[Uwaga do Czytelników: tekst zawiera spoilery]
Tego lata na ekrany kin trafiły dwa filmy z konkurencyjnych wytwórni – nakręcony przez Jamesa Gunna dla Warner Bros. „Superman” oraz produkowana przez Disneya „Fantastyczna 4: Pierwsze kroki” w reżyserii Matta Shakmana. Najnowsze produkcje Marvela i DC to rozrywkowe historie nawiązujące do opowieści ze Srebrnej Ery Komiksu. Nie ma w nich brudu i mroku znanego chociażby z produkcji pokroju „Człowieka ze stali”, nie silą się też nadmiernie na quasi-realizm jak „Fantastyczna Czwórka” z 2015 roku. Nie próbują również dekonstruować postaci, o których opowiadają (jak choćby „Joker” [https://kulturaliberalna.pl/2019/12/31/hity-i-kity-2019/]) ani opowiadać ich przygód z nadmierną ironią („Thor. Miłość i grom”). Zamiast tego stawiają na szczerą, barwną opowieść o superherosach broniących świata przed zagrożeniem, w której znalazło się miejsce na nieco emocji. Tylko tyle i aż tyle. Tegoroczne letnie premiery to produkcje niepozbawione wad, ale wyróżniają się na tle większości ostatnich filmów z superbohaterskich serii i mają potencjał, by wyznaczyć nowy kierunek dla tego gatunku.
Komiksowy wyścig kosmiczny
Wydany w 1961 roku komiks o Fantastycznej Czwórce stanowił nowe otwarcie dla znajdującego się wówczas w kryzysie wydawnictwa Marvel. Zaprezentował czytelnikom postacie o indywidualnych charakterach i przygody na miarę nowych czasów w imponującej rozmachem oprawie graficznej. Dziś trudno sobie wyobrazić komiksy o superbohaterach bez jednego z dwóch najistotniejszych graczy na tym rynku. Jednak, jak w każdym biznesie o tak długim stażu (historia wydawnictwa sięga 1939 roku [1]), zdarzały się też lata chude. Jednym z takich kryzysowych okresów była dekada po zakończeniu drugiej wojny światowej. Historie z Kapitanem Ameryką bijącym nazistów straciły na aktualności, a ogromna grupa odbiorców, jaką stanowili skoszarowani żołnierze, zniknęła. Upodobania czytelników zmieniały się błyskawicznie i coraz trudniej było za nimi nadążyć.
Superbohaterowie odeszli w cień, a nad branżą komiksową zawisł miecz Damoklesa w postaci kontrowersji związanych z rzekomym wpływem na zwiększanie przestępczości wśród nieletnich. Psycholog dziecięcy Frederic Wertham swoją książką „Seduction of the Innocent”, występami w telewizji oraz zeznaniami przed senacką podkomisją rozpętał istne polowanie na czarownice, które doprowadziło do upadku kilkunastu wydawców, a pozostałych zmusiło do stworzenia Comic Code Authority – branżowej autocenzury na wzór filmowego kodeksu Haysa. W Marvelu nastąpiła fala zwolnień. Przełom przyniósł rok 1961. Szef wydawnictwa, Martin Goodman, zlecił kierującemu działem komiksowym Stanowi Lee stworzenie odpowiedzi na „Ligę Sprawiedliwości” z wydawnictwa DC. Komiks o grupie superbohaterachów działających w grupie okazał się ogromnym sukcesem. Lee do tego zadania ściągnął dawnego współpracownika Jacka Kirby’ego. Wspólnie stworzyli historię superbohaterską, jakiej wcześniej nie było [2].
