Wyobraźmy sobie, że wypadki w Sejmie w środę 2 kwietnia potoczyły się trochę inaczej. Kaczyński prosi o zwołanie konwentu seniorów w sprawie odpowiedzialności premiera Donalda Tuska za „znęcanie się nad dwiema paniami z ministerstwa sprawiedliwości”. W rzeczywistości chodziło o rzekomą odpowiedzialność Romana Giertycha za śmierć przesłuchiwanej wcześniej w prokuraturze Barbary Skrzypek, bliskiej współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego.
Następnie na mównicę wchodzi, tak jak to miało miejsce w rzeczywistości, Zbigniew Konwiński, szef klubu KO, a po nim z jednej strony obecny na sali Donald Tusk (wszedł Giertych), a z drugiej Jarosław Kaczyński. Próbują wygrać miejsce przy mikrofonie, przekrzykują się, mierzą wzrokiem, szydzą. Potem mównicę otaczają posłowie i posłanki z klubu PiS-u i skandują na przykład „oprawca” (skandowali „morderca”).
Ci z PiS-u są oczywiście śmieszni w swoim patosie i taniej teatralności, imponuje refleksem wierny Kaczyńskiemu Mariusz Błaszczak, który jest pierwszy przy prezesie, i stojąca w pobliżu ze śmiertelnie poważną miną Joanna Lichocka. Pod tym względem sytuacja jest tak samo widowiskowa. Komentatorzy nie nadążaliby z podawaniem dalej memów, portale i telewizje pokazywałyby barwną awanturę w Sejmie, w której ludzie z wielką władzą okazują bezradność, wchodząc, we właściwą dla słabych, pyskówkę.
Jednak hipotetyczny Tusk obok Kaczyńskiego nie wygrałby tej potyczki, tak jak Giertych – chociaż obaj mają silną osobowość. Skończyłoby się na samym wrażeniu obdzierającej z godności władzy pyskówki. Tymczasem Giertych został obwołany zwycięzcą – nomen omen – poniżył prezesa, uczynił go bezradnym i śmiesznym.
Małość Giertycha
Hipotetyczna sytuacja z Tuskiem różni się od rzeczywistej z Giertychem jednym, jedynym szczegółem – wzrostem. I to właśnie ten szczegół sprawia, że Giertych wydaje się zwycięzcą tej sytuacji. We wszystkim innym był z Kaczyńskim równy.
Żaden z nich nie odbił mównicy, żaden nie przebił się z komunikatem, jednemu i drugiemu marszałek wyłączył mikrofon, zarządzając przerwę. Obaj na równi zostali pozbawieni głosu, aż się uspokoją. Jedynie różnica wzrostu, którą Giertych wykorzystał, odsyłając „Jarka” na miejsce, jak niesforne dziecko, sprawiła, że zyskał przewagę i stał się bohaterem dnia.
A przecież wzrost to nie jego zasługa, tylko genów, na które nie pracował. Żeby być wysokim, nie trzeba rano wstawać, a niscy nie są tacy dlatego, że śpią do późna. Nie ma więc co się z tym obnosić albo tego wstydzić.
Giertych jednak nie kalkulował w ten sposób i szybko zrozumiał, jak zdobyć przewagę dzięki swoim warunkom fizycznym i zastosować, stary jak kino chwyt, żeby było śmieszniej.
Dzięki temu, że zwrócił się do Kaczyńskiego jak do dziecka, dał się dłużej pośmiać tym, którzy skojarzyli ich z Romkiem i A’Tomkiem czy Hanem Solo i Chewbaccą, czy też chudym i grubym Flipem i Flapem. Do tego doszedł kolejny niezawodny kinowy efekt rzucania tortami – czyli ogólna zadyma urządzona przez posłów PiS-u i Giertycha. Znowu nie za sprawą własnych zasług mógł cieszyć się wygraną sytuacją z samym (przepraszam za określenie) gigantem, czyli władcą potężnej partii Jarosławem Kaczyńskim.
Wielki argument siły
Oczywiście Giertych ma refleks, wie, jak kupić publiczność – i zrobił to (chociaż moim zdaniem przedobrzył, podkręcając komizm). Czy to naprawdę czyni go wygranym? Nie. To pokazuje, że Giertych nie zawahał się wykorzystać przewagi fizycznej, a więc nie odrzuca kultu siły. Nie sądzę, żeby było się czym chwalić.
Wyobraźmy sobie inną sytuację. Przemawia posłanka, a poseł, który chce ją przegonić z mównicy, odsyła ją do garów. Może trzydzieści lat temu tak, ale teraz byśmy się z tego nie śmiali – jako społeczeństwo zrobiliśmy postęp i nie wypada. To już nie te czasy, żeby wykorzystywać otwarcie przewagę płynącą z siły stereotypu. Posłanka Lichocka odesłana przez Giertycha do garów nie musiałaby już nic robić, żeby zdobyć moralną przewagę. Ale niższy o dwie głowy Kaczyński może być tak samo nieskuteczny w walce o ostatnie słowo jak Giertych, żeby z nim przegrać tylko dlatego, że budzi skojarzenia, które nie są tak niepoprawne, jak kultywowanie nierówności płci.
Co więcej, zaprawiony w obronie twierdzy klub PiS-u zareagował tak sprawnie, że po chwili rechotu z wysokiego i niskiego przejął emocję odbiorców słuchających skandowanego wspólnie słowa „morderca”. Kaczyński stał otoczony przyjaciółmi, a Giertych – samotnie, wrogami.
Jednak na zdjęciach tego nie widać i w naszej pamięci na zawsze zostanie Romek i A’Tomek. Jeden jest może i potężniejszy, ale drugi może go poniżyć, bo nosi większy rozmiar butów. W ten sposób Kaczyński, który robił kampanie wyborcze na plecach dyskryminowanych grup, na jeden dzień wpadł we własne sidła. A Giertychowi znowu się wymsknęło, jaki naprawdę jest.