Źródło: Pixabay

8 kwietnia rozpoczęliśmy cykl wywiadów dotyczący rynku książki. Pierwsza rozmowa z radcą prawnym Łukaszem Kowalczykiem przybliżyła Państwu między innymi nowelizację Ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 2024 roku. W tym tygodniu Sylwia Góra rozmawia z Joanną Gierak-Onoszko – pisarką oraz członkinią Zarządu Unii Literackiej. 

Sylwia Góra: Kiedy powstała Unia Literacka i z jakiej potrzeby? I co ją odróżnia od innych stowarzyszeń literackich?

Joanna Gierak-Onoszko: Pisarze i pisarki to ludzie, którzy często opowiadają historię o kimś innym. Niezależnie od tego, czy zajmujemy się literaturą piękną czy gatunkami non fiction, często opowiadamy o cudzych ideach, przeżyciach, jesteśmy czymś w rodzaju filtra, przez który one przechodzą. A w tej chwili mamy historyczny moment, kiedy pisarze i pisarki, zresztą nie tylko w Unii Literackiej, mówią sami o sobie. To grupa społeczna, która głośno i wyraźnie mówi o największych wyzwaniach, problemach, ale także o sposobach rozwiązania tych problemów, o konstruktywnych pomysłach. 

To, co wyróżnia Unię Literacką na tle innych stowarzyszeń łączących osoby zajmujące się literaturą, to to, że my zajmujemy się ekonomiczną i legislacyjną stroną działalności twórczej. Mamy wspaniałych starszych kolegów i koleżanki w PEN Clubie, Związku Literatów Polskich czy w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich, którzy jednak zajmują się trochę innym aspektem twórczości. Dbają o stronę bardziej opiniotwórczą: często opiekują się twórczością swoich członków, starają się kształtować debatę publiczną, wydają oświadczenia odnoszące się do bieżących wydarzeń w sferze literatury. Natomiast to, co robi Unia Literacka od 2017 roku, czyli roku jej powstania, to praktyczne uzupełnienie tych działań. Do tej pory na polskim rynku literackim brakowało organizacji, która zajęłaby się tą legislacyjną, formalno-prawną, a też ekonomiczną stroną pracy literackiej. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że Unia Literacka to związek zawodowy, organizacja łącząca twórców i twórczynie, dbająca o ramy prawne i ekonomiczne pracy literackiej. 

Jesteśmy bardzo różnorodną grupą ludzi, a sama Unia Literacka ma wiele twarzy i wiele głosów. Jesteśmy kimś w rodzaju chóru solistów, ale mimo tych różnic zgadzamy się co do tego, że uprawianie twórczości w Polsce odbywa się często w warunkach prekaryjnych. Uważamy, że nacisk na decydentów i wzbudzenie szerszej debaty ogólnokrajowej na ten temat jest nam potrzebne. To już nie jest sprawa niszowa, wyłącznie branżowa. Zależy nam na tym, żeby o warunkach uprawiania twórczości literackiej w Polsce mówiło się w szerszym kontekście, żeby to była sprawa z gatunku debat ekonomicznych, a nawet politycznych. Pisarstwo to nie jest drogie hobby, jak kiedyś nas uczono. To jest praca jak każda inna i za tę pracę należy się adekwatne wynagrodzenie. Mamy też poczucie, że czas ucieka. Różne grupy społeczne i zawodowe skutecznie walczą o ochronę swoich interesów. Mamy do czynienia czasem ze zwiększoną regulacją, czasem z deregulacją różnych rynków, w zależności od potrzeb ich uczestników. Natomiast pole literackie cały czas leży odłogiem. To rynek pozbawiony adekwatnej regulacji ze strony państwa, nieprzejrzysty i oparty na wadliwie działających mechanizmach. Stąd nasza determinacja i zaangażowanie w to, żeby ten rynek nie tylko uregulować, ale też uzdrowić. 

Powiedziała pani o postrzeganiu pisania jako drogiego hobby, dodatkowo wciąż żywe wydają się mity o romantycznym pisarzu, który nie dojada, bo robi coś dla wyższej idei, jakieś misji czy z pasji. Pewnie takie spojrzenie jeszcze pokutuje, ale może nieco mniej. Co zatem znaczy być dziś zawodowym pisarzem, pisarką? 