Dopiero co rozpoczął się wyścig kosmiczny pomiędzy USA i ZSRR, więc „Fantastyczna Czwórka” idealnie odpowiedziała na ducha czasów. Jej głównymi bohaterami są pierwsi astronauci, którzy pod wpływem tajemniczego pozaziemskiego promieniowania zyskują nadprzyrodzone zdolności. Ich przygody z zeszytu na zeszyt nabierają coraz bardziej kosmicznego wymiaru, regularnie ukazując zarówno wizyty przybyszów z innych planet na Ziemi, jak i międzygwiezdne wyprawy tytułowej drużyny. Jednak nie tylko to stanowiło o nowatorskości komiksu Kirby’ego i Lee. Protagonistami opowieści uczynili oni członków rodziny – Reeda Richardsa, jego żonę Sue, jej brata Johnny’ego oraz ich przyjaciela Bena. Każda z postaci została obdarzona wyraźnymi cechami charakteru. Podkreślono też dynamikę relacji między nimi – troskę, kłótnie, wzajemne docinki. Superbohaterowie przestali być jednowymiarowi, a ich osobiste problemy były nie mniej istotne od potyczek ze złoczyńcami i potworami.
Powrót do prostoty
„Fantastyczna 4. Pierwsze kroki” nie stanowi rewolucji na taką skalę jak jej komiksowy odpowiednik, ale razem z najnowszym „Supermanem” zwiastuje, być może, nowy trend w myśleniu o kinie superbohaterskim. Twórcy tegorocznych hitów ze stajni Marvela i DC wpadli bowiem niezależnie od siebie na ten sam pomysł, aby filmy o „trykociarzach” były zbliżone atmosferą, logiką i estetyką do swoich papierowych pierwowzorów oraz by nie stanowiły wyłącznie kolejnych odcinków rozciągniętych na lata (i różne media) metanarracji. I okazało się, że to działa. Oba tytuły osiągają bardzo dobre wyniki w box office [3].
Reżyser „Fantastycznej 4” uniknął pułapki wprowadzania niepotrzebnych i zaburzających fabułę scen i postaci wyłącznie w ramach smaczku dla fanów albo zapowiedzi nadchodzącego filmu bądź serialu z MCU [4]. Występ Johna Malkovicha w roli Red Ghosta został całkowicie wycięty, a Doktor Doom trafił do sceny po napisach, dzięki czemu film zamyka się w niecałych dwóch godzinach, zachowując dynamikę i nie nużąc, a przede wszystkim – pozostając kompletnym, koherentnym dziełem, które ma sens nie tylko jako wycinek serii czy też część wielkiego uniwersum, ale przede wszystkim jako samodzielna opowieść.
Historia przedstawiona w filmie nie jest przesadnie oryginalna, ale jej prostota stanowi miłą odmianę od przeładowanych wątkami i postaciami produkcjach z gatunku kina superbohaterów. Film bardzo sprawnie wprowadza widza do świata przedstawionego (osadzonego w rzeczywistości alternatywnej względem wcześniejszych odsłon MCU). Geneza superbohaterów oraz ich pierwsze przygody zostają zaprezentowane w formie retrospektywnego materiału dokumentalnego w telewizyjnym show. (Pod tym względem „Fantastyczna 4” wypada lepiej od „Supermana”, który analogiczną kwestię rozwiązuje przy pomocy ekspozycji w napisach początkowych.) Następnie mamy do czynienia klarownym przedstawieniem głównych problemów, z którymi muszą się zmierzyć tytułowi bohaterowie – z otchłani kosmosu nadciąga potężny Galactus chcący pożreć Ziemię, a tymczasem protagoniści spodziewają się narodzin nowego członka rodziny.

