W jednym z ostatnich numerów „The Economist” donosi o powstaniu  nowego rodzaju kapitalizmu – kapitalizmu supergwiazdorów. Jego istotą jest to,  że osoby wybitne w danej dziedzinie (lub za takie uchodzące) osiągają niezwykle wysokie przychody dzięki czemu są katapultowane do stratosfery zamożności.

Przykładem najlepsi chirurdzy, prawnicy, a zwłaszcza dwudziestoparoletni programiści z ośmio- a nawet dziewięciocyfrowymi wynagrodzeniami. 

W charakterystycznym dla linii „The Economist” stylu, redaktorzy zdają się bardziej zmartwieni tym, że wskutek dominacji supergwiazdorów niewykorzystany zostanie potencjał innych utalentowanych osób. Mniej będącą skutkiem takiego modelu społeczną nierównością na sterydach. 

Wspomniane teksty stanowią jednak dobry punkt wyjścia do tego, aby spojrzeć na obecną formułę kapitalizmu szerzej. I spróbować rozważyć jego naturę w perspektywie długiego trwania. 

Kiedy słyszę owo brzydkie słowo na „k”, na myśl przychodzi mi Karol Marks. Badając zjawiska społeczne XIX-wieczny myśliciel pytał w pierwszej kolejności o własność środków produkcji oraz wynikający z niego podział klasowy. 

Moja metoda będzie inna. 

Poszczególne etapy rozwoju kapitalizmu stają się w mojej ocenie lepiej zrozumiałe, kiedy pytamy o układ społeczny, jaki im odpowiada. 

Oraz o charakterystyczny dla nich typ człowieka. Przez pryzmat tych pytań będę więc chciał je analizować.

Kapitalizm, w sensie, o jaki mi chodzi, narodził się wraz z przejściem od gospodarki popytu do gospodarki podaży. 

W tej pierwszej normę stanowiły niedobory, ponieważ społeczeństwa nie nauczyły się jeszcze panować nad materialnym światem oraz odpowiednio wyzwalać i eksploatować ukryte w nim zasoby. 

Dopiero wraz z narodzinami kapitalizmu pojawia się radykalnie nowa w skali historii ludzkości sytuacja. