
Przyszło lato 1845 roku i Wagner udał się na wypoczynek do Mariańskich Łaźni. Dopiero co skończył pracę nad „Tannhäuserem”, tragicznie kończącą się operą o zmaganiach śpiewaków na zamku Wartburg. Temat konkursu śpiewaczego wciąż zajmował myśli kompozytora, co znalazło odbicie w szkicu do kolejnej opery. Jednak tym razem miało to być coś komicznego. Ten wakacyjny, zarysowany wówczas projekt, przeleżał szesnaście lat w szufladzie Wagnera, do czasu kiedy kolejne tarapaty finansowe skłoniły go, by pomyślał o tytule, który zapewni mu szybki zysk. Opera komiczna wydawała się niezłym rozwiązaniem, wziął więc szkic sprzed lat i pojechał do Moguncji, żeby pokazać go wydawcy – Franzowi Schottowi.
Więcej zmartwień niż śmiechu
Wagner z zaliczką w kieszeni pojechał do Paryża, gdzie w miesiąc ukończył libretto, a na początku 1862 roku wynajął pokój w willi nad brzegiem Renu, między Moguncją a Wiesbaden, i zaczął komponować „Śpiewaków norymberskich”. Uwerturę zaprezentował jeszcze tego samego roku podczas lipskiego koncertu, ale „Śpiewacy” nie wybawili Wagnera z finansowych tarapatów (nie licząc wspomnianej zaliczki), a kompozytor uciekał przed wierzycielami po całej Europie. Premiera dzieła odbyła się dopiero w 1868 roku, o trzy lata wyprzedziło ją prawykonanie „Tristana i Izoldy”.
W „Śpiewakach norymberskich” Wagner zawarł rymowane wiersze, arie, kwintet, a nawet balet – wszystko to, co krytykował, z czym walczył w swoich pismach teoretycznych, czyli to, czego nie znajdziemy w jego dojrzałych dziełach. Jednak nie jest to zabieg prześmiewczy, nie ma tu formy pastiszu, co dodatkowo sugerowałaby klasyfikacja gatunkowa „Śpiewaków”. Nie znajdziemy też, jak zazwyczaj u Wagnera, świata mitów lub legend, ale szesnastowieczną Norymbergę i historię, która mogłaby się faktycznie wydarzyć, a której centralną postacią jest meistersinger, szewc-poeta Hans Sachs. I jakkolwiek w historii tej nie brakuje zabawnych epizodów, to powiedzieć o „Śpiewakach norymberskich”, że to komedia, to olbrzymie uproszczenie. Są tu tematy poważne, jak nacjonalistyczna gloryfikacja niemieckiej sztuki. Zarówno to, jak i antysemityzm Wagnera, którego refleksy widać również w „Śpiewakach”, uczyniły z tej opery w czasach nazizmu wyjątkowe narzędzie propagandowe.

Uśmiechnięta krówka i Angela Merkel
Inscenizacja „Śpiewaków” w reżyserii Barriego Kosky’ego, która miała premierę na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth w 2017 roku w mistrzowski sposób weszła w dialog nie tylko z samym dziełem Wagnera, ale i z jego recepcją. Była to inscenizacja mocno zaangażowana politycznie. W tym roku zastąpiono ją nową produkcją w reżyserii Matthiasa Davidsa, która uroczyście zainaugurowała Festiwal. Trudno sobie wyobrazić bardziej spolaryzowane inscenizacje „Śpiewaków” od tych dwóch. Davids robi spektakl czysto rozrywkowy, a wszelkie użyte w nim aluzje polityczne są niemal wyłącznie dekoracją, która ma bawić, a nie komentować polityczną rzeczywistość.
W trzecim akcie głównym elementem scenograficznym jest rozpięta nad sceną, niby tęcza, wielka napompowana krowa – la vache qui rit (śmiejąca się krówka). Urocza reklama francuskiego sera, przez podobieństwo brzmieniowe do Wagnerowskiej „La Walkyrie”, jako krytyka niemieckiej propagandy trafiła na wojskowe ciężarówki w czasie pierwszej wojny światowej. Drugim elementem politycznym w inscenizacji Davidsa była Angela Merkel, a nawet dwie, które pojawiły się na scenie w finale opery i to ubrane w jasnozielony komplecik, podobnie jak prawdziwa Angela Merkel na Festiwalu Wagnerowskim w 2019 roku.