„Fantastyczna 4” jest wierna idei, którą realizowali Kirby i Lee na kartach swojego komiksu – stawia na relacje pomiędzy postaciami. Każda z nich ma wyraźnie zarysowaną osobowość, chociaż nie wszystkim pozwolono tak samo wybrzmieć. Pierwsze skrzypce grają oczywiście przewodzący grupie Mr. Fantastic oraz Invisible Woman, czyli spodziewające się potomka małżeństwo Richardsów. Szczególnie w pierwszej połowie filmu dużo uwagi poświęcone jest ich rozterkom. Reed (doskonale neurotyczny Pedro Pascal) jest nie tylko dosłownym człowiekiem-gumą, ale również ultrageniuszem i perfekcjonistą, który z wielkim trudem godzi się na to, by cokolwiek pozostawało poza jego kontrolą – łącznie z ciążą jego żony. Sue (przekonująca Vanessa Kirby) stanowi ucieleśnienie empatii i emocjonalne spoiwo grupy, a jednocześnie bardzo pragnie zostać matką. Kiedy jej marzenie w końcu ma szansę się spełnić – zostaje wplątana w machinacje kosmicznych sił i postawiona przed koszmarnym ultimatum. Bardziej w tle znajdują się Johnny (Joseph Quinn) – chłopak, który mimo statusu celebryty nieustannie stara się czymś zaimponować i zwrócić na siebie uwagę najbliższych; oraz Ben (Ebon Moss-Bachrach) – opryskliwy i nieco wycofany osiłek o kamiennej skórze, którego tęsknota za normalnością wyrażona została w ledwie kilku krótkich linijkach dialogowych i smutnych spojrzeniach. Nieco czasu otrzymał też przewodzący podziemnej społeczności Człowiek-Kret, świetnie sportretowany przez Paula Waltera Hausera, który wycisnął wszystko, co mógł, ze swojej dość niewielkiej roli. Paradoksalnie więcej niż o połowie tytułowej drużyny dowiadujemy się o tajemniczej srebrzystej heroldce Galactusa, Shalli-Bal. Główny antagonista pozostaje natomiast tajemnicą zarówno dla bohaterów, jak i dla widzów, co bardzo dobrze współgra z kosmiczną skalą zagrożenia, jakie stanowi przedwieczny byt. Co prawda w tym kontekście nieco kuriozalnie wypada plan na jego pokonanie opracowany przez rzekomo najbystrzejszy umysł na Ziemi, ale można to zrzucić na karb „komiksowej” umowności opowieści.
Dyskretny wdzięk retrofuturyzmu
Chociaż charakterystyka bohaterów została zarysowana, to nie ma tu mowy o większej głębi. Matt Shakman starał się wyważyć stosunek części „obyczajowej” i czysto rozrywkowej obrazu. Pozwolił sobie na niedopowiedzenie części informacji na temat protagonistów, najwyraźniej uznając, że Pierwsza Rodzina Marvela jest czytelnikom komiksów doskonale znana od ponad sześciu dekad. Mam do tej kwestii ambiwalentny stosunek –w pogodni za dynamiką i zamknięciem filmu w dwóch godzinach reżyser chyba nieco przesadził i nie dał widowni ani zbytnio poznać ekranowych wersji postaci, ani polubić ich i przejąć się ich losami. Przedstawione na ekranie rozterki bohaterów (i pobocznej antagonistki) oraz łączące ich więzi są dość banalne. Z jednej strony, pozostaje to bardzo w duchu komiksu z lat sześćdziesiątych, z drugiej – trochę nie przystaje do współczesnego kina i gryzie się z próbą stworzenia obrazu, który jest niezależną opowieścią. Pozostaje liczyć na rozbudowanie i rozwinięcie poszczególnych wątków w sequelach. W końcu, zgodnie z tytułem, to dopiero pierwsze kroki tych postaci w MCU.
Wyrazem hołdu do pierwszych komiksów z Fantastyczną Czwórką jest także świat przedstawiony w filmie – mamy tu do czynienia ze stylem rodem z optymistycznych broszurek z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych na temat świetlanej wizji przyszłości. W scenografii i kostiumach dominują pastelowe kolory, estetyka pełna miękkich linii, łuków i zaokrągleń oraz plastik połączony ze szkłem, stalą i drewnianymi boazeriami. Nowoczesna technologia, z której korzystają postacie, oparta jest na analogowych taśmach i płytach gramofonowych, a przez ekran przelatują odrzutowe samochody i rakietowe pojazdy kosmiczne. „Fantastyczna 4” wpisuje się tym samym w modny ostatnimi czasy trend retrofuturyzmu, który widzieliśmy choćby w „Obcym: Romulusie” [https://kulturaliberalna.pl/2024/09/03/obcy-czy-znajomy-recenzja-obcy-romulus-fede-alvarez-jacek-murawski/], a także w serialach „Fallout”, „Loki”, „Andor” czy „Rozdzielenie”.