Zawodowy pisarz to ten, który utrzymuje się z pisania. Grono tych osób jest w Polsce niewielkie, a przyczyny tego są różnorakie, ale z pewnością systemowe. Do tej pory pokutuje w Polsce romantyczny i zupełnie nieprawdziwy mit, że pisarz czy pisarka to osoba, która wstaje rano natchniona, zaparza filiżankę zielonej herbaty i ubrana w jakiś szczególny strój, patrzy przez okno na park, na łabędzie i czeka na wenę. Pisarstwo to jednak praca jak każda inna, praca czysto rzemieślnicza. Wszyscy pamiętamy Kapuścińskiego, który mawiał, że żeby napisać jedno zdanie, trzeba przeczytać sto. 

W pracy pisarza samego pisania jest de facto najmniej. Pisanie to nie tylko fizyczna praca przy biurku i zapisywanie słów, zdań – w dużej mierze to także czytanie. To ciągłe uczenie się, podróżowanie, choćby po to, żeby przygotować dokumentację. To spotkania autorskie w domach kultury, w firmach, a przede wszystkim w bibliotekach, będących krwiobiegiem kultury i literatury w Polsce, za które jesteśmy wdzięczni i które uwielbiamy. To są przede wszystkim rozmowy z ludźmi, dokumentacja, czytanie i dokształcanie się, plus zarządzanie własną marką. To ostatnie dlatego, że instytucje agentów literackich w Polsce działają na bardzo małą skalę. Najczęściej to właśnie pisarz, pisarka jest swoim menadżerem do spraw PR-u. To my prowadzimy swoje konta w mediach społecznościowych, często zabiegamy o spotkania w bibliotekach i o inne sposoby na zarabianie. Dlatego chcę zdemontować nieprawdziwe przekonanie, że bycie pisarzem polega na pisaniu. Samego pisania jest tu najmniej.

Joanna Gierak-Onoszko

A czy mamy jakieś dane mówiące o tym, jak duża jest w Polsce grupa pisarek i pisarzy? Czy w ogóle ktoś to kiedyś policzył? 

Różne szacunki mówią, że pisarzy jest od trzech do pięciu tysięcy. Środowisko jest bardzo rozproszone, również dlatego, że uprawiamy różne gatunki literackie. Bardzo trudno znaleźć wspólną platformę czy wspólny mianownik pomiędzy osobami, które zajmują się dramatem, poezją, literaturą non fiction, literaturą piękną, w tym takimi gatunkami jak young adult czy literatura dziecięca. A jednak, mimo że mówimy różnymi głosami, mamy różne podejście do twórczości i różne cele – także te biznesowe – to udaje nam się znaleźć wspólny mianownik. W tej chwili w Unii Literackiej jest ponad dwieście dwadzieścia osób. Komisja Członkowska ma mnóstwo pracy z weryfikacją, niestety nie może przyjąć wszystkich chętnych. I tak od nowego roku mamy rekordowe przyrosty i bardzo dużo osób zgłasza wnioski o przyjęcie do naszego grona. Widzą coraz większą wartość w przynależności do Unii Literackiej. Stowarzyszenie proponuje pomoc prawną, ale przede wszystkim daje poczucie wspólnoty, którego często w naszej branży brakuje. Mamy hasło, mówiące o tym, że piszemy w samotności, ale działamy razem. I tego w naszym zawodzie bardzo potrzeba. 

Niedawno upubliczniona sprawa sporu pomiędzy Joanną Kuciel-Frydryszak, członkinią Unii, a wydawnictwem Marginesy, spowodowała, że bardzo wiele autorek i autorów wyszło z cienia i zaczęło głośno mówić o swoich frustracjach i problemach w relacjach z wydawcami. To pokazuje, że jeżeli taka uznana i ceniona autorka, jaką jest Joanna, napotyka na jakieś trudności na swojej drodze zawodowej, to co dopiero inni. To ośmiela inne osoby z mniejszymi nakładami czy mniejszym dorobkiem, żeby dzielić się swoimi problemami, frustracjami i szukać pomocy. Unia Literacka jest taką organizacją, gdzie dzielimy się wiedzą, ale też podajemy sobie pomocną dłoń. Należy do nas wiele osób o głośnych nazwiskach i uznanym dorobku, wszyscy pracują pro bono. Angażują się nie dla siebie, ale dla innych – to jest istota działania społecznego. Można powiedzieć, że wspólnie otwieramy drzwi po to, żeby innym autorom było łatwiej, żeby inne osoby nie musiały ich wyważać.

