„Sorry, baby” składa się z pięciu rozdziałów, ułożonych w porządku niechronologicznym, rozrzuconych w czasie, co wydaje się odpowiadać postresowej dezorientacji i zagubieniu jego bohaterki. Jest nią Agnes (grana przez reżyserkę filmu, Evę Victor), młoda kobieta o delikatnej urodzie, mieszkającą w miasteczku w Nowej Anglii i pracującą w miejscowym koledżu jako wykładowczyni. Akurat przyjeżdża do niej w odwiedziny jej była współlokatorka z czasów studiów i najbliższa przyjaciółka zarazem, ciemnoskóra Lydie (Naomi Ackie). Obie są podekscytowane i uradowane spotkaniem, widać, że łączy je spora zażyłość – nie widziały się rok, a rozmawiają, jakby rozstały się wczoraj. Widać też, że Lydie jest osobą, której Agnes może wszystko szczerze powiedzieć, ze wszystkiego się zwierzyć, nie musi nic udawać ani chować się za fasadą dobrego samopoczucia.
Coś złego
W przeciwieństwie do Agnes, która mieszka w tym samym domu, co podczas studiów, i pracuje na tej samej uczelni, którą kończyła, Lydia radykalnie odmieniła swoje życie: przeniosła się do Nowego Jorku, podejmuje tam pierwsze próby literackie i właśnie zaszła w ciążę. Agnes komentuje tę nowinę żartobliwie, jak to w ogóle ma w zwyczaju, i choć niewątpliwie cieszy się szczęściem Lydii, w jej głosie słychać nutę niepokoju – obawia się, czy w chwili pojawienia się dziecka ich przyjaźń nie ucierpi, łącząca je więź nie osłabnie, a ona sama nie zostanie odsunięta na dalszy plan. Ich rozmowa jest swobodna, ale są momenty, gdy ma się wrażenie, że ta swoboda jest nieco wymuszona. Zaraz po powitaniu obie wesoło świntuszą, ale w tej wymianie sprośnych uwag czuje się lekkie napięcie – jakby się chciały upewnić, czy seks jest tematem, na który można rozmawiać. Później pojawiają się sygnały wskazujące, że Agnes stało się w przeszłości „coś złego”. Nie wiemy, co to dokładnie było, choć możemy się domyślać.
Wyjaśnia się to – a w zasadzie potwierdza – w drugim rozdziale filmu. Agnes jest na ostatnim roku studiów i pisze pracę magisterską. Jej promotorem jest Preston Decker (Louis Cancelmi), przystojny mężczyzna w średnim wieku, uznany akademik, ale też powieściopisarz. Decker jest zachwycony jej pracą, wychwala ją przy każdej okazji i w opinii pozostałych studentek wyraźnie Agnes faworyzuje – ona zaś ze swojej strony bardzo go szanuje, może nawet podziwia. Wydaje mi się też, choć tu głowy nie dam, że podoba jej się jako mężczyzna. Dobrze się dogadują – oboje lubią ironizować.
Pewnego dnia Agnes wybiera się do Deckera, aby omówić szczegóły pracy, ale ten niespodziewanie przenosi spotkanie z gabinetu na wydziale do swojego domu. I tam dochodzi do tego, jak to eufemistycznie nazywa Agnes w późniejszej rozmowie z Lydią. Unika bezpośredniego określenia – nie tylko dlatego, że boi się wymówić to słowo, ale przeczuwa, że nazwanie tego podporządkowałoby je to tylko pewnej ogólnej kategorii, odbierając swoistość jej doświadczenia. Podobna powściągliwość charakteryzuje przedstawienie samego wydarzenia przez Victor. Nie oglądamy go. Kamera stoi nieruchomo naprzeciwko domu Deckera, mija jakiś czas, w środku zapalają się światła, niebo ciemnieje. Agnes wybiega ze środka, roztrzęsiona, zakłada buty na schodkach, wsiada szybko do samochodu, odjeżdża.
Taka dyskrecja w pokazywaniu aktu przemocy seksualnej nie jest bynajmniej normą i w wielu filmach o tej tematyce (zwłaszcza zaliczających się do subgatunku rape and revange movies) dosłowności nie unikano. Przyjmowano, że naoczność czynu wzmaga odruch oburzenia u widza, wyzwala w nim wściekłość i nienawiść, i w ten sposób podbija film emocjonalnie – widz miał niejako „bardziej chcieć”, aby sprawca poniósł dotkliwą karę, włącznie ze śmiercią. Była to jednak dość prymitywna manipulacja, chwyt łatwy, a w dodatku wątpliwy etycznie – i stopniowo z niego rezygnowano. Obecnie, między innymi pod wpływem protestów środowisk feministycznych, od dosłowności zdecydowanie się odchodzi. „Sorry, baby” też się w tę tendencję wpisuje.

