Był koniec lata 1980 roku. W Iraku gęstniała atmosfera niepewności. Spodziewano się wojny z Iranem. Porozumienie algierskie z roku 1975, w myśl którego Teheran zaprzestał wspierania kurdyjskich ruchów secesyjnych, a w zamian uzyskał prawa do części szlaku wodnego Szatt al Arab, nie ostudziło napięcia między krajami. Ich stosunki pogarszały się systematycznie. Młodzi ludzie, szczególnie Kurdowie, przedstawiciele mniejszości etnicznej dyskryminowanej przez władze w Bagdadzie, myśleli o wyjeździe za granicę. Chcieli się uczyć, zdobywać zawody, znajdować miejsce do życia.
Kurdystan – Bielsk Podlaski
To był normalny rejs irackich linii lotniczych z Bagdadu do Warszawy. Na pokładzie samolotu znalazło się kilkunastu młodych Kurdów z okolic Irbilu, stolicy Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego. Był wśród nich Arsalan Azzaddin, z którym spotykam się kilkadziesiąt lat później w niedużym pomieszczeniu lekarskim Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Bielsku Podlaskim. Arsalan jest szefem tutejszego SOR-u, ale również zastępcą do spraw medycznych dyrektora miejscowego szpitala. Dla jego pokolenia wojenne klimaty nie były niczym nowym. Jak mówi: „Od dzieciństwa pamiętam, że terytoria zamieszkałe przez Kurdów były bombardowane. Nigdy nie było spokoju. Od wczesnych lat pamiętam odgłosy nadlatujących samolotów i spadających bomb. Ale jakoś można było to wszystko przeżyć…”.
Kurdyjskie ruchy secesjonistyczne były w latach 1974–1975 bezwzględnie tłumione przez władze irackie. Iracki Kurdystan był wówczas atakowany przez wojska podległe dowództwu w Bagdadzie. Armia rozprawiała się w ten sposób z kurdyjskimi powstańcami od marca 1974 do marca 1975 roku. Od tamtego czasu młodzi Kurdowie mieli świadomość, że w Iraku drogi ich karier edukacyjnych i zawodowych będą mocno ograniczone, a może nawet i zablokowane.
Tych kilkunastu Kurdów na pokładzie polskiego samolotu pochodziło z tej samej miejscowości, kończyli tę samą szkołę. Kiedy jednak zobaczyli się na lotnisku, byli zaskoczeni. Dlaczego kilkunastu młodych Kurdów, w których paszportach wklejono wizy turystyczne, obrało sobie za cel Warszawę i Polskę? Arsalan Azzaddin wspomina, że aż do wylądowania w Warszawie żaden z nich nie mówił głośno o tym, w jakim celu wybrali się do Polski. Bali się, że wyprawa może się nie udać. Przecież nie informowali irackich władz o prawdziwych powodach wyjazdu.
Wyruszyli nad Wisłę z myślą o podjęciu studiów. Dopiero w Warszawie rozwiązały się im języki i postanowili wspólnie poszukać możliwości rozpoczęcia nauki w Polsce. Arsalan wyjaśniał mi to w bielskim szpitalu: „Od dzieciństwa chciałem zostać lekarzem. To było moje marzenie. W Kurdystanie ukończyłem szkołę średnią, w której uczyłem się w języku kurdyjskim. Jednocześnie znałem arabski. Mimo to wiedziałem, że nie mam szans na studia medyczne w Bagdadzie. Mój arabski zostałby tam uznany za zbyt słaby. Nie uzyskałbym minimum 95 punktów wymaganych przy egzaminie. Pozostała mi zagranica”.
Mój rozmówca mówi, że problemem był język. Jednak w Iraku lat osiemdziesiątych to przede wszystkim pochodzenie etniczne stanowiło barierę niemożliwą do pokonania na drodze po wyższe wykształcenie.
Rodzina Arsalana Azzaddina nie należała do biednych. Dzięki temu mogła podjąć decyzję, by syn rozpoczął studia za granicą. A nie był to mały koszt – około trzech i pół tysiąca dolarów rocznie za studia i drugie tyle na utrzymanie. Mimo to rodzina mogła podjąć wyzwanie sfinansowania jego nauki. Decyzja o studiowaniu za granicą wymagała przygotowania.
