1. Ludzie Giacomettiego – ludzie ze środka ludzi. Same nerwy. Bo te jego figurki są jakby tym człowiekiem, który jest w środku, ale nie wiadomo jak go zobaczyć. Ot, zestalony układ nerwowy zbity rękoma w dostrzegalne ludzkie kształty.

2. Cały dzień dekompresji. Po dwóch tygodniach bez dzieci i kręcenia się z ludźmi (dzieci to nie ludzie) w końcu cisza. W książkach nosi od barbarzyńskiej Europy do „Pasaży” Benjamina; nigdzie zaczepienia, nigdzie lądu, aż wtem:

3. Nie istnieje takie zerwanie, które nie byłoby zarazem najskrajniejszym połączeniem. Chodzi o pierwszą poważniejszą rozmowę w „Uczcie” Platona, bo i to zaczynam czytać. Apollodor i jego rozmówca myślą, czy piękno ma iść do piękna, czy dobro do piękna, czy wypada iść gorszemu do lepszego… Odłożyłem olśniony. Tym właśnie zajmowałem się całe dwa tygodnie, szukaniem równych sobie, ale na moim stopniu drabiny nie było nikogo.

4. Półsen. Prowadzę wielki statek i lękam się, że płynę zbyt blisko wybrzeża. Czuję siły, czuję napięcia, i zbieram się w sobie, by statek odbił od płytkiego brzegu.

5. Nie idę na rower. Oglądamy „Prawo ulicy”.

6. Nasz dom jest taki piękny. Jeszcze żebyśmy się nie kłócili. Wtedy byśmy widzieli to lepiej.

7. Cały czas przekładam coś na później. Da się przesunąć wszystko. Umysł zmieni nastawienie, powie, że tak miało być, okoliczności się dostosują. Ale… jest granica poza którą niczego już nie da się przesunąć. Taka karta tarota, takie pismo z urzędu, które odkrywa się dopiero po śmierci.

8. Azjata, u którego pół Politechniki je lunch. W wolniejsze dni puszcza Chopina.

9. Co tu się wydarzyło? Po warsztacie o otwieraniu snów w warszawskiej Zachęcie zbieram nazwiska i książki z tradycji kabalistycznej interpretacji snów. Znajduję niewiele, kabała wraca opłotkami, ta ezoteryka jest zbyt skomplikowana… ale jedno ze wskazanych nazwisk występuje w podcaście Coca-Coli: To bring the world refreshment. W podcaście mówią o…coachingu dla coachów. Wątek jak z Pynchona. Myśli są trzy.

a. Pierwsza: i mnie dopadły kadzidełka.

b. Druga: Coca-Cola i logika korporacji zaciąga do swojej pracy nawet sny (od tego nie ma ucieczki, jak korniki zjedzą cały las). 

c. I trzecia: coachami coachów coachów są trzynastowieczni kabaliści.

10. M. i bardzo szybko postawiony grób T., jej męża. Aby mieć to z głowy. Tylko wieko zrobione jest z w pełni przepuszczalnego materiału.

11. Kiedyś takie piękno jak wczoraj (sierpniowy, piątkowy wieczór na rowerze) odbierałbym jako podcięcie żył. Masz jeszcze chwilę, aby zgłosić się do szpitala. To znaczy iść do kogoś się spotkać, może wypić piwko, wsiąknąć w coś, generalnie sprawić, żeby tego piękna nie widzieć, nie umrzeć. A teraz – już to kiedyś pisałem – krew leci, ale życie się nie kończy. Co więcej, czuję się z tym okej, zaczynam rozkminiać, dlaczego fotografuję rzeczy piękne, a jednak niejednoznaczne: kontrast kolorów na rolniczym podwórku, rdzewiejącą maszynę do zraszania plantacji trawy. Omijam konie, wiatr w ich grzywach, pęciny, a przecież przejeżdżam obok nich, czasem czujemy ten sam pęd.

12. M. i moje córki wróciły z Turcji, all inclusive. Odniosły sukces wakacyjny.

13. Impreza pisma o kulturze. Rozmawiam, choć wzrok nauczony szukać pana, szuka naczelnego. W samochodzie z powrotem robię listę osób, którym coś w rozmowie obiecałem i przeglądam lodówkę w głowie. Są kabanosy.

14. E. jest u mamy, która w tym wieku już nie może zostać sama, pies, który okulał za dnia dalej kuleje.

15. Na sny można też patrzeć jak na klakierów, w których wszyscy śpiewają: go, go Wojtek.

16 Nie to pokolenie. Świat odjechał. Forward w przemijaniu. Jestem na parkiecie, tańczę, jest fajnie, ale czekam na tak zwane pierdolnięcie, na które zanosi się już od dobrej minuty, ludzie podnoszą ręce, opuszczają ręce, aby odpoczęły i znowu je podnoszą z nadzieją na pierdolnięcie i ono nigdy nie nadchodzi. Widziałem to już, ale za każdym razem jestem zaskoczony, że oni to już przyswoili, że brak pierdolnięcia grają teraz na imprezach techno. Oto słowo boże.

17. Trzeba było, aby umarł tata, abym dostał zegarek, który zawsze budził moje pragnienie. Jest piękny, jest tani, jest niezawodny. Orient z kalendarzem rocznym. Wciąż jestem w chwili, gdy go podziwiam, obracam w dłoniach, głaszczę.

18. Dalej o zegarku. Jest tak jakby zaczął się nowy czas, każda godzina widoczna, żadna zmarnowana.

19. Pocałować żonę na dzień dobry.

20. Niektórzy tęsknią za ojcem po jego śmierci. Mój dawny przyjaciel, P. – przeżywał to latami. Ja poczułem ulgę. Nie ma już obroży.

21. Wyrzuty sumienia. Nakładające się na siebie jak kolorowe przeźrocza. Wyrzut pierwszy jest wobec pracy, wyrzut drugi wobec dzieci. Wyjeżdżam na dwa dni. Lęk i ciemniejsze pole wokół mnie, dwa nakładające się zbiory wyrzutów. Mandorla.

22. Pociąg „Słoneczny” w piątek. Turystyka jest powszechna. I to cieszy. Możesz omijać kogo chcesz i jak chcesz, ale przecież wsiadasz do „Słonecznego”. W pociągu wódeczka, śmiechy, podrywy i wypływające z kibla siki.

23. Mężczyźni „obcinający” kobiece tyłki. Siedzą w pociągu, poniżej poziomu chodnika, a one chodzą obok ich okien, ale czy wiedzą?

24. Wiedzą.

25. Nasza domowa bliskość najpierw opierała się o wyjście z kłótni, potem o wspólny urlop, teraz o serial, który już mnie nudzi i zaraz… o co?

26. Wziąłem zegarek po tacie nad morze, jakbym pojechał tam z nim. Z jego władzą i mocą, którą teraz przejąłem ja, a która znowu mieszka w czasie.

27. Obserwacje z pociągu „Słoneczny”.

 

28. Dwie grupy mężczyzn. Wyżsi i szczuplejsi to informatycy gadający o kodzie i giełdzie, używający słów storage capacity w kontekście kibla. Obok nich niżsi i grubsi w tym samym wieku pijący od rana wódkę i rozliczający zaćmę w głowie po szczepionkach na covid. Gdy jedni głośno pytają: kto ma odsprzedać zapojkę, drudzy się krygują, że mogą użyczyć tylko wody. Taniec klas.

29. I rasizm, hej. Dwóch konduktorów, jeden z nich ciemniejszy, więc ci grubsi krzyczą: „ten z prawej nam się nie podoba”. Informatycy tłumaczą: ciemna karnacja, nad morzem był. Cały wagon się śmieje. Ja też. A wy?