Bez prostych odpowiedzi
To, że Victor powstrzymuje się od ukazania kluczowej sceny, jest zgodne z nowym gatunkowym schematem, ale sam film jest zaprzeczeniem schematyzmu. Oczywiście podstawowy zrąb fabularny nie jest nowy, a poszczególne sytuacje na swój sposób typowe (relacja profesor–studentka, zwabienie do domu pod „służbowym” pretekstem, późniejsza reakcja lekarza i czynników uniwersyteckich). Jednak z tego stereotypowego budulca Victor (również scenarzystka filmu) wznosi konstrukcję bardzo niekonwencjonalną. Zresztą fabuła ma tu drugorzędne znaczenie. To bardzo „uwewnętrzniony” film – skupia się na psychice bohaterki, pokazuje, co może czuć.
Agnes próbuje przedstawić swój stan emocjonalny. Najciekawsze jest to, że dla niej samej ów stan, jej własne uczucia są nie całkiem uporządkowane, trochę niejasne, zagadkowe – a Victor nie stara się tych zagadek rozwiązać. Nie bardzo też chce odpowiadać na pytania, które film prowokuje, ani niczego racjonalnie wyjaśniać.
Dlaczego, na przykład, Agnes nadal mieszka w tym miejscu, gdzie spotkało ją coś tak okropnego? Zdrowy rozsądek podpowiadałby natychmiastowy wyjazd, aby codziennie sobie o traumatycznym doświadczeniu nie przypominać, nie rozdrapywać świeżej rany, ułatwić proces jej gojenia. Ktoś mógłby na to nieco cynicznie odpowiedzieć, że Agnes zależy na karierze akademickiej, a raczej wątpliwe, aby na innej uczelni otrzymała propozycję pełnoetatowej pracy – to zaś jest dla niej tak ważne, że gotowa jest zapłacić psychicznym dyskomfortem, jaki się łączy z dalszym przebywaniem w miejscu traumy.
Ale możliwe są też inne odpowiedzi, racjonalizujące jej postępowanie. Może po tym, co się stało, jest wewnętrznie sparaliżowana, jakby zatopiona w bryle lodu, i stąd bierze się jej inercja, tak kontrastująca z życiowym dynamizmem Lydii. A może nie chce, aby to wydarzenie rządziło jej postępowaniem i determinowało dalsze życiowe decyzje. A może w ten sposób chce je wręcz unieważnić, przekonać wszystkich, ale siebie w pierwszej kolejności, że nic tak strasznego się nie stało? A może trauma wytworzyła w niej jakieś paradoksalne uzależnienie? Wszystkie te odpowiedzi mogą być na swój sposób prawdziwe, ale rzeczywiście „prawdziwy” jest dopiero trudny do rozplątania splot motywacji, wymykający się słownemu opisowi i trudny do zawarcia w racjonalnym dyskursie. Równie wieloznaczne są inne zachowania Agnes, nawet drobne, błahe, niemające większego znaczenia. Czemu wypełniając oficjalny formularz, w rubryce „płeć” zaznacza miejsce pośrodku, pomiędzy kobietą a mężczyzną? Czy jest to jej prywatny ukłon pod adresem zasady niebinarności, czy też po tym, co ją spotkało, chce uciec od swojej płci definiowanej wszak przez fizyczność, cielesność?

Splątane emocje
Victor doskonale rozumie, że film, jak każda sztuka, daleko lepiej nadaje się do wyrażania niesprecyzowanych emocji niż do formułowania stwierdzeń na ich temat. My jednak możemy sobie na ten luksus pozwolić i uczucia Agnes próbować nazwać, mimo że są ze sobą splątane, czasem skonfliktowane i pozornie wykluczające się.
W Agnes jest cierpienie, gniew, wściekłość, wstyd, irracjonalne poczucie winy. Cierpi tym bardziej, że sprawca gwałtu nie był zwyczajnym opryszkiem, który się na nią zaczaił przy drodze do pobliskiej latarni morskiej, ale człowiekiem, którego znała i lubiła. A przede wszystkim – któremu ufała. Czuje się teraz winna, że ufała mu za bardzo i bezkrytycznie, że podjęta w ostatniej chwili decyzja o zmianie miejsca spotkania nie wzbudziła w niej podejrzliwości i czujności.