„Jeszcze przed maturą odwiedziłem kilka krajów europejskich. Uznałem, że spośród nich Polska będzie najlepsza dla zdobycia wykształcenia medycznego” – mówi Arsalan.
Podobne przygotowania były udziałem rodzin tych kilkunastu innych chłopaków, którzy znaleźli się w Warszawie tuż przed wybuchem tragicznej, trwającej prawie osiem lat wojny iracko-irańskiej. Wraz z jej początkiem zrozumieli, że być może Polska stanie się ich drugą ojczyzną.
Trudne dobrego początki
Po przybyciu do Warszawy trzeba było przystąpić do załatwiania formalności związanych z legalnym rozpoczęciem studiów. Polska lat osiemdziesiątych była otwarta na przyjmowanie młodych ludzi z różnych części świata na studia. Oczywiście na te płatne. Aby jednak podjąć naukę, przyszli studenci musieli mieć uregulowane sprawy wizowo-paszportowe. Ci, którzy przylecieli z Iraku owym rejsem z roku 1980, mieli wizy turystyczne i paszporty o określonej ważności. Jak wyprostować to wszystko, jak przekształcić wizy turystyczne w studenckie, a przede wszystkim, jak uzyskać przedłużenie paszportów?
Pod warszawskim hotelem Forum, w którym mieli swoją główną kwaterę młodzi Irakijczycy, otrzymali od nieznajomego obcokrajowca ofertę. „Dacie po 500 dolarów od paszportu, to sprawa będzie załatwiona”. Człowiek składający tę propozycję nie wzbudził jednak ich zaufania. Zdecydowali się załatwiać sprawy bezpośrednio z iracką ambasadą.
„Z tych kilkunastu Kurdów, którzy przylecieli do Warszawy tym samym lotem, mówiłem po arabsku najlepiej. Koledzy zdecydowali, że będę ich reprezentował w ambasadzie i będę załatwiał z attaché kulturalnym nasze sprawy. Wszystko ciągnęło się ze trzy tygodnie. Wreszcie powiedziałem temu urzędnikowi, że jeżeli on nam nie pomoże, to mamy ofertę załatwienia sprawy za 500 dolarów od głowy. Ten urzędnik zakrzyknął: «Nie róbcie tego. To musi być załatwione legalnie»”.
Arsalan do dziś nie może ukryć emocji, które czuł, gdy usłyszał od irackiego dyplomaty, że ma oddać ambasadzie paszporty wszystkich Kurdów, których reprezentował.
„Bałem się, że zatrzymają paszporty, a potem już tylko deportacja”.
W odpowiedzi usłyszał od dyplomaty, żeby się nie bał, że sprawa będzie załatwiona.
„Jesteście jak moje dzieci!”. „A dasz słowo honoru, że paszporty do nas wrócą?”.
Attaché potwierdził. Azzaddin przekazał dokumenty, a po godzinie otrzymał je z powrotem. Już z przedłużonym terminem ważności. To był ich ogromny sukces. Wkrótce polskie władze wyraziły zgodę na podjęcie przez młodych Kurdów studiów medycznych w naszym kraju.
W tej sytuacji cała grupa pojechała do Łodzi, by zapisać się na lektorat języka polskiego w studium dla cudzoziemców. Arsalan uczył się naszego języka pod kierunkiem lektorki Elizy Madej, którą wspomina po kilkudziesięciu latach w samych superlatywach. Efekty jej umiejętności pedagogicznych miałem okazję weryfikować podczas naszego spotkania – doktor Azzaddin świetnie mówi po polsku.
Studencka tułaczka
Studia medyczne chciał rozpocząć w Łodzi. Lektorka ucząca go polskiego miała jednak wątpliwości, co do takiego wyboru.
„Zrobimy wycieczkę na Akademię Medyczną, zobaczysz jak tam wyglądają studia, wtedy podejmiesz decyzję” – przekonywała Arsalana.
Ta wizyta była dla niego niczym zimny prysznic. Spotkał takich jak on studentów z Bliskiego Wschodu, którzy mimo studiowania przez trzy lata, ciągle byli na pierwszym roku. Dlaczego? Arsalan pomija to pytanie milczeniem. Dzięki dziennikarskim dociekaniom dowiedziałem się, że część wykładowców nie była nastawiona przychylnie wobec studentów z tak zwanego „egzotyku”.
„Nigdy tu nie skończysz studiów. Lepiej pojedź do Białegostoku. Tam też jest Akademia Medyczna” – ostrzegała Arsalana lektorka.
Dla przyszłego doktora te słowa to był grom z jasnego nieba. W Łodzi już się zakorzenił, miał mieszkanie, znajomych. Przenosić się do Białegostoku?
„Gdzie jest ten Białystok? Patrzę na mapę, przecież to daleko na wschód, to Rosja chyba. Zimno tam będzie” – Arsalan po ponad czterdziestu latach nie kryje emocji, wspominając tamten czas.
W Białymstoku, dzięki wsparciu Elizy Madej, trafił do mieszkania kobiety, której ojciec był żołnierzem armii generała Andersa. Przemieszkał u niej cztery lata. Starszy pan przychodził, co jakiś czas do córki i odnosił się do Arsalana niczym do syna.
„W czasie wojny przechodziłem w Iraku przez kurdyjskie wioski. Przyjmowano mnie tam bardzo dobrze. Nigdy tego przemarszu nie zapomnę. Teraz jesteś dla mnie jak rodzina” – mówił nie bez wzruszenia dawny żołnierz.
Doktor Azzaddin podkreśla, że Polska i Polacy przyjęli go dobrze. Nigdy nie spotkał go jakiś poważny problem w kontaktach z miejscowymi, nie dochodziło do poważnych spięć. Oczywiście mogły pojawiać się jakieś problemy z powodu odmienności kulturowych, ale doktor Azzaddin podkreśla:
„Kurdowie są Indoeuropejczykami. Wielkich różnic kulturowych pomiędzy nami nie ma. Dzięki temu szybko zaadaptowałem się do życia w Polsce”.
Jak zakorzenić się w Polsce?
Jak zauważa mój rozmówca, Kurdów w Polsce nie ma zbyt wielu. Z tymi, których zna, utrzymuje kontakt telefoniczny. Był czas, że 21 marca, czyli w kurdyjski Nowy Rok, organizował w Białymstoku z tej okazji imprezy. W latach osiemdziesiątych w stolicy podlaskiego było więcej kurdyjskich studentów aniżeli teraz. Obecnie praca zawodowa Arsalana i jego znajomych utrudnia integrację wspólnoty. Brakuje im czasu na organizowanie wspólnych kurdyjskich imprez.
Rzeczywiście doktor Arsalan bezpośrednio po studiach rzucił się w wir pracy zawodowej. W końcu był lekarzem! Zajmował się tym, o czym marzył od dzieciństwa. Początkowo pracował na Akademii Medycznej w Białymstoku jako adiunkt. Był nauczycielem akademickim, uczył farmakologii, prowadził zajęcia z zakresu chorób wewnętrznych. Co ciekawe, trafił także jako stypendysta do Japonii. W swojej karierze zawodowej miał również okres pracy w Warszawie, gdzie był dyrektorem Departamentu Leków w Narodowym Funduszu Zdrowia. Po drodze miał wiele propozycji wyjazdu do pracy za granicę. Zresztą większość jego kolegów z samolotu po ukończeniu studiów medycznych w Polsce trafiła do krajów skandynawskich. On wrócił na Podlasie.
Rok 1998 przyniósł poważną zmianę w jego życiu. Spotkał Kurdyjkę, też lekarkę, która jest chirurgiem. Ożenił się. Mają dwójkę dzieci – córkę o imieniu Lorin i syna Ariego. Oboje studiują medycynę na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku. Gdy pytam o to, gdzie dzieci doktora widzą swoją przyszłość, odpowiada zwięźle i zmienia nieco temat:
„Na razie specjalnie się nie deklarują. Ale wspominają, że pojadą pracować na Zachodzie. Tak mówią teraz, ale może jak zaczną pracować wszystko się zmieni. Ja sam mam teraz dwie ojczyzny – Polskę i Irak. Jeżdżę w rodzinne strony co roku. Mama jeszcze żyje, więc odwiedzam rodzinny dom”.
