Edward Hanslick, uchodzący za najbardziej wpływowego dziewiętnastowiecznego krytyka, nazwał Ryszarda Wagnera „pierwszym reżyserem”. To pewna przesada, ale niewątpliwie pomysły Wagnera były rewolucyjne. Miał on spory talent do egzekwowania od śpiewaków całkowitego zaangażowania wokalnego i aktorskiego. Niestety nie udało mu się stworzyć scenografii o podobnej mocy, choć bardzo się starał.

Od czasów Iniego Jonesa i Giuseppe Gallego Bibieny oraz majestatycznych inscenizacji Opery Paryskiej sprawy inscenizacji nie pochłaniały aż tak wielu myśli oraz pieniędzy, ani nie przyciągały tak wielkiej uwagi publiczności jak w przypadku Wagnera. Z jednej strony kusiło go naśladowanie spektakularnych efektów Opery Paryskiej (tę tematykę przybliżyliśmy nieco w tekście poświęconym „Żydówce”), stąd opinia, że gust Wagnera w zakresie dekoracji ograniczał się do romantycznego naturalizmu. Z drugiej – Wagner dążył z niemałą pewnością siebie do czegoś, co byłoby czymś więcej niż tylko wystawną scenografią. Chciał czegoś, co wiernie służyłoby wewnętrznemu życiu jego muzyki i dramatu. 

Rewolucyjne myślenie o scenografii

Owszem premiery „Tristana i Izoldy”, „Śpiewaków norymberskich”, „Złota Renu” i „Walkirii”, które odbyły się w teatrze dworskim w Monachium, naznaczone były od strony wizualnej wpływem artystów zatrudnianych przez króla Ludwika II – było więc epicko i realistycznie.

Jednak do pierwszego kompletnego wystawienia „Pierścienia Nibelunga” w Bayreuth w 1876 roku Wagner zlecił projekt dekoracji nie uznanym scenografom, a malarzowi Josefowi Hoffmannowi. Jego projekty zrealizowało studio braci Brücknerów z Coburga, profesjonalnych producentów scenografii. Warto dodać, że Wagner chciał, by to nie pejzażysta Hoffmann, a ponury symbolista Arnold Böcklin zaprojektował dekoracje do pierwszej inscenizacji „Pierścienia”. Do tego pomysłu powróciła już po śmierci Wagnera jego żona Cosima przy kolejnej realizacji „Pierścienia” w 1896 roku.

Wagner pracował nad partyturą „Parsifala” we Włoszech, tam w styczniu 1880 roku poznał malarza Pawła Wasiljewicza Żukowskiego, znanego pod zniemczonym nazwiskiem jako Paul von Joukowsky. Jego prace zdradzały silny wpływ Böcklina i to jemu Wagner zlecił projekt dekoracji do premierowego spektaklu „Parsifala” w 1882 roku. 

Wagnerowi nie chodziło jednak wyłącznie o efekt scenograficzny. Festspielhaus w Bayreuth został zaprojektowany tak, by podczas przedstawień „Pierścienia” i „Parsifala” (Wagner nie chciałby wykonywano tam cokolwiek innego) stworzyć widzom całkowitą iluzję. Niewidzialna orkiestra, całkowicie ciemna widownia (to była nowość), podwójny łuk nad proscenium – wszystko to miało na celu połączenie świata sceny ze światem zmysłów widza. 

Zdjęcie: © Enrico Nawarth

Innym ważnym elementem była ukształtowana wzorem antycznych greckich teatrów amfiteatralna widownia. W przypadku „Parsifala” miała ona szczególne znaczenie, bo miała dawać poczucie zjednoczenia i uczestnictwa w misterium. Jednak w kluczowych momentach Wagnera zawodziła dziewiętnastowieczna technika sceniczna. Dlatego można podejrzewać, że byłby on zachwycony zarówno zdobyczami techniki scenicznej XX, jak i XXI wieku.

Z fascynacji w znużenie

Po tę technologię rozszerzonej rzeczywistości sięgnął w 2023 roku w swojej festiwalowej realizacji „Parsifala” reżyser Jay Scheib. Publiczność może zanurzyć się w Wagnerowskim dziele. Wziąć udział w misterium scenicznym w pełniejszym zakresie. Wspaniała idea chyba jednak została potraktowana miejscami trochę zbyt banalnie. 

To oczywiście ekscytujące zobaczyć przez okulary przelatującego nad głową łabędzia, który miał nieszczęście spotkać na swojej drodze Parsifala. Jednak większość wizualnych efektów, których autorem jest Joshua Higgason, jest banalnym dopowiedzeniem, trywializacją i ogranicza się do pokazania kolorowej gmatwaniny symboli. Dało to fascynujący, aczkolwiek jedynie wizualny efekt i zamiast mistyki wyszła mało misterna mistyfikacja.

Ze względu na znaczne koszty ze specjalnych okularów okularów może skorzystać tylko część widowni. Obserwuję, że początkowa fascynacja zmienia się u widzów w znużenie. W dużej mierze odbiór analogowy okazuje się wystarczający. Szkoda, bo pomysł wykorzystania tej technologii jest naprawdę znakomity, tylko musi być on na wyższym poziomie. Miejmy nadzieję, że reżyserzy do niego wrócą, zwłaszcza w „Parsifalu” albo „Pierścieniu”. 

Sama inscenizacja w odbiorze analogowym również nie należy do najlepszych. Główną wadą produkcji Scheiba jest to, że mimo zastosowania efektownych obrazów nie przedstawia ona spójnego przedstawienia historii. Kolejna apokaliptyczna wizja, problem dostępu do minerałów czy rzadkich metali… Ostatnio teatr się tym syci, ale w operach Wagnera hasła proekologiczne pojawiają się już od ponad czterdziestu lat. 