30. I zmiana bociana. Pracownicy szpitala (ci od wódeczki) wychodzą, na ich miejscu pojawia się rodzina: trzy pokolenia kobiet. Mama – Polka mówi do córki Polki po angielsku, aby – jak rozumiem – ćwiczyć jej zachowanie. Won’t you put your legs on my backpack?

31. I podsłuchuję dalej. Dziewczyna opowiada koleżance, że chłopak jest wobec niej nieuczciwy i mówi, że pozwie go o odszkodowanie. Potem dodaje, że będzie tak wysokie, aby płaciły je jeszcze jego dzieci. To jest o tym, że pieniądze zmieniają rolę. Z zewnętrznej, regulującej, stają się częścią samej materii życia, nie w sensie celu ostatecznego, ale w sensie czegoś jak krew czy sperma, która daje życie. On nie chce jej dać życia, ona chce obciążyć tym brakiem życia jego dzieci. Słucha się ich miło, szczebiotliwie.

32. Pojawiły się buki. Możliwe, że przyjechałem tu i dla nich.

33. Ustka i nagłe odkrycie. Przyjechałem tu z powodu nostalgii. Wydawało mi się, że mam to obczajone, że nie jadę do Puszczy Augustowskiej, bo nie chcę karmić harcerskich nostalgii sprzed trzydziestu lat, więc przyjadę tutaj, nad morze, gdzie byłem raptem raz, w te wakacje.

34. I już, nostalgia wydostaje się ze mnie jak pasta do zębów z pękniętego opakowania, wszystko jest nią upierdolone. Pachnie miętą i muszę to znieść, stało się. Na tym murku w Aldim, ja, E. i nasza córka U. jedliśmy lody, tu szliśmy promenadą, tu patrzyliśmy na morze. Nawet jadę na ten sam camping. Wracam do czasu, kiedy byłem szczęśliwy. Raptem miesiąc temu.

35. Nostalgia i wieczne pożądanie nowości. Czy one się czymś różnią?

36. Kobieta trzyma dziecko na smyczy słów. Zostaw, nie ruszaj, wracaj. Szarpnięcia szyją dziecka.

37. Test predyspozycji zawodowych Gallupa. Jedną z moich niewielkich cech tak zwanych wykonawczych (executive), jest naprawiacz (restative). Poważnieję i mobilizuję się tylko wtedy, gdy coś naprawdę się wali. Całe szczęście świat wali się cały czas. A gdy świat się nie wali – staję się śmieszkiem, czarusiem i tak dalej – to spora konfuzja dla tych, którzy żyją w zgliszczach. Skoro wydarzyła się katastrofa, przynajmniej się uśmiechnijmy. Test Gallupa. 200 złotych – najlepiej wydane pieniądze.

38. Cały ten dzień jak od linijki. Zadania planowane co do minuty, realizowane tak samo. Owca, która sama sobie tworzy ogrodzenie. I tylko smagający wiatr mówi, że to pragnienie przyszłości jest szalone: być tam, gdzie mnie nie ma. Ale kto zatrzyma wiatr?

39. Telefon do domu – w słuchawce jak zwykle wrzaski, szczeki, nieopanowania. Tęsknię już po dniu.

40. „Jak pokochałam centra handlowe” Natalii Fiedorczuk. Z książki został jeden fragment. Natalia opisuje, jak na szybko i stojąco je coś i chowa się w tym czasie za drzwiami lodówki. Chapie. Bo dzieci, bo czas.

41. Składanie namiotu (zawsze je przeciągam, wysypuję piasek, czyszczę podłogę) – jest o burzeniu domu.

42. Koniec lata jest tak podniecający, bo nikt nie chce uwierzyć, że rok będzie się kończył, tak jak nie przyjmuje długo w swoim życiu, że i ono będzie miało kres.

43. Wąskie przesmyki pomiędzy parawanami są celami, miejscami wyrzutków.

44. Młody mężczyzna, poza slipami ubrany tylko w obrączkę, klepie ręką piaskową babkę. Wszystko w odcieniach opalenizny, piasku i złota.