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej
Doktor Arsalan Azzaddin nie ma wątpliwości, iż najcięższym doświadczeniem nie tylko w jego życiu zawodowym, ale również osobistym, były wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej. Pracował już wtedy w szpitalu w Bielsku Podlaskim. Pod jego opiekę trafiały osoby, które przekraczały granicę w poszukiwaniu lepszego świata. Przyjmowane były w bielskim szpitalu w strasznym stanie.
„Pacjenci z granicy, których przywożono do szpitala, to byli ludzie potwornie cierpiący. To były kobiety, dzieci… Prosili tylko o jedno – żeby nie odsyłać ich na Białoruś. Jeżeli mają wracać, to wolą wracać w rodzinne strony, do krajów, z których uciekali. I wtedy pomyślałem, że oprócz pomocy medycznej, na rzecz tych ludzi trzeba robić coś jeszcze. Zadzwoniłem do kurdyjskiej telewizji Rudaw. Opowiedziałem o sytuacji na granicy, o tym, że ci uchodźcy czy migranci są oszukiwani przez przemytników, że trzeba to zatrzymać tam, na miejscu, w Iraku. I sprawa ruszyła”.
Uzupełnieniem słów doktora Azzaddina na temat akcji ostrzegania rodaków przed wyruszeniem w niepewną, a często i tragiczną drogę są słowa Joanny Troc, scenarzystki i reżyserki, która stworzyła spektakl „Mały doktor wrócił”:
„Doktor Arsalan nie tylko leczy, ale próbuje dotrzeć do swoich rodaków w Iraku i przekazać im informacje o tym, że wizy, które za niemałe pieniądze kupują od pośredników, są niewiele warte, że droga przez Białoruś wcale nie wiedzie do Unii Europejskiej, że rozmaici agenci ich po prostu oszukują. Przestrzegał przed tym rodaków, informując o sytuacji na białorusko-polskiej granicy w irackich mediach. Mówił rodakom, że są oszukiwani, że sprzedając domy i cały majątek na rzecz kupienia wiz i pokrycia kosztów podróży, wylądują z niczym. Mówił o biciu po stronie białoruskiej i pushbackach po stronie polskiej”.
Arsalan nie ma wątpliwości, iż w ogromnej liczbie przypadków uchodźcy-migranci będą mieli problem, by się odnaleźć w Europie. W większości ich życie będzie dalekie od normalności. Polegać będzie wyłącznie na pracy pozwalającej na podstawowe utrzymanie. Dlatego jest przekonany, że konieczne jest raczej wsparcie tych ludzi na miejscu. Pomoc ta ma jednak polegać przede wszystkim na próbie wywarcia wpływu na systemy polityczno-społeczne krajów, z których pochodzą migranci. Innymi słowy chodzi o to, by dystrybucja dochodów z handlu gazem ziemnym czy ropą naftową była bardziej sprawiedliwa. Tak by ogromne pieniądze, które płyną do Iraku za ropę czy gaz, nie trafiały wyłącznie do kieszeni rządzących, ale by podnosiły poziom życia zwykłych obywateli.
Złożona tożsamość
W naszej rozmowie nie zabrakło wątku wyznaniowego. Kurdowie w większości wyznają islam tradycji sunnickiej. Niewielka ich część – islam tradycji szyickiej. Wśród Kurdów są również społeczności z tradycją wschodniego chrześcijaństwa czy wyznające jezydyzm – religię łączącą w sobie elementy islamu, nestorianizmu, pierwotnych wierzeń indoirańskich, kurdyjskich oraz judaistycznych. Doktor Azzaddin nie kryje, że jest muzułmaninem, ale niepraktykującym.
„Nie chodząc do świątyń, można robić wiele dobrych rzeczy. A Boga trzeba mieć w sercu”.
W sercu oprócz Boga doktor Arsalan Azzaddin ma również iracki Kurdystan – swe rodzinne strony. A jednocześnie jest obywatelem Polski, której mieszkańcom poświęca swoją pracę lekarza. Pracę, o której marzył, gdy w roku 1980 uciekał z Iraku do Polski.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.