Poza śmiejącą się krówką, w zaprojektowanej przez Andrew D. Edwardsa scenografii można znaleźć odniesienia, które dają powód, by myśleć, że w inscenizacji Davidsa jest jednak coś więcej niż tylko slapstickowy humor. W pierwszej odsłonie III aktu pojawia się reminiscencja spektakli Wielanda Wagnera z lat pięćdziesiątych XX wieku – pracownia Sachsa umieszczona jest na dysku. Wprawdzie jest ona rozbudowana, bogata w detale, ale jednak okrąg w centrum otaczającej go pustki budzi, zwłaszcza w tym teatrze, jednoznaczne skojarzenia. Ponadto, w tym miejscu bohaterowie zatapiają się w świat swoich przeżyć, to najbardziej prywatna część. Zupełnie inaczej jest w I akcie, gdzie szkoła śpiewu jak żywo przypomina Festspielhaus – czy to ścianą szachulcową, czy kulistymi lampami, lub w końcu identycznymi jak na widowni krzesełkami. Czy zatem Festspielhaus jest szkołą śpiewu? Czy właśnie tu mamy się dowiedzieć, jak śpiewać (Wagnera)? Czy to propaganda? W kontekście pojawiających się w ostatnich latach na tej scenie niektórych śpiewaków, trudno nie pomyśleć o tym zabiegu reżyserskim jak o prowokacji.

Konkursowe zmagania śpiewaków
Tymczasem obsada tegorocznych „Śpiewaków norymberskich” w Bayreuth nie była zła lub prowokacyjna. Może wydawać się za to nieco specyficzna, bo trudno w pobrzmiewającym barytonowo tenorze Michaela Spyresa dosłuchać się tenora Wagnerowskiego, ale Spyres jest właśnie u szczytu swoich możliwości i Walter w jego wykonaniu był atrakcyjny audialnie, choć nie był wolny od problemów. Spyres przechodzi tranzycję do repertuaru wymagającego umiejętności i warunków, którymi śpiewak raczej nie dysponuje, ale ambicje ma wielkie – w nadchodzącym sezonie zaśpiewa Tristana w Nowojorskiej Metropolitan Opera. Dla tego za małego na tę rolę głosu, za duży teatr może okazać się niszczący. Śpieszmy się zatem słuchać Spyresa póki czas, na przykład w roli Waltera, która jest chyba tą, na jakiej powinien zakończyć swoją Wagnerowską karierę.
Po pięknie zaśpiewanej Elżbiecie w „Tannhäuserze” czekaliśmy, by usłyszeć w „Śpiewakach norymberskich” Christinę Nilsson. Rola Ewy wyjątkowo dobrze leży jej w głosie, który wydaje się świetlisty, lekki, a jednocześnie bardzo mocny. To naprawdę wielkie szczęście, że w tak niewielkim odstępie czasu mogliśmy usłyszeć dwie wspaniałe interpretacje tej pięknej roli. Tę w Bayreuth, a kilka miesięcy wcześniej w Deutsche Oper Berlin, co również recenzowaliśmy. W reżyserii Davidsa Ewa to miła dziewczyna z sąsiedztwa, a prostolinijna, szczera interpretacja Nilsson wpasowała się w koncepcję idealnie. Michael Nagy wystąpił jako Beckmesser – to rola w pewnym sensie najtrudniejsza ze wszystkich w tej operze, bo wymagająca wokalnej fantazji, umiejętności rysowania karykatury śpiewem. Trzeba powiedzieć, że Nagy ma tę rolę bardzo dobrze przemyślaną.