Ma też mocno zachwiane poczucie własnej wartości. I nie tylko dlatego, że została – jak każda ofiara przemocy, nie tylko seksualnej – upokorzona. Straciła również pewność siebie, które – paradoksalnie! – budował w niej Decker, mówiąc, że jest wybitnie zdolna i wyjątkowa. Ale czy nie mówił tak wyłącznie po to, by jej schlebić i ją omamić – tak jak stary lowelas zasypujący komplementami kobietę, którą zamierza uwieść – a w rzeczywistości wcale tak nie uważał? Agnes nie może teraz patrzeć na swoją pracę magisterską, upstrzoną jego uwagami, i z wyrwanych kartek zrobi specyficzny użytek.
Jest też oczywiście wściekła, a jej wściekłość potęguje jeszcze poczucie bezsilności. Podczas – bardzo nieprzyjemnej – rozmowy z lekarzem słyszy, że nieroztropnie usunęła wszystko, co mogłoby w przyszłości posłużyć jako dowód gwałtu. W kolejnej rozmowie, z dwoma fałszywie jej współczującymi przedstawicielkami komisji dyscyplinarnej, dowiaduje się, że jej promotor zrezygnował z pracy na kilka godzin przed tym, jak zgłosiła incydent, i w związku z tym nie podlega już uczelnianej jurysdykcji.
Przy całej swojej wściekłości nie składa jednak zawiadomienia na policji. Co wydaje mi się decyzją kontrowersyjną i tak zapewne zostanie odebrana przez niektórych widzów (a zwłaszcza widzki). Składając skargę na Dreckera, być może uchroniłaby inne kobiety przed podobnymi doświadczeniami w przyszłości. Nie składając jej, sprawia, że stają się jego potencjalnymi ofiarami.
Swoją decyzje Agnes tłumaczy następująco: „Chcę, żeby przestał być kimś, kto to robi. A gdyby trafił do więzienia, byłby po prostu osobą, która to robi i siedzi w więzieniu”. A więc instytucjonalna kara, wyrównująca rachunki (o ile to w ogóle możliwe), uwolniłaby sprawcę od poczucia winy; zrzuciłby jej ciężar, a tak musi go nosić. Nie tylko więc dla Victor, ale także dla Agnes to, co dzieje się wewnątrz człowieka, jest ważniejsze od tego, co dzieje się w zewnętrznym świecie… Ale pomijając już dość naiwny idealizm jej oczekiwań, zwraca uwagę styl wypowiedzi, którym Agnes jeszcze niejednokrotnie będzie się posługiwać. Brzmi on nieco dziecinnie, jest pozornie niezgrabny, ale w sumie bardzo realistyczny, taki jak w życiu. Czy wygłaszając jakieś zdanie, nie szukamy odpowiednich słów na ślepo i po omacku? I dopiero pisarze albo autorzy dialogów filmowych nasze nieporadne kwestie wygładzają, oczyszczają, pozbawiają słowa wahań i zawracają ze ślepych uliczek?
Agnes dodaje też, że nie chce, aby Decker siedział, „bo ma dziecko” – ale to wyjaśnienie jest mało przekonujące, brzmi fałszywie i ckliwie: dziecko ma też matkę, nie zostanie sierotą. Ale może motywy Agnes, powstrzymującej się przed pójściem na policję, są prostsze i banalniejsze? Może wbrew temu, co mówi, zdaje sobie sprawę, że Decker raczej by nie trafił do więzienia. Nie ma świadków gwałtu, nie ma jego fizycznych śladów (guzik od jej spodni to żaden dowód), a sam jego przebieg mógłby wzbudzić wątpliwości zarówno przyjmujących zgłoszenie funkcjonariuszy, jak i ławy przysięgłych – o ile w ogóle doszłoby do rozprawy. Nie mówiąc o innych, oczywistych powodach, których nie będę tu wymieniał, a które sprawiają, że tak wiele gwałtów nie zostaje w ogóle zgłoszonych. Ale to, że Agnes tego nie uczyniła, wcale nie zmniejsza jej gniewu i frustracji.

