Zacznijmy od tego, że Schwarz, przedstawiając swoją koncepcję, powiedział, że chce pokazać „Pierścień”, jak serial. Trudno odmówić tej koncepcji nowatorstwa, lecz nie jest to pomysł Schwarza, tylko samego Wagnera. Tak, „Pierścień Nibelunga” to właśnie operowa saga rodzinna rozłożona na cztery kolejne wieczory – nic innego, jak operowy serial.
Dobra, tego rodzaju wpadka na początek jeszcze nie przekreśla inscenizacji, której w wielu miejscach nie można odmówić sprawnego operowania środkami teatralnymi. Niestety szybko okazuje się, że to tylko powierzchowne działania. I najlepiej zrobiona i oświetlona scenografia nie są w stanie odwrócić uwagi od tego, że wszystko to, co dzieje się na scenie, nie ma sensu, jest bez znaczenia.
Reżyserski bełkot
Wymyślone przez Schwarza wątki tego serialu, nawet jeśli z początku wydają się ciekawe, to nie składają się w spójną narrację. „Złoto Renu” tudzież „Ring” to dzieci lub dziecko (porwane albo nie?) – z jednej strony Hagen jako dzieło Alberyka, a z drugiej dziecko Brunhildy i Zygfryda. Które z nich jest „pierścieniem”, Schwarz nie wyjaśnia.
Nie jest łatwo wyreżyserować „Pierścień Nibelunga” choćby właśnie ze względu na mnogość wątków, więc każde przekontekstowienie jest ryzykowne. Nie dziwi więc, że od czterech lat publiczność Festiwalu w Bayreuth, próbując oglądać serial Schwarza, jest nim znudzona, bo nie może śledzić losów bohaterów.
De facto Schwarz tych bohaterów nie wykreował i nie rozumie ich genealogii, ich symboliki i kontekstu. Trudno się dziwić, że po czterech latach publiczność Bayreuth żegna „Ring” Schwarza, radośnie bucząc. Poprzednia festiwalowa inscenizacja „Ringu” w reżyserii Franka Castorfa, grana w lat 2013–2018, także została solennie wybuczana, bo jest prawdziwie obskurna. Była jednak dość spójna, choć reżyser zapowiadał, że taka nie będzie. Sentymentalna publiczność Bayreuth, nieoczekiwanie i szybko zatęskni za „Ringiem” Castorfa.
W przyszłym roku Bayreuth pokaże na 150-lecie pierwszego festiwalu nowy „Ring”, który ma być jakimś podsumowaniem Bayreuthowskiej recepcji Wagnerowskiego arcydzieła.
Zgodnie z tym, co podano do wiadomości, nowa produkcja będzie szeroko wykorzystywała projekcje i sztuczną inteligencję. I należy założyć, że ta poradzi sobie z Wagnerowskim dziełem lepiej niż Schwarz.
Jednak nie należy się spodziewać, że przyszłoroczny „Ring” okaże się równie przełomową i fantastyczną produkcją, co ta pokazana na 100-lecie Festiwalu.
Przypomnijmy dla porządku, że wówczas pokazano „Ring” w reżyserii Patrice’a Chéreau, który przeniósł akcję z abstrakcyjnego świata mitologii do równie zmitologizowanego świata wczesnego kapitalizmu, podkreślając tym przesłanie Wagnera oraz zachowując oryginalną strukturę dzieła.
Mimo perfekcji „Ring” Chéreau spotkał się z początku z krytyką i dystansem, lecz w kolejnych sezonach dostrzeżono wybitność tej inscenizacji, a w rezultacie nazwano ją „Ringiem stulecia”.
Narracja muzyczna – między oczarowaniem a znużeniem
To, co dzieje się na scenie u Schwarza, jest bełkotliwe, więc nieistotne. Można mieć wrażenie, że sytuacja ze sceny przekłada się na brzmienie.
Simone Young, skądinąd dobra dyrygentka, prowadzi muzyczną narrację w „Zmierzchu bogów” z poczuciem obowiązku, lecz leniwie. Największą wadą Young zdaje się nieświadomość tego, jak orkiestra brzmi poza kanałem. Legendarna akustyka Bayreuth dla niektórych kapelmistrzów jest pułapką. I nawet jeśli w innych teatrach muzyka Wagnera pod batutą Young brzmi ciekawie, to w Bayreuth nie zawsze.
Niestety Young w takim samym stopniu potrafi rozbudzić oczekiwania, jak i je zawieść – w jednej scenie będzie czarująca, by w drugiej znużyć poprawnością.
