami. Ale co będzie, jeśli Pekin czy Teheran złożą Waszyngtonowi lepszą ofertę?
Nowy wyścig zbrojeń?
To prawda – tak wyglądała historia ludzkości, a słabi musieli akceptować to, co musieli, z klęską i niewolą włącznie. Ale dziś przed klęską chroni broń atomowa, zaś rezygnacja z niej oznacza zgodę na klęskę. Wystarczy porównać sytuacje Korei Północnej czy Iranu z losami dyktatury Kadafiego czy niepodległej Ukrainy.
Rezygnując z zasady nienaruszalności, Trump niemal na pewno zapalił zielone światło dla ogólnoświatowego wyścigu zbrojeń atomowych. Można oczekiwać, że Korea Północna i Pakistan, które już sprzedają atomowy know-how, wzbogacą się na tym jak Arabowie na ropie. Zaś atomowa Turcja czy Argentyna, Arabia Saudyjska czy Nigeria, nie tylko same poczują się bezpiecznie, ale będą mogły to bezpieczeństwo egzekwować w swym otoczeniu.
Za kilkanaście lat mocarstw atomowych będą na świecie ze dwa tuziny. Ich sąsiedzi zaś będą musieli się uczyć w praktyce normy melijskiej – do czasu, aż i oni uzyskają własną bombę. A wówczas ktoś znów odkryje, że bezpieczniej będzie wszystkim, jeśli bomby te nie zostaną jednak użyte. Nie wiemy jednak, czy nastąpi to zamiast ich użycia czy na jego skutek.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.