45. Pociąg powrotny. Piękna kobieta, którą jestem oczarowany. W sensie dosłownym, nie mogę pracować. Zagaduję tuż przed tym, gdy ma włożyć słuchawki do uszu. Jest! Zdążyłem. Potem rodzina – wariacja na temat obrazu Wróblewskiego: matki z dzieckiem i kobiety z pieskiem. Tym razem to matka z dzieckiem i mąż z pieskiem. Ich córka ma jedenaście miesięcy, ona już nim po cichutku pogardza, on to odbiera nieświadomie, drżą mu powieki, łamie głos i głaszcze psa. Modlę się, aby przetrwali te najbliższe lata, małe dziecko to zwykle problem. Potem jeszcze pojawia się rozmowna zakonnica, która naucza religii i o wiele za długo niż pozwala konwenans łapie za ramię.

46. Zaskakuje mnie samego, jak bardzo żyję złością. Ile jest we mnie gniewu. Ilekroć siadam do pracy, a czasem nawet podczas przeglądania Facebooka – jeśli pojawia się napięcie, pojawia się gniew. Jestem wymęczony tym uczuciem. Ile zajmie mi wyjście spod tego pręgierza? Jak długo? W zasadzie, jeśli unikam pracy, porannych działań, unikam właśnie tej złości. A jednocześnie to ona mnie mobilizuje, żeby robić cokolwiek.

47. Rosnące powodzenie tych notatek, rosnący syndrom oszusta. Czekam na ostateczne wyśmianie: że daję wciąż te same metafory, że nie ma tu nic więcej niż umysłowe bistro i tak dalej. Utożsamiam się z tym do głębi i odbijam od dna.

48. Sen: klub taneczny, dobieram się z kimś do tańca, może i z E., i rzucam w powietrze – tańczymy jak pieprz i sól, a potem widzę jak z nas, z solniczki-i-pieprzniczki sypie się sól i pieprz na trumnę.

49. Może dlatego jestem taki gruby, aby dostarczać sobie wrażeń.

50. Sen. Jest chałupa w Jeleniowie, z tych większych, taka jak u P. W najdalszym pokoju za kuchnią mieszkają starsi państwo, którzy wychodzą tylko przez kuchnię, z drugiej strony domu, od podwórza. Któregoś dnia zakradamy się – ja, może E., na pewno S. i M., żeby przejść tamtędy – i nagle się okazuje, że jesteśmy na łagodnym stoku górskim, potem pojawiają się tam piargi, z których trudno się zsunąć, bo są z podcięciami, a potem wpadam na pomysł, aby dojść niżej, idąc okrakiem na grzbiecie. W końcu dochodzimy przez te góry do drugich drzwi, gdzie wita mnie mama: „a widzicie, jak ciekawie, przeszliście sobie”.

51. Wczorajszy sen: śni mi się, że jest małżeństwo, które jest dumne z tego, że podłączyło szlauch ze ściekami miejskimi do swojej pralki, bo to duża oszczędność wody i oni robią to po kryjomu. Nawet bulgocze mi ta woda w uchu.

52. Moment w pracy, w którym teraz jestem, przypomina mi „W stalowych burzach” Ernsta Jüngera. Nie można się zatrzymać, a wszystko podporządkowane jest jednej myśli. Zwyciężyć, albo przynajmniej przetrwać.

53. Łapię się na pisaniu w głowie pewnego nekrologu.

54. Stacja kolejowa Ursus: sam jej budynek, jeden z tych przedwojennych, z serii. Ten jednak niezwykły, wkomponowany w miasto poziomami, schodami, przejściami. Właściwie czuję się jak w części mieszkania, jakbym z niego nie wyszedł. Całość daje wrażenie przytulności i połączenia. Architektura czyni cuda.

