Francuskie Zjednoczenie Narodowe (wtedy znane jeszcze jako Front Narodowy) założył w końcu antysemita Jean Marie Le Pen, który za swe stwierdzenie, że „Zagłada to tylko historyczny detal”, był we Francji skazany na grzywnę 1,2 miliona franków. Jego córka usunęła ojca z partii, choć nigdy nie potępiła wprost jego antysemityzmu. Jej siostrzenica* z kolei, Marion Maréchal, która politycznie stoi obok nieżyjącego już dziadka, także uczestniczyła w tym wydarzeniu.
Zaproszenie Bardelli nie było przypadkowe. ZN jest największą partią polityczną we Francji, a Marine Le Pen, według sondaży wygrałaby nadchodzące wybory prezydenckie – gdyby nie wyrok w sprawie o oszustwa finansowe, pozbawiający ją prawa do kandydowania. Trudno oczekiwać, by Izrael bojkotował największą siłę polityczną w jednym z dwóch najważniejszych krajów Unii, niezależnie od jej mętnej przeszłości.
Kto był, a kogo zabrakło?
„Pozdrawiam wszystkich uczestników, z prawa i z lewa”, powiedział podczas swojego przemówienia na konferencji premier Benjamin Netanjahu. Rzecz w tym jednak, że tych ostatnich nie było, bo nie zostali zaproszeni. Na sali, obok Bardelli i Maréchal, zasiadali przedstawiciele hiszpańskiego Vox, Szwedzkich Demokratów, holenderskich wolnościowców i węgierskiego Fideszu – włoska premier Giorgia Meloni ze skrajnie prawicowych Braci Włoskich, choć zaproszona, jednak nie przybyła.
Rząd izraelski o antysemityzmie nie chciał dyskutować z głównymi siłami politycznymi Europy, w tym także i tymi z antysemicką przeszłością. Rozmawiał za to jedynie ze skrajną prawicą, która w całości ma taką właśnie genealogię. Nie zaproszono jedynie niemieckiej AfD i austriackiej FPÖ. Lider tej pierwszej przebił bowiem Le Pena, stwierdzając, że Zagłada to tylko „plamka ptasiego gówna” na niemieckiej historii, i nikt go jeszcze z partii nie wywalił. Postrzeganie islamizmu jako głównego zagrożenia i dla Europy, i dla Izraela, połączyło gospodarzy i zaproszonych gości.
Zniechęciło za to wielu Żydów i ich sojuszników. Swój udział w konferencji odwołali między innymi naczelny rabin Wielkiej Brytanii Ephraim Mirvis, przewodniczący amerykańskiej Ligii Przeciw Zniesławieniom Jason Greenblat, czołowy francuski intelektualista żydowski Bernard-Henri Lévy, czy niemiecki federalny specjalny wysłannik do walki z antysemityzmem Felix Klein. Prezydent Izraela Icchak Herzog, pod którego patronatem konferencja się odbywała, także na nią nie przybył; zamiast tego zaprosił do swej rezydencji żydowskich gości z zagranicy. Lista mu się skróciła. Zaś przewodniczący austriackiej gminy żydowskiej Ariel Muzikant określił jerozolimską konferencję jako „nóż w plecy” diaspory, wbity przez izraelskie władze. Te zresztą nie konsultowały listy zaproszonych ani z diasporą, ani nawet z izraelskim MSZ-em, którego wysłanniczka do spraw antysemityzmu także się od niej zdystansowała.
Odklejanie łatki antysemityzmu od skrajnej prawicy
Głównym powodem zwołania tej konferencji było budowanie wspólnego frontu do walki z ochoczo potępianym przez wszystkich jej uczestników islamizmem. Jednak zagrożenie to dostrzega przecież nie tylko skrajna prawica – ale i ewentualni uczestnicy spoza koła Patriotów dla Europy w PE, w którym Likud premiera Netanjahu ma status obserwatora. Z całą pewnością podkreślaliby oni jednak, że walcząc z islamizmem, nie można szerzyć islamofobii. Być może nawet skrytykowaliby sposób toczenia przez Izrael wojny w Gazie. Tylko taki dobór gości chronił więc rząd izraelski przed krytyką. Zaś dla skrajnej prawicy zaproszenie do Jerozolimy to, jak powiedział Muzikant, „stempelek koszerności”, który może przyciągnąć mniej skrajnych wyborców, uwalniając te partie od obciążenia antysemityzmem.
Tu bowiem jest punkt ciężkości. Obciążenie przeszłości można przezwyciężyć: dowiódł tego choćby Gianfranco Fini – ostatni przewodniczący włoskiego MSI. Ten neofaszystowski ruch przekształcił on trzydzieści lat temu (kiedy podobną ewolucję, ale w lewicowym kontekście, przechodziło też polskie postkomunistyczne SLD) w bardzo prawicową, lecz mieszczącą się w ramach systemu demokratycznego partię. Elementem tego procesu było jednoznaczne potępienie antysemityzmu i wizyta w Jad Waszem, za które Fini nie dostał jednak od władz izraelskich żadnej nagrody. Potępienie antysemityzmu bowiem to nie ustępstwo wymagające wzajemności, lecz element podstawowego demokratycznego credo. Obecny rząd izraelski tej zasady zdaje się nie wyznawać – i szuka podobnych sobie sojuszników.