Na ratunek śmiech
To, że Agnes cierpi, nie znaczy, że żyje w ciągłym bólu albo że wciąż ma przed oczami scenę, która podzieliła jej życie na „przed” i „po”. Jej nastrój faluje. W rozmowie z sympatycznym właścicielem baru kanapkowego Pete’em (John Carroll Lynch) mówi, że czasem czuje „pokusę otchłani”, a czasami o tym wydarzeniu (którego charakteru oczywiście mu nie zdradza) w ogóle nie myśli. Czym się zaś przed cierpieniem broni? Przede wszystkim żartem, sarkastycznym komentarzem, wisielczym humorem. Nie tylko sam gwałt był okropnym doświadczeniem, „dobijające” było to, co ją spotkało potem. Najpierw wspomniana rozmowa z nieempatycznym, niemal bezdusznym lekarzem, potem z mało pomocnymi przedstawicielkami uczelni. Wszyscy zgadzają się, że zdarzyło się coś horrendalnego, a zarazem przyznają, że nic się z tym nie da zrobić. Zaś świat, w którym sprawca czynu tak ohydnego pozostaje bezkarny, jest światem absurdalnym – i absurdalny humor jest jedyną godną na niego reakcją. Gdy się jest tak zupełnie bezsilnym, można się tylko z tego śmiać.
I tym, co przesądza o niezwykłości i oryginalności filmu, jest to, że przy swojej nieskłaniającej bynajmniej do śmiechu tematyce jest momentami bardzo zabawny. Nie nazwałbym go komedią, nawet „czarną” – to raczej film, który zręcznie balansuje na nieoczekiwanie cienkiej granicy między komedią a dramatem. Jego humor jest dobrej próby, dyskretny, inteligentny, cienki. Z jednym wyjątkiem: postać Natashy (Kelly McCormack), koleżanki z roku Agnes, ambitnej karierowiczki zazdrosnej o jej sukcesy, zostaje wyrysowana bardzo grubą kreską, a farsowy styl gry odtwarzającej ją aktorki dodatkowo to wrażenie karykaturalności pogłębia.
Ale nie tylko sarkazm pomaga Agnes powrócić do jako takiej równowagi. Ma ona przecież też Lydię, oddaną i lojalną przyjaciółkę, współodczuwającą i wspierającą, która wbrew jej obawom pozostanie przy niej nawet po urodzeniu dziecka i zawarciu małżeństwa z niebinarną osobą. „Sorry, Baby” jest wielką pochwałą kobiecej przyjaźni, celebracją czegoś, co chętnie nazywa się „siostrzeństwem”.
Agnes ma też dobrego sąsiada Gavina (Lucas Hedges), swojego rówieśnika, miłego, delikatnego i nieśmiałego chłopaka, trochę może „odjechanego”, ale Agnes też jest nieco odklejona od rzeczywistości, więc pod tym względem są dobrani idealnie. Oczywiście, nie ma mowy o poważniejszym związku (choć weirdo ewidentnie się w niej podkochuje), ale dzięki niemu Agnes przekonuje się przynajmniej, że może już uprawiać seks.
Ma również pracę, którą kocha i która jest jej pasją. Ma – last, but not least – kota, którego można przytulić. Może również liczyć na życzliwość przypadkowo spotkanych ludzi, takich jak wspomniany Pete. Jej sojusznikiem jest też czas, choć, jak wynika z rozmowy z tymże Pete’em, znane powiedzenie o leczeniu czy też gojeniu ran jest zdecydowanie zbyt optymistyczne. „Dawno” to bardzo względne pojęcie.
„Sorry, baby” wydaje mi się debiutem rewelacyjnym. Filmem świeżym i oryginalnym, wciągającym bez reszty w świat jego bohaterki, traktującym ją z czułością i delikatnością, uczciwym i szczerym. Zostawiającym wrażenie czegoś bardzo autentycznego – tak jakby nie był dziełem fikcji, a historią wymyśloną przez życie, z całą jego przypadkowością i zwichrowaniem. I mimo dramatycznego wydarzenia w jego centrum, nie jest to film wprawiający nas w przygnębienie. Powrót do równowagi jest procesem trudnym, przebiega opornie, ale jednak postępuje. Agnes musi się jakby na nowo nauczyć chodzić, poruszać po świecie, który jest brutalny i okrutny. W tym mroku prześwitują jednak jaśniejsze miejsca, wyłaniają się małe wysepki nadziei.

Film:
„Sorry, baby”, reż. Eva Victor, prod. USA–Hiszpania–Francja 2025.