Scheib nie zadbał niestety o reżyserię postaci i skoncentrował się na obrazie. Czasem stara się nim szokować (słusznie), temu ma na przykład służyć pokazanie w dużym zbliżeniu krwawiącej rany Amfortasa. Nie uniknęła też wpadek autorka kostiumów Meentje Nielsen. W jej ujęciu Kundry jako kombinacja zdziczałej kobiety – „róży piekieł” z pokorną penitencjarką jest w połowie czarna, w połowie biała, trudno o bardziej banalne ujęcie dobra i zła. 

Rzadkie wyjścia poza szkolną poprawność

Dyrygent Pablo Heras-Casado, którego „Parsifal” jest debiutem na Festiwalu Wagnerowskim, również nie dotknął metapoziomu. Jego interpretacja w nielicznych momentach wychodziła poza szkolną poprawność, gdy orkiestra prezentowała piękną artykulację. Szczególnie solowe pasaże zabrzmiały ujmująco. Zabrakło jednak myślenia o „Parsifalu” jako o kontinuum dramaturgicznym – doszło do rozproszenia na efektach instrumentacyjnych. Może kolejne spektakle „Parsifala” na tegorocznym festiwalu będą miały więcej szwungu. Casado wprawdzie zostawił pewien interpretacyjny niedosyt, ale z pewnością dał solistom dobre ramy do zbudowania postaci, w czym z resztą pomaga wyjątkowa akustyka Teatru Festiwalowego.

Zjawiskowo zabrzmiał głos Tobiasa Kehrera, w partii Titurela, który zgodnie z życzeniem Wagnera był tak mroczny i złowieszczy, jakby dochodził z grobu. Jekaterina Gubanowa świetnie odnajduje się w roli Kundry. Jej głos świetnie sprawdza się na tle orkiestry – dobra intonacja i plastyczna barwa dostosowująca się do afektu. Bogata, lecz niekarykaturalnie przerysowana ekspresja sprawia, że Kundry w ujęciu Gubanowej jest złożoną, realistyczną postacią. To kombinacja uwodzącego liryzmu z dramatyczną intensywnością.

Jeden z „mieszkańców” Wagnerowskiego Festiwalu – Georg Zeppenfeld po raz kolejny kreuje postać Gurnemanza. Jego charakterystyczna, pozbawiona patosu interpretacja jak zawsze przykuwa uwagę słuchaczy. Na tegorocznym Festiwalu śpiewak w odstępie kilku dni wykonuje na zmianę partie Gurnemanza i Hansa Sachsa w „Śpiewakach norymberskich” – to w sumie dwanaście spektakli. W związku z tym nie ma miejsca na błędy ani niespodzianki. Stąd jego Gurnemanz zdaje się tym razem nieco bardziej stonowany, skromniejszy w brzmieniu, lecz Zeppenfeld doskonale wie, o co chodzi w Wagnerowskiej frazie i zawsze dostarcza śpiewu na wysokim poziomie.

Zdjęcie: © Enrico Nawarth

Akustyka sprzyja śpiewakom

Po prostu wspaniale zabrzmiał Michael Volle, który wcielał się w postać Amfortasa – to był pełen pasjonującego śpiewania i wyjątkowej energii występ. Volle w tej roli nie brzmi rozpaczliwie, ale groźnie! To on w tej operze śpiewa scenę szaleństwa i robi to niezwykle sugestywnie.

Obsadę nieco psuje udział Andreasa Schagera. Nadmierna eksploatacja głosu w przykry sposób odbija się na jakości śpiewu. Niegdysiejsze forte obecnie zastąpił krzyk, na co nakładają się problemy z coraz mniej stabilną intonacją. Wprawdzie publiczność w Bayreuth jest raczej starsza, ale akustyka w Bayreuth bardzo sprzyja śpiewakom. Jeśli Schager już koniecznie musi z jakiegoś powodu tak brzydko śpiewać, to byłoby wspaniale, żeby chociaż robił to ciszej.

Na koniec uwaga dotycząca Chóru Festiwalowego. Bowiem to na Orkiestrze i chórzystach w dużej mierze spoczywa odpowiedzialność za poziom artystyczny Festiwali w Bayreuth. Można było odczuć pewne zaniepokojenie na początku 2025 roku, kiedy media donosiły w alarmującym tonie o zmianach jakie Festiwal wprowadza w sposobie organizacji chóru i zatrudniania śpiewaków.

W środowisku muzycznym sprawa wywołała sporą dyskusję. Wieszczono wręcz upadek Bayreuth. Jednak nic podobnego się nie stało. Wręcz przeciwnie, po wysłuchaniu „Parsifala”, który dla chóru jest dobrym sprawdzianem, można powiedzieć, że zespół brzmi lepiej niż w poprzednich latach. Nowy dyrygent Chóru Festiwalowego Thomas Eitler-de Lint, może mieć powody do zadowolenia.

Opera: 

Ryszard Wagner „Parsifal”

dyrygent: Pablo Heras-Casado

reżyseria: Jay Scheib

scenografia: Mimi Lien

kostiumy: Meentje Nielsen

soliści: Michael Volle, Tobias Kehrer, Georg Zeppenfeld, Andreas Schager, Jordan Shanahan, Ekaterina Gubanova i inni

Chór i Orkiestra Teatru Festiwalowego w Bayreuth

Recenzowany spektakl odbył się 30 lipca 2025 roku.

Zdjęcia ze spektaklu © Enrico Nawarth.