Nieco gorzej, czy też bardziej przeciętnie, wypada cała reszta oprawy filmu. Należy tu odnotować, że efekty komputerowe zostały zrealizowane przyzwoicie, co nie było w ostatnich filmach z MCU standardem (wystarczy przypomnieć sobie choćby koszmarną latającą głowę z „Thora. Miłości i gromu” albo niedopracowanego M.O.D.O.K.-a z „Ant-Mana i Osy: Kwantomanii”). Twórcy z pieczołowitością podeszli też do kostiumów i charakteryzacji, które prezentują się, nomen omen, fantastycznie. Dość powiedzieć, że zarówno Ben Grimm/Stwór, jak i Galactus zostali wykreowani właśnie przy użyciu efektów praktycznych ze wsparciem CGI. Z kolei sceny akcji nie prezentują się źle, ale daleko im do tego, co zaproponowała konkurencja w „Supermanie”, a wcześniej MCU choćby w „Thunderbolts” czy „Strażnikach Galaktyki vol. 3”. Podobnie sprawa się ma z muzyką, aczkolwiek w tym aspekcie produkcje z MCU rzadko wypadają ponadprzeciętnie. Temat przewodni „Fantastycznej Czwórki” wybrzmiewa charakterystycznie, ale poza tym ścieżka dźwiękowa Michaela Giacchino brzmi raczej sztampowo, choć trzeba mu jednak oddać, że przynajmniej stworzył oryginalne kompozycje, a nie bazował na istniejącym już od półwiecza motywie, jak to miało miejsce w przypadku filmu Gunna.

Nowe stare otwarcie
W ostatecznym rozrachunku „Fantastyczna 4: Pierwsze kroki” to sprawnie nakręcone, choć nieco zbyt zachowawcze kino superbohaterskie. Film stoi na własnych nogach i nie wymaga odrabiania pracy domowej w postaci kilku, kilkunastu wcześniejszych produkcji. Chociaż jego akcja została umiejscowiona w interesującym retrofuturystycznym świecie, to przedstawia dość sztampową historię i nie pogłębia postaci. Obiera interesujący kurs w kontrze do większości ostatnich odsłon MCU, ale robi to dość nieśmiało.
Czy wobec tego Pierwsza Rodzina Marvela ma szansę stać się punktem zwrotnym dla filmów Marvela podobnie, jak w latach sześćdziesiątych przyniosła ratunek komiksom? Chciałbym wierzyć, że jej sukces będzie sugestią dla szefostwa Marvel Studios, że widownia oczekuje opowieści, które nie będą niewolniczo podporządkowane estetyce i ramowym wątkom fabularnym Filmowego Uniwersum Marvela. Obawiam się jednak, że to płonne nadzieje. „Superman” stanowi nowe otwarcie dla kinowej serii DC pod egidą Jamesa Gunna, natomiast bezpośrednią kontynuacją „Fantastycznej 4. Pierwszych kroków” ma być superprodukcja „Avengers: Doomsday” z kilkudziesięcioma powracającymi bohaterami, Robertem Downeyem Jr. w roli antagonisty, braćmi Russo powracającymi na stołki reżyserów oraz budżetem, który może okazać się niebotyczny, nawet jak na standardy blockbusterów [5]. Wygląda więc na to, że po kilku krokach do przodu MCU zrobi zwrot wstecz.
Przypisy:
[1] Początkowo wydawnictwo nazywało się Timely Comics, później Atlas Comics, a od 1961 roku – Marvel Comics.
[2] Dokładniej opisuje to Sean Howe w książce „Niezwykła historia Marvel Comics”.
[3] „Superman” w ciągu 20 dni zarobił ponad 510 milionów dolarów przy budżecie wynoszącym 225 milionów, „Fantastyczna 4” w ciągu niecałego tygodnia przyniosła ponad 241 milionów dolarów przychodu przy budżecie około 200 milionów. Oba filmy wciąż są na ekranach (stan na 31 lipca 2025 roku).
[4] Marvel Cinematic Universe (Filmowe Uniwersum Marvela) – seria połączonych ze sobą fabularnie filmów i seriali produkowanych przez Marvel Studios od 2008 roku.
[5] Według magazynu „Variety” bracia Russo mają otrzymać 80 milionów dolarów za dwa nadchodzące filmy o Avengersach (plus procent od biletów i ewentualne premie), a Robert Downey Jr – „znacznie więcej”.