Unia Literacka, jak pani powiedziała, dzieli się konkretną wiedzą. Na stronie można znaleźć modelowe umowy dla pisarek i pisarzy, w 2022 roku odbyła się tak zwana Konwencja Krakowska, w której brało udział stowarzyszenie i przy okazji której wypracowano dobre praktyki, jakie powinny obowiązywać na rynku literackim. Co to za dobre praktyki? I czy faktycznie udało się je wdrożyć? 

Te praktyki tak naprawdę nie przekraczają norm, które ustanawia prawo cywilne. To są skodyfikowane zalecenia, które mają ujednolicić relacje pomiędzy wydawcami i autorami. To coś w rodzaju kodeksu dobrych praktyk, który porządkuje dobre zwyczaje. Z jednej strony, ta konwencja jest ważnym aktem, który przebił się do świadomości autorek, autorów i wydawców. Z drugiej, zważywszy na listę sygnatariuszy, widzimy, że nie ma tam największych graczy na rynku wydawniczym. Te listy podpisały znakomite, ambitne, ale małe wydawnictwa. Ubolewam nad tym, że najwięksi wydawcy, którzy stanowią ogromną siłę na polskim rynku, nie chcą deklarować partnerskich relacji w stosunkach z autorami i autorkami. Bardzo często na zapis tej konwencji powołujemy się negocjując lub renegocjując swoje umowy z wydawcami. To są bardzo proste, czasem techniczne sprawy, jak kwestia zaliczek, tego, że w umowie powinna być zapisana cena okładkowa, a nie cena zbytu albo to, jak powinniśmy się ze sobą komunikować. To są zasady, które porządkują te relacje, bo często w dialogu autora i wydawcy dochodzi do pewnej asymetrii. To wydawca jest podmiotem, który ma dużo większe środki finansowe, jest dużo lepiej przygotowany do negocjacji, bo ma zespół prawników, profesjonalną księgowość, a autor często jest sam. Dlatego potrzeba takich stowarzyszeń, środowisk jak Unia Literacka czy Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, bo uprawianie tego zawodu jest po prostu bardzo trudne, wymagające i samotnicze.

Natomiast Konwencja Krakowska jest tylko jednym z przykładów działań porządkujących rynek, które podjęliśmy. Dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Tłumaczy Literatury mamy też wypracowane umowy modelowe, czyli bardzo klasyczne wzory kontraktów, które zabezpieczają interesy ekonomiczne osób piszących. Przedstawiciele Unii biorą udział w różnych pracach legislacyjnych, także w posiedzeniach podkomisji stałej do spraw czytelnictwa i prawa autorskiego. Jesteśmy tam częstym gościem, nasz głos jest dobrze słyszany. Ogromnym krokiem naprzód i wielkim sukcesem jest utworzenie w lutym tego roku zespołu do spraw pola literackiego przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, o co aktywnie zabiegaliśmy. To jest grono ekspertów i ekspertek, pod przewodnictwem Agaty Diduszko-Zyglewskiej, które doradza ministrze właśnie w kwestiach literatury. I to grono ma rzeczywiste przełożenie na działania i pracę tego resortu. Dlatego jestem zdania, że czasy narzekań w kuluarach już dawno minęły. Chcemy się organizować, chcemy działać, chcemy rozmawiać – już nie tylko między sobą, wylewając gorzkie żale, ale budując koalicje, angażując się w dialog i współpracę z decydentami. To budujące, że coraz więcej środowisk nas w tym popiera.

Pozostając przy temacie utworzonego w lutym zespołu do spraw pola literackiego, gdzie są przedstawicielki i przedstawiciele osób piszących, tłumaczących, ale też wydawnictw, księgarń czy bibliotek: czy może pani powiedzieć, w jakim kierunku są prowadzone te rozmowy? Co jest najważniejszym postulatem ze strony pisarek i pisarzy? 

Ten zespół jest bardzo młody stażem, działa od kilku tygodni, ale jego prace już dają konkretne efekty. Po pierwsze, jeszcze w lutym zespół podjął decyzję o przygotowaniu i złożeniu zgłoszenia do Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów o przyjrzenie się wnioskom zawartym w raporcie „Jeszcze książka nie zginęła? Raport o stanie polskiego rynku książki”. To praca przygotowana na zlecenie Instytutu Książki przez Polską Sieć Ekonomii. To wstrząsający raport dokumentujący głębokie systemowe patologie obecne na tym rynku. Ale dokument nie jest tylko kroniką upadku, lecz proponuje adekwatne i – co ważne – realne do wdrożenia działania naprawcze. Nic nie wydarzy się jednak bez woli urzędów na poziomie centralnym, stąd zawiadomienie do UOKiK. Ten urząd ma skuteczne narzędzia, mogące uzdrowić niektóre mechanizmy regulujące życie i obieg literatury w Polsce. 

Zespół do spraw pola literackiego zainicjował też kolejne ważne badanie. Ma je przeprowadzić kierowany przez Grzegorza Jankowicza Instytut Książki, który kompleksowo przyjrzy się warunkom pracy pisarek i pisarzy. Kilka dni temu członkowie zespołu wzięli udział w obradach Okrągłego Stołu Rynku Książki zorganizowanych przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Spotkaliśmy się w szerokim gronie środowisk działających na polu literackim. Ministerstwo stworzyło przestrzeń, w której mogły wybrzmieć głosy wszystkich zainteresowanych literaturą i obrotem książkami. Nie jest niespodzianką, że reprezentując tak wiele branż, miewamy różne perspektywy, ale w wielu sprawach się zgadzamy. Jako Unia Literacka zgłaszamy wiele konkretnych propozycji rozwiązań – od zmiany rozporządzeń po zmiany systemowe. Docelowo chcielibyśmy stworzyć Polski Fundusz Literatury, młodszego brata PISF. Ludzie filmu zbudowali instytucję promującą polską kinematografię i finansującą wiele ważnych obrazów. Literatura też potrzebuje takiego wsparcia i zdecydowanie na nie zasługuje. Bo czy naprawdę ktoś uważa, że w dzisiejszej Polsce możemy pozwolić na zanik literatury?

Ważne, by na pole literackie patrzeć z góry, obejmując wzrokiem cały jego zakres, nie tylko to, co mamy najbliżej siebie, pod stopami. Podczas obrad Okrągłego Stołu namawiałam między innymi do strategicznego, szerokiego ujęcia naszych wspólnych spraw i połączenia sił. Cieszę się, że jeszcze podczas spotkania padło wiele deklaracji poparcia. Pierwszym działaniem może być na przykład nowelizacja Konwencji Krakowskiej. Konwencja jest zbiorem dobrych praktyk, który – jak każdy dokument – można aktualizować. Cieszy mnie deklaracja Magdaleny Hajduk-Dębowskiej – prezeski Polskiej Izby Książki, która jest gotowa pracować nad nowym, szerszym kształtem tego dokumentu. To pokazuje, że wydawcy i autorzy mogą i powinni współpracować. 

Ostatnia, bardzo wysoka temperatura, która towarzyszy dyskusjom o literaturze, nikomu nie służy. Nikomu nie służą też próby uciszania tych, którzy upominają się o regulację rynku, o mecenat państwa, o stworzenie PISF-u dla literatury i reformę systemów PLR [Public Lending Right], czyli wynagrodzeń za wypożyczenia biblioteczne. Tych postulatów jest bardzo dużo. Wiadomo, że trzeba realizować je po kolei, że to jest kwestia wielowymiarowa i dość skomplikowana. Natomiast mamy poczucie, że to jest doskonały moment historyczny, dlatego że mamy do czynienia z masą krytyczną, z szerokim ponadgatunkowym wzmożeniem osób piszących, które dojrzały do tego, żeby upomnieć się o naprawę i o uzdrowienie rynku literatury. Dlatego nie zamierzamy tej dyskusji tonować, nie zamierzamy się z niej wycofywać, bo wiemy, że nikt niczego nie przyniesie nam na tacy. Chcemy w drodze konstruktywnego dialogu pracować ponad różnymi podziałami środowiskowymi nad naprawieniem rynku książki. Cieszę się, że to się już toczy – nawet jeżeli po drodze dochodzi do sporów i utarczek – bo działamy strategicznie i idziemy w dobrym kierunku. Co ważne – nie idziemy już sami.

Wspomniała pani, że teraz jest moment historyczny. A jak status pisarek i pisarzy wyglądał w przeszłości? Czy cezurą jest na przykład rok 1989 i zmiana systemu politycznego w Polsce? Czy był jakiś inny moment przełomowy, z którym można powiązać to, że pisarka czy pisarz nie mogą się utrzymać z pisania? I jak ma się do tego, nie oszukujmy się, nie najlepszy poziom czytelnictwa w Polsce? 

Poziom czytelnictwa nie jest taki zły, dlatego że Polacy czytają literaturę, pytanie brzmi: czy będą czytać literaturę polską? Wydawcy bardzo chętnie sięgają bowiem po twórców zagranicznych. Płacą im lepiej niż rodzimym autorom. Bardzo często polscy pisarze dostają procent od ceny zbytu, a zagraniczni od tej okładkowej. Dlaczego w Polsce polscy pisarze mają być traktowani gorzej niż zagraniczni? 

Warto wiedzieć, że literatura jest też w zasadzie jedyną gałęzią sztuki, nad którą państwo nie sprawuje mecenatu – stąd postulat powołania Polskiego Funduszu Literatury, który całościowo zaopiekowałby się rynkiem książki. Teatr korzysta z ogromnego wsparcia państwa, kino podobnie. Może inne zawody artystyczne mają opiekę, ale pisarze nie. Myślę, że to wynika z tego, iż etos pracy pisarza przez wiele lat zakładał, że to my służymy czyimś ideom, większej sprawie i nie patrzyliśmy na swój zawód jak na zawód, ale właśnie jak na misję, posłannictwo czy hobby. Ten czas już minął. 

Po 1989 roku doszło do urynkowienia bardzo wielu warunków pracy w różnych zawodach, a pisarze się tego w jakiś, jakby honorowy sposób, zrzekli. Myślę, że to był błąd i bardzo trudno jest to teraz zmienić, „nadgonić”. Jednak do głosu doszło pokolenie, czy też przedstawiciele pokolenia, które ma kontakt z innymi stowarzyszeniami z Europy. Unia Literacka jest na przykład częścią European Writers Council. Widzimy, jak wygląda los osób piszących w innych krajach Zachodu. Widzimy, jak często państwo wspiera tę twórczość, jakie mechanizmy pozwalają regulować rynek i chcemy się tego uczyć, chcemy te sprawdzone i działające rozwiązania przeszczepiać na rynek polski. 

Zatem, patrząc na naszych najbliższych sąsiadów, do kogo można się odnieść? Jaki kraj ma modelowe systemowe rozwiązania wspierające rynek literacki?

Można spojrzeć choćby na Francję, która ma znakomite przykłady modelowych umów pomiędzy wydawcami a autorami, a i sam rynek jest dużo bardziej uregulowany. Można też na Holendrów czy na Skandynawię, gdzie państwo blokuje przeceny książek, obowiązuje minimalna cena książki i państwo aktywnie wspiera zarówno wydawców, jak i autorów. To dlatego, że tam literatura postrzegana jest jako dobro narodowe, a nie tylko jako towar. W tej chwili trwa dyskusja na temat wartości twórczości wyrażonej w pieniądzu. Mówimy o niskich nakładach, a nie mówimy o kulturotwórczej czy tożsamościowej roli pisania. A przecież to właśnie słowa pomagają nam wyrazić nasze myśli, sprawiają, że czujemy się wspólnotą, że istniejemy jako wspólnota właśnie, a nawet jako naród. Mam poczucie, że literatura polska została na marginesie tych wielkich dziejowych przemian. I teraz jest dobry moment, żeby do tego wrócić, także dlatego, że pokolenie, które doszło do głosu, widzi, ile mamy do stracenia. 

Powiedziała pani kilkukrotnie, że to państwo powinno pewne rzeczy regulować. W dyskusjach z ostatnich lat, ostatecznie taka jest konkluzja: że potrzeba zmian systemowych. Jakie widzi pani główne problemy, kwestie do zmiany?

Po pierwsze, trzeba zacząć myśleć o pisarstwie jako zawodzie, a nie hobby. Po drugie, rynek literacki jest nieuregulowany. Mierzymy się na przykład z bardzo nieefektywnym systemem Public Lending Rights, czyli PLR. To jest rodzaj rekompensaty, przyjęty standardowo w wielu krajach świata, który ma wyrównywać twórcom straty za wypożyczenia biblioteczne. Dane, które spływają na temat tych wypożyczeń, pochodzą zaledwie z kilkudziesięciu bibliotek, są niemiarodajne. Co więcej, ta kwota jest od lat niewaloryzowana, za to dzielona przez coraz większą liczbę pisarzy i pisarek, którzy dowiadują się o istnieniu tego systemu. System PLR, który co do zasady jest wymyślony po to, żeby sprawnie dystrybuować środki, w Polsce tak naprawdę nie działa, dlatego że jest źle skalowany. W tej chwili literaci mierzą się też z nieefektywnym zarządzaniem tantiemami i prawami autorskimi. Będziemy starać się o zmianę systemu ściągalności tantiem. To jest coś, co trzeba naprawić i co można naprawić. 

To, z czym się również mierzymy, to przecena książek, często jeszcze przed ich premierą. Ten rynek jest nieprzejrzysty i tylko od dobrej woli wydawcy zależy raportowanie liczby sprzedanych egzemplarzy. Kiedyś istniała, ale w tej chwili jest wycofana, możliwość śledzenia nakładów naszych własnych książek na rynku. Wydawcy nie mają obowiązku raportowania ani nakładów, ani sprzedaży. Nie można dowiedzieć się, ile książek danego autora czy autorki się sprzedało. Nawet sam autor nie może tego tak naprawdę skontrolować. Polegamy tylko na informacji od wydawcy, która często przybiera postać smsa albo e-maila. Potrzebny jest zatem system monitorowania sprzedaży książek, który przekładałby się na adekwatne wynagrodzenia dla autorów. Cieszę się, że podczas ministerialnego Okrągłego Stołu zgodziliśmy się co do zasad stworzenia takiego systemu. 

Chcę też wspomnieć, że Unia Literacka zajmuje się przede wszystkim interesem czy dobrem pisarzy i pisarek, ale nie zapominamy o tłumaczach, o redaktorach, o korektorach, o mnóstwie innych utalentowanych i bardzo ważnych osób, bez których nasze książki by nie powstawały. Dlatego potrzebna jest całościowa reforma tego rynku, czyli uzdrowienie i uregulowanie tych zasad, które w tej chwili panują. W mętnej wodzie najlepiej czują się drapieżniki. Silna pozycja ekonomiczna wydawców i dystrybutorów i bardzo słaba pozycja autorów, którzy często nie zdają sobie sprawy, jakie narzędzia mają do dyspozycji i jakie prawa im przysługują. 

Chciałam zapytać też o całkiem niedawną nowelizację ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Najważniejsza zmiana dotyczyła nowych technologii, cyfryzacji, ale w pewnym sensie też rozwoju sztucznej inteligencji (AI). Czy ten problem jest obecny w rozmowach osób piszących? 

To jest coś, co rzuca cień na wiele rodzajów twórczości. Rozmawiamy o tym między innymi w Stowarzyszeniu Kreatywna Polska, które jest forum łączącym różne instytucje – muzyków, autorów scenariuszy, pisarzy, tłumaczy. Ten temat dotyka różne dziedziny gospodarki, ale też kulturę. Z pewnością stoimy przed epokową zmianą, na razie staramy się ocenić skalę tego zjawiska. Pisarze są ludźmi nowoczesnymi i zdają sobie sprawę z takich zmian i zagrożeń. Jednak to, co często budzi opór w odbiorze publicznym, to, że upominamy się głośno o swoje prawa, nie stoimy za filarem czy nie rozmawiamy wyłącznie w kuluarach i czekamy, aż ktoś nas zaprosi do stołu, tylko domagamy się przy nim miejsca. Ostatnia dyskusja na temat wynagrodzeń i ich adekwatności powoduje, że spotykamy się z ogromnym wsparciem ludzi z innych branż. Wspiera nas ZAiKS czy Gildia Reżyserów i Scenarzystów, za co jesteśmy ogromnie wdzięczni i cieszymy się na możliwość wspólnej pracy. Natomiast co do zasady wydawcy nie popierają tej narracji. Ta cisza z ich strony jest dość wymowna, a szkoda, bo uzdrowienie rynku książki przyniosłoby korzyści i wydawcom, i autorom. Jesteśmy przecież ze sobą sprzężeni – jedni nie istnieją bez drugich. Polegamy na wydawcach, powierzamy im swoje prawa majątkowe, to oni wprawiają książkę w ruch, ale nie mogliby tego robić, gdyby nie efekt naszej twórczości. Szokujące są dla nas wypowiedzi medialne, w których narracja osób związanych z wydawnictwami jest taka: autorzy czy autorki są histeryczne i roszczeniowe, a wzbudzanie publicznej debaty na temat rynku książki jest niepotrzebne i dodatkowo dla nas trudne, bo przenosi się też na atmosferę w naszych rodzinach. To nieprofesjonalne. Równie dobrze autorzy mogliby replikować, jak wysokość honorariów wpływa na nastrój i dobrostan naszych rodzin. Rozmawiajmy o meritum. Nas z wydawcami łączą właśnie relacje zawodowe, profesjonalne – jesteśmy ze sobą połączeni i powinniśmy współpracować.