Niewdzięcznie jest być „drugim tenorem”, zwłaszcza w „Śpiewakach norymberskich”, bo w roli Dawida trzeba się dużo natrudzić, ale i tak Walter spija całą śmietankę. Matthias Stier to tenor o odpowiednich do roli Dawida kompetencjach, ale jeśli w nieodległej przeszłości słyszało się w roli Dawida Chance’a Jonasa-O’Toole’a, to naprawdę trudno jest zrobić wrażenie tym, że jest się kompetentnym. Na Festiwalu jest jak w finale „Śpiewaków” – wszyscy czekają na Hansa Sachsa, w tym wypadku Georga Zeppenfelda. W tym roku śpiewak występuje na zmianę w wielkiej partii Gurnemanza w „Parsifalu” i jeszcze większej partii Sachsa. To spore wyzwanie, nawet dla tak doświadczonego i dobrego śpiewaka jak Zeppenfeld. Zapewne dlatego 14 i 19 sierpnia Zeppenfelda musieli zastąpić koledzy: Michael Volle i Nicholas Brownlee. To były zastępstwa iście rozpustne, godne renomy Festiwalu Wagnerowskiego. I chyba nie byłoby możliwe, poza Bayreuth, usłyszeć trzech tak znakomitych śpiewaków w roli Sachsa w trzech kolejnych spektaklach. Wróćmy jednak do Zeppenfelda, który zaprezentował bardzo wysmakowaną interpretację. Jego Sachs budzi szacunek i podziw, to postać, z której wypływa humanistyczna refleksja.
Bayreuth nie upadło dzięki dyrygentom
Chór ma w „Śpiewakach norymberskich” zadanie arcytrudne – tu trzeba zaśpiewać wszystko: od dostojnego chorału, przez zwariowaną fugę, po wesołe przyśpiewki. Chór przerósł oczekiwania, zwłaszcza w obliczu krytyki, jaka spadła na ten zespół jeszcze przed Festiwalem. Nowy dyrygent chóru – Thomas Eitler de Lint – zrestrukturyzował zespół, stworzył go właściwie od nowa, za co kierownictwo Festiwalu było mocno krytykowane. Wieszczono nawet „upadek Bayreuth”, bo nie zatrudniono chóru na takich jak do tej pory warunkach i w starym składzie. Cóż, upadek nie nastąpił – przeciwnie! Po trzech latach wróciłem do Bayreuth i znalazłem tutejszy Chór w lepszej kondycji niż poprzednio. Niełatwy test „Śpiewaków” zaliczyli śpiewająco. Podobne dyskusje dotyczyły także orkiestry. Problem z ewentualnie gorzej brzmiącymi spektaklami w Bayreuth nie wynika z jakichś hipotetycznych niekompetencji orkiestry, a z tego, że niektórzy dyrygenci zapraszani do Bayreuth, nie wiedzą, jak dyrygować w tych specyficznych warunkach akustycznych, a czasem jak dyrygować operą. Wykonanie „Śpiewaków norymberskich” pod batutą Daniele Gattiego wreszcie, po „Parsifalu” i „Zmierzchu bogów”, sprawiło, że Wagner zabrzmiał „po Bajrojcku”. Gatti prowadził spektakl z wyczuciem dramaturgii, ale przede wszystkim ze świadomością brzmienia, i w końcu z fantazją oraz w pełni wykorzystując umiejętności bardzo dobrej orkiestry (po raz pierwszy słyszałem wydobyte z fakturalnego gąszczu uwertury pewne linie, co dodało całości finezji).
Opera:
Ryszard Wagner „Śpiewacy norymberscy”
dyrygent: Daniele Gatti
reżyseria: Matthias Davids
scenografia: Andrew D. Edwards
kierownictwo chóru: Thomas Eitler de Lint
w rolach głównych: Georg Zeppenfeld, Christina Nilsson, Christa Mayer, Matthias Stier, Tobias Kehrer, Michael Nagy, Michael Spyres, Jongmin Park, w pozostałych rolach: Martin Koch, Werner Van Mechelen, Jordan Shanahan, Daniel Jenz, Matthew Newlin, Gideon Poppe, Alexander Grassauer, Tijl Faveyts, Patrick Zielke
Chór i Orkiestra Festiwalu w Bayreuth
Recenzowany spektakl odbył się 5 sierpnia 2025 roku (premiera inscenizacji)
Zdjęcia ze spektaklu © Enrico Nawrath