55. Tunel kolei średnicowej. Przed nim, tuż obok wyjścia z biurowców (wielkie ściany, mali ludzie) stoją pracownicy i ćmią papierosy. Podobny widok sprzed lat w głowie. Wjazd do tunelu kolei, stoją u wejścia tunelu ludzie, młodzi, kilkoro, nakłuwają sobie żyły. I jednych, i drugich wypatruję. Przyglądam się też państwu, które postanowiło każdy jeden nałóg opodatkować, legalizować, ale i ekspediować poza nawias miłego widoku.

56. Historia z właścicielem księgarni internetowej Tezeusz. Okazał się aynrandzistą, ale ma też fascynujący, bogaty i odważny życiorys. To człowiek z tych, którzy przez swe przymioty wyrastają przed innych, ale ze względu na pychę nie wiedzą, że cechą takich ludzi powinno być służyć, a nie dzielić. Służyć, a więc czasem milczeć.

57. Urodziny U. – jestem tak zmęczony, że zamiast kosić trawę na wizytę gości, kładę się i wstaję w momencie, kiedy ci pukają do drzwi. Od razu zaczynam lać wino, bo wiem, że jedna z gościń chce. Wszyscy rozmawiamy o dzieciach, wszyscy mamy je neuroatypowe, a jednak mamy komitywę; nie czujemy się skazańcami, końcówka lata jest dla takich jak my.

58. Dyrygowanie rodzinie co zjeść. Bo jest otwarte, bo się zepsuje, bo jest za dużo. Kiedyś domena kobiet, obecnie też moja.

59. Na ulicy Noakowskiego witają mnie strzały. A nic, to młodzież szkolna z liceum dla dorosłych chwali się swoimi motocyklami bez tłumików.

60. Urobek lata. Spotykałem się, mieniłem między ludźmi, wyciskałem z tych dni sok pamięci, a teraz widzę jakiś skrawek humoru znajomego mi człowieka z miasteczka obok – specyficzny i oryginalny. To mogłaby być przyjaźń. Ale z braku czasu przyjaźń została zaledwie oflagowana.

61. Ilu tych ludzi jest. Kocham ich wszystkich i nie wiem, jak dać więcej.

62. I kolejna przyjemna rzecz – ktoś mi ongiś mówił – że cieszy się swoimi latami czterdziestymi, bo wszystko co miało związek z nieszczęściem, zostało za nim. Jest próba koncertu znajomych w Ożarowie. Słuchamy ich z U., potem jedziemy rowerami do domu. Już to wydarzenie pozwala pomyśleć, że świat jest ułożony w każdym ze swoich fragmentów.

63. Dzwoni bliski mi człowiek z …delty Dunaju. Jest pijany. Bredzi coś o kanałach, spotkaniu i że nie wpuszczają ludzi do ukraińskiej części delty. Przypomina mi się jak przed laty powstał o mnie – o mnie! – tekst „Z konsulem w delcie Dunaju”, chodziło o „Pod Wulkanem” Lowry’ego i dużo starszego mężczyznę, z którym jeździłem na wycieczki po wschodniej Europie. On pisał, piliśmy obaj i tak znalazłem się w prasie jako zbeletryzowana postać. I też byłem wtedy w delcie. Niezmierzona ilość alkoholu uchodzącego do morza.

64. Ciepło: dwór, pole. Zimno: klima, biuro. Gorąco, drżąco: ciało, sam jego środek.

65. To „sam jego środek” przypomniało mi nieśmiertelną frazę Mickiewicza, powtórzę: „Jak drzewo przed wydaniem owocu w zarodek, tak całe życie zbiera się w pierś, w sam jej środek”.

66. Wiatr, woda i słońce pytają drzew: chcecie tu zostać na następne lato? A one odpowiadają: nie i przenoszą się bardziej na północ.

67. Idę siać trawę. Siewca.

68. Sen. W bardzo wąskich uliczkach jeździ bardzo duży autobus. Słoń w składzie porcelany.

69. Wayback machine, push forward machine, stay calm machine.