W felietonie zatytułowanym „Mądrość naszych czasów” [„Polityka” nr 12 [3507], 19–25 marca 2025] profesor Hartman nareszcie zdecydował się odrzucić fałszywą skromność i przywrócić nam wszystkim – wbrew banalnym narzekaniom „na degradację umysłów” – wiarę w siłę dziejowego postępu.

„Gdy sięgniesz po cokolwiek, co humaniści, pisarze polityczni, erudyci i filozofowie napisali przed wieloma wiekami” – zwraca się Profesor do swego czytelnika, obejmując go po koleżeńsku ramieniem – „to twój nieodmienny podziw dla ich talentu i dokonań przełamany zostanie czułością wnuczęcia dla zniedołężniałych dziadków. Jednak to wszystko są ramoty! Stek banałów, półprawd i przesądów, niezbyt porządnych analiz i powierzchownych polemik”. Kogoś, kto w przypływie naiwności w pierwszej chwili byłby gotów uznać powyższe zdania za iskrzące zjadliwą ironią, z błędu wyprowadzają kolejne. „Nawet najwięksi geniusze” – pisze Jan Hartman z tą samą śmiałością i znawstwem, z jakimi Don Kichot prawił o błędnym rycerstwie – „pozostawili po sobie ledwie po kilkadziesiąt stron wartych dziś czytania, a i te lepiej wypadają w podręcznikowych streszczeniach”.

Na czym polega jednak w jego ocenie przewaga oświeconej teraźniejszości nad mrokiem czasów minionych? Na tym, że „jesteśmy o wiele bardziej inteligentni, mamy sprawniejsze narzędzia językowe, wyostrzony krytycyzm, a nade wszystko nieporównanie większą wiedzę i skumulowane historyczne doświadczenie”. Nieuważny czytelnik tych słów, ujęty fraternizującym tonem Profesora, może z łatwością przeoczyć wspaniałomyślność, z jaką felietonista „Polityki” używa w tych zdaniach pierwszej osoby liczby mnogiej. Lecz przecież każdy, kto posiada sprawniejsze narzędzia językowe, a zwłaszcza wyostrzony krytycyzm, dostrzeże bez trudu, że użycie tej akurat formy gramatycznej jest w tym miejscu wyjątkowo wątpliwe. Poziom, z którego pisze swój felieton profesor Jan Hartman, dostępny jest bardzo niewielu. Trudno wszak wątpić, że tytułowa mądrość naszych czasów spełnia się w nielicznych wybitnych jednostkach, a może nawet – wiele przemawia na korzyść tej właśnie hipotezy – spełniła się ona w jednym tylko człowieku. Na podstawie cytowanego felietonu śmiem nawet podejrzewać, że zarówno ja, jak i sam profesor Hartman żywimy tyleż zgodne, co bardzo wyraźne przeczucie odnośnie tego, kto owym wybrańcem jest.

Dopiero znalazłszy się na samym szczycie, można przecież dostrzec właściwą miarę rzeczy. „Poczciwe olbrzymy, bez których by nas może nie było, przypominają dzieci” – ogłasza urbi et orbi felietonista „Polityki”, by po chwili przejść w końcu ze wspaniałomyślnego „my” do szczerego „ja”. „To nie moja ani Platona wina” – dodaje bowiem w kolejnym zdaniu – „lecz gdyby cudem mi odżył, to długo musiałbym go uczyć, nimby zaczął samodzielne życie filozofa”.

Warto zapamiętać i rozważyć te słowa. Bo skoro wypowiada je filozof współczesny, który sam przyznaje, że „dzisiejsi autorzy piszą z nieporównanie większym poczuciem odpowiedzialności za słowo i samokrytycyzmem niż ich przodkowie”, to już nie są przelewki. Kto myśli, że w twierdzeniu Hartmana odnośnie jego relacji z hipotetycznie zmartwychwstałym Platonem można doszukać się pychy późnego wnuka Oświecenia, niech lepiej pomyśli raz jeszcze. Hartman pisze to wszystko z o wiele większą odpowiedzialnością za słowo oraz z ostrzejszym samokrytycyzmem niż ten, na jaki kiedykolwiek mógłby się zdobyć antyczny Grek albo jakiś inny Immanuel Kant. Nikt, kto w dobrej wierze i z zachowaniem elementarnych zasad logiki przeczytał felieton Profesora, nie może mieć co do tego wątpliwości.

Nie wiem wszystkiego

Natchniony odwagą autora, chciałbym w jego duchu wyciągnąć z tego, co napisał, narzucające się wnioski – jak śmiałe by one nie były. A brzmią one w moim odczuciu następująco: filozofia zachodnia rozpoczęła się dwa i pół tysiąca lat temu od pełnego pychy stwierdzenia Sokratesa „wiem, że nic nie wiem”. Swój zenit osiąga zaś współcześnie, w „Mądrości naszych czasów” Jana Hartmana, której treść zawiera się w skromnym „wiem, że wszystko wiem”.

Jednocześnie z przykrością muszę Państwu wyznać, że osobiście jeszcze do pełnego przyswojenia sobie tej naszej (a właściwie: profesora Hartmana) mądrości nie dorosłem. Z jakiejś przyczyny nie potrafię poprzestać na autorach współczesnych i uparcie sięgam po tych z przeszłości, również tej nieodległej. Być może myli mnie pamięć, ale to chyba na łamach tej samej „Polityki” Stanisław Tym pisał przed laty, że „dobre samopoczucie to połowa sukcesu, a bardzo dobre samopoczucie wystarczy za wszystko”. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, ale wbrew całemu oświeceniu, jakie spłynęło na mnie z felietonu Jana Hartmana, ta myśl „zniedołężniałego dziadka” Tyma wciąż dźwięczy mi w głowie. Cóż, długa jeszcze przede mną nauka, zanim zacznę samodzielne życie filozofa.