Śpiewająca Brunhilda i uczuciowy Zygfryd
Catherine Foster, najlepsza Brunhilda w Bayreuth od wielu lat, w czasem sztywnych i przyciętych przez dyrygentkę frazach nie może rozwinąć wokalnych skrzydeł. Niemniej jej kreacja jest przemyślana i spójna – a z latami udoskonaliła się, wysublimowała. Foster ma wielki głos, lecz nie jest wrzeszczącą Brunhildą. Foster to Brunhilda śpiewająca, która nie boi się śpiewać lirycznie, to bohaterka, którą rozumiemy.
Nigdy nie kryłem się z tym, że nie uważam Klausa Floriana Vogta za wybitnego śpiewaka, dodam, że ma on wielu fanów, ale również nigdy nie odmawiałem mu wokalnej skuteczności. Wielokrotnie słyszałem go jako Lohengrina, Tannhäusera, Zygmunta w „Walkirii” czy Waltera w „Śpiewakach norymberskich”, ale nie wyobrażałem sobie Vogta jako Zygfryda. Nie tylko okazał się skuteczny, jak zawsze, ale było w jego śpiewie coś innego, coś, czego dotąd nie słyszałem – brzmiał mniej jak Vogt, mniej płasko, mniej sztucznie, a do tego Zygfryd w jego ujęciu okazał się nieokiełznany i emocjonalny.
W swojej popisowej roli Alberyka zaprezentował się Ólafur Sigurdarson – słuchając jego występu, naprawdę nie wiemy, czy mamy nienawidzić tego podłego typa, czy mu współczuć. Fantastyczny aktorsko, co wszakże miało źródło w śpiewie, był Michael Kupfer-Radecky jako Gunter. W jego uroczo slapstickową, pocieszną siostrę Gudrunę wcieliła się Gabriela Scherer, która jednak zaistniała bardziej aktorsko niż wokalnie w tym spektaklu. Mimo pewnych problemów z ogólnym kształtem brzmieniowym, dużą przyjemnością było słuchanie głosów Noi Beinart, Alexandry Ionis w partiach Norn, niestety trzecia z tych bohaterek, śpiewana przez Dorotheę Herbert, wypadła dużo poniżej przeciętności, głównie przez forsowanie głosu, co zaszkodziło tej grupie.
Córy Renu również jako zespół okazały się nieco problematyczne, bo choć każda z osobna wyśpiewała piękne frazy, to w trójkę miewały problemy z dopasowaniem się do siebie pod względem barwy.
„Zmierzch” wagnerowskiego śpiewu?
Wokalnie najbardziej imponujący w „Zmierzchu bogów” okazali się: Mika Kares, śpiewający partię Hagena, który potrafi wyrazić złość, a nie tępą agresję, oraz Christa Mayer, która jest wstrząsającą Waltrautą. Słuchając Foster, Karesa czy Meyer, można mieć wrażenie, że mówienie o „kryzysie wokalnym” i tym, że „nie ma komu śpiewać”, jest bzdurą. Jednak pamiętać trzeba, że wykonanie roli Wotana w tym „Ringu” po raz kolejny powierzono Tomaszowi Koniecznemu – więc może nie jest to „globalny kryzys”, ale lokalny z pewnością. Za rok w jubileuszowym „Ringu” Wotana ponownie zaśpiewa Michael Volle, który jest nie tylko najwybitniejszym odtwórcą tej roli ostatnich dwudziestu pięciu lat, ale i jednym z najlepszych w ogóle. Pomimo że śpiewak jest już bliżej końca swojej kariery niż początku, a najlepsze występy ma już z pewnością za sobą, to zacieram uszy.
Ryszard Wagner, „Zmierzch bogów”
dyrygent: Simone Young
reżyseria: Valentin Schwarz
scenografia: Andrea Cozzi
soliści: Klaus Florian Vogt (Zygfryd), Michael Kupfer-Radecky (Gunter), Olafur Sigurdarson (Alberyk), Mika Kares (Hagen), Catherine Foster (Brunhilda), Gabriela Scherer (Gudruna), Christa Mayer (Waltrauta), Noa Beinart, Alexandra Ionis i Dorothea Herbert (Norny), Katharina Konradi, Natalia Skrycka, Marie Henriette Reinhold (Córy Renu)
Chór i Orkiestra Teatru Festiwalowego w Bayreuth
Recenzowany spektakl „Zmierzchu bogów” Ryszarda Wagnera odbył się 31 lipca 2025 roku.
Zdjęcia ze spektaklu © Enrico Nawrath