Ja sama współpracuję ze znakomitymi wydawcami – czy to W.A.B czy z Dowodami – i bardzo ich cenię. Niestety, okazuje się, także w toku dyskusji w ramach Unii Literackiej, że nie jest to powszechne, ale zależy mi na tym, żeby tak dobre relacje między autorami i wydawcami były standardem. Abyśmy wszyscy rozumieli, że gramy do tej samej bramki i że w naszym wspólnym interesie – nas jako ludzi piszących, wydających, ale też czytających książki oraz wydawców – jest ucywilizowanie rynku książki. Unia Literacka jest często nazywana stowarzyszeniem warszawskich, bogatych pisarzy – ale to nie jest prawda. Po pierwsze dlatego, że w naszym gronie są reprezentanci na przykład Wrocławia, Krakowa, Trójmiasta i innych mniejszych miejscowości. To, że najczęściej widoczne są osoby, które odniosły sukces komercyjny, pozwala im być ambasadorkami i ambasadorami Unii. Torują drogę tym, którzy może mniej wierzą w swój głos i sprawczość. Po drugie, istnienie Unii Literackiej, ale i sam fakt zrzeszania się pisarek i pisarzy oraz dyskutowania na forach na przykład na temat problemów prawnych czy wydawniczych albo jak ważna jest pomoc psychologiczna, to jakościowa zmiana, której w Polsce brakowało. Myślę, że wszystkie inicjatywy, gdzie jakaś grupa społeczna czy zawodowa się jednoczy, pomaga sobie i szuka dla siebie systemowej pomocy, warto wspierać. 

A czy uważa pani, że w Polsce są potrzebne dodatkowe mechanizmy prawne, które chroniłyby interesy pisarek i pisarzy?

Mechanizmy prawne są nie tylko potrzebne, ale wręcz niezbędne. Zmian wynagrodzeń za wypożyczenia biblioteczne można dokonać na poziomie rozporządzenia – to bardzo prosta praca legislacyjna. Natomiast te większe, jak na przykład zmiany stawki podatku VAT, ustawy o książce, dostępu do ubezpieczeń społecznych dla pisarek i pisarzy, to są tematy, które wymagają wsparcia ze strony państwa. Jednak nie mamy złudzeń – to się nie wydarzy, jeśli środowisko nie będzie aktywnie i nie będzie głośno mówiło o potrzebie wprowadzenia takich rozwiązań. Tych potrzeb jest tak wiele, że trudno wybrać, które są najpilniejsze, ale wiemy, że jeśli głos twórców ucichnie, to te sprawy, które my uważamy za sprawy fundamentalne dla środowiska, ale także samej literatury, przepadną.

Cieszę się, że dziś rozgorzała wielowątkowa dyskusja o książkach i o literaturze. W Polsce od lat nabrzmiewają problemy i frustracje środowisk związanych z literaturą, rynek jest nieprzejrzysty i mętny, a zasady nim rządzące – niespójne. Do tej pory słyszeliśmy, że to nienegocjowalne, że takie były czasy. Ale czasy się zmieniają. Unia Literacka jest wehikułem, który niesie tę zmianę, ale nie jesteśmy ani pierwsi, ani jedyni. To szeroka fala, która właśnie wzbiera. Idziemy wspólnie z wieloma aktywnymi, dzielnymi i mądrymi ludźmi, którym od lat zależy na naprawie literatury. To pisarze i pisarki, tłumacze i tłumaczki, redaktorzy i redaktorki, coraz częściej także przedstawiciele domów wydawniczych, a nade wszystko – czytelnicy i czytelniczki. Czy to nie jest wspaniała opowieść?