Debata Trzaskowskiego z Nawrockim w Końskich to teraz najgorętszy temat, oprócz wycofania wojsk amerykańskich z Jasionki. Problem polega na tym, że ten drugi temat jest doniosły dla bezpieczeństwa Europy, ale politycy próbują go publicznie bagatelizować. Ten pierwszy z kolei rzeczywiście wniesie niewiele, ale sztaby kandydatów nim żyją, podobnie jak ich partyjni koledzy i wyborcy.
Nie oznacza to oczywiście, że debata jest nieważna, nie ma szans wpłynąć na nastroje wyborcze czy dodać albo podciąć skrzydeł któremuś z kandydatów. Jednak z elementów, które się składają na debatę, zostanie tylko show. Możliwość zaprezentowania poglądów i skonfrontowania ich istnieje także bez niej.
I tak debatują
Politycy prezentują się i porozumiewają poprzez media społecznościowe, klipy wyborcze, konferencje prasowe. W czasach, w których debata mogła wywrócić stolik, internet nie był jeszcze wykorzystywany w polskich kampaniach wyborczych albo w ogóle go nie było. Teraz od rana do wieczora politycy obrzucają się wpisami jak klątwami, siłują się na zdolności komiczne i erudycyjne, pisząc do siebie – a to niby zabawne listy-odezwy, a to komentują nawzajem swoje słowa albo przedstawiają poglądy na jakieś sprawy. Kandydaci na prezydentów też to robią – osobiście albo poprzez swoje sztaby. A jeśli ktoś nie śledzi portali społecznościowych, to dowie się o tym z tradycyjnych portali, które te barwniejsze wypowiedzi komentują.
Czasami nawet można się zastanawiać, czy istnieje jeszcze polityka pozainternetowa.
Możliwość starcia się na poglądy jest więc na X, Facebooku czy Tik-Toku. Jeden napisze, drugi go zaorze (albo mu nie wyjdzie, ale przynajmniej odpowie). Próżno jednak szukać odpowiedzi na niewygodne pytania, które mogliby zadać dziennikarze. Zapytani, jeśli tylko mogą, to mówią okrągłymi zdaniami.
Dziennikarza można jakoś obejść
Bywają wyjątki – jak ten, kiedy Sławomir Mentzen dał się sprowokować, pytany o swoją słynną „piątkę Konfederacji”. Nie dało się wtedy poznać jego aktualnych poglądów, bo nie chciał odpowiadać na pytania, ale niewątpliwie można było zaobserwować pewne cechy jego osobowości – łatwość ulegania złości, emocjonalność, arogancję.
Warto też przemyśleć, ile razy można zadać kandydatom te same pytania. Bo na polskich debatach nie pogłębia się zagadnień z różnych dziedzin, tak jak na przykład w debatach francuskich. U nas pytań nie jest dużo, czasu na odpowiedzi mało, zwłaszcza gdy nie mówimy o debacie dwóch kandydatów, tylko wszystkich. Kandydaci nie wchodzą też w głęboką dyskusję między sobą, nie dociskają, bo nie ma na to czasu. Wystarcza go tylko na tyle, żeby zrobić dobre wrażenie. Albo złe.
O wiele więcej można zrobić w mediach społecznościowych, dlatego odbierają one znaczenie współczesnym debatom. W dodatku, jeśli na starcie Trzaskowskiego z Nawrockim w Końskich przyjadą forsowane przez sztab PiS-u telewizje prawicowe, pytający po obu stronach mogą ulec efektowi charakterystycznemu także dla publicystycznych dyskusji, w których biorą udział rozmówcy z dwóch różnych biegunów, jeśli chodzi o linię mediów. Przestają dostrzegać niuanse, tylko zaczynają, jak politycy, bronić swoich okopów. Dziennikarze największych mediów liberalnych w grupie z prawicowymi mogą ulec temu samemu mechanizmowi. Sprowokują w ten sposób pytanych, ale czy przybliżą odbiorcom rzeczywistą wizję kandydatów?
Skorzystać może Mentzen
Debata, jeśli się odbędzie, bo to wciąż mimo deklaracji Trzaskowskiego i Nawrockiego nie jest pewne, będzie miała kilka ciekawych momentów. Pokaże, kto jest lepiej przygotowany, ma w sobie więcej swobody, uroku, pewności siebie, kto lepiej zna odpowiedzi na pytania, chociaż wcale nie muszą to być odpowiedzi na temat. Może też sprawić, że ktoś wyjedzie z niej w aurze zwycięzcy. Jednak nie spełni funkcji debaty, w której kandydaci ścierają się na wizje, zadają sobie nawzajem celne ciosy – bo to będą ciosy dla przekonanych.
Fanklub Trzaskowskiego będzie przed telewizorami przytakiwał, że Rafał dobrze powiedział. A fanklub Nawrockiego będzie z radości zacierał dłonie albo łapał się za głowę, bo trudno w kilka dni nauczyć się na debatę wszystkiego, czego się nie umie.
Jeśli ta debata o czymś przesądzi, to raczej o tym, czy ewentualny fatalny, pozbawiony brawury i fantazji występ Nawrockiego nie wzmocni Mentzena, który może dzięki temu przybliżyć się do drugiej tury. Potencjalnie przynudzający Trzaskowski raczej do tego nie doprowadzi. Paradoksalnie w jego interesie jest więc to, żeby kandydat PiS-u nie skompromitował się bezgranicznie.