Coraz mniej egzotyczna koalicja
Nie ma żadnego powodu, by uważać, że sojusz Żydów z prawicą jest czymś wbrew naturze. Żydowskie związki z lewicą, obecne w polityce europejskiej od dwustu lat, nie wynikają z jakiejś przyrodzonej Żydom lewicowości. Na prawicy – antysemickiej niemal odruchowo – Żydzi po prostu nie mieli czego szukać.
Podczas wyborów do Dumy w 1912 roku warszawska żydowska burżuazja poparła socjalistę Aleksandra Jagiełłę nie, jak głosiła endecja, z rzekomej nienawiści do Polaków przesłaniającej żydowskim burżujom ich interes klasowy. Powodem było to, że pokonany endecki kandydat Jan Kucharzewski odmówił obietnicy popierania równouprawnienia Żydów, a Jagiełło wręcz przeciwnie.
Z kolei we Włoszech, gdzie faszyzm stał się antysemicki dopiero pod koniec lat trzydziestych, Żydzi wstępowali do Partii Faszystowskiej nie z żydowskiej prawicowości, lecz dlatego że obiecywała ona chronić klasę średnią przed rewolucją proletariacką, a Żydzi w większości do tej klasy należeli. To, że Żydzi dziś lokują się coraz bardziej równomiernie wzdłuż całego politycznego spektrum, dowodzi normalizacji sytuacji politycznej w Europie. Można wręcz się spodziewać, że w miarę tego, jak lewica zacieśniać będzie, jak to czyni Francja Niepokorna Jean-Louisa Mélenchona, więzi z antysemitami i islamistami, Żydzi częściej głosować będą na prawo. Zarazem należy zachować czujność i nie dawać stempla koszerności tym, którzy uważają Zagładę za plamkę ptasiego gówna.
Dziennikarstwo, czyli antysemityzm
Ale głównym przedmiotem ataku, poza islamistycznym terrorem Hamasu i jego europejskimi poplecznikami, nie był na jerozolimskiej konferencji antysemityzm prawicy, czy nawet lewicy. Największe gromy ministra do spraw diaspory Amichaia Chikliego ściągnął na siebie izraelski dziennik „Haarec”, który jeszcze przed konferencją ujawnił jej skrajnie prawicową orientację.
„Przepraszam za kłamstwa, szerzone wobec was przez tych, którzy zniesławiają Państwo Izraela na całym świecie”, rzekł w swym otwierającym wystąpieniu minister. Chikli przekonywał również, że „Haarec” to „chorąży kłamstw i antysyjonistycznej propagandy”. Dziennik istotnie wielokrotnie demaskował politykę izraelskiego rządu, z reguły trafnie. Kropkę nad „i” postawił prawicowy komentator Gabi Taub, stwierdzając, że „«Haarec» jest gazetą antysemicką i nie podoba mu się, że my antysemityzm zwalczamy”.
„Haarec” jest istotnie gazetą o orientacji lewicowo-liberalnej, bardzo krytyczną wobec obecnego rządu. Ale jeżeli antysemityzmem jest krytykowanie polityki rządu Izraela, to istotnie popieranie tej polityki byłoby walką z tym złem. W podobny sposób krytyczne media w Polsce były za czasów rządu PiS-u określane przez ten rząd mianem antypolskich, zaś w USA prezydent Donald Trump uznał „New York Timesa” za wroga ludu. Kłopot w tym, że groteskowość takich zarzutów dostrzega nawet część zwolenników PiS-u czy Trumpa, zaś rząd Izraela może, a właściwie powinien być wiarygodny we wskazywaniu antysemickich zagrożeń.
Ale – jeśli potrzebne były tu dodatkowe dowody – ten rząd także i w tej kwestii niezależny nie jest. Co rzecz jasna w niczym nie zmienia faktu, że tak jak sama krytyka Izraela wcale nie musi być antysemicka, tak taką jest krytyka tego państwa i jego polityki, która z całą pewnością antysemicka jest. Tyle tylko, że zapraszanie na konferencję, zwołaną przez niezbyt godny zaufania izraelski rząd, i którą zbojkotowały żydowskie osobistości, wyłącznie partii antysemickiej proweniencji oraz uznanie praktykowania dziennikarstwa za antysemityzm w walce z taka krytyką nie pomoże. Przeciwnie – doda jej wiarygodności.
*2.04.2025, 19:21
W pierwotnej wersji tekstu Marion Maréchal błędnie została podpisana jako córka Marine Le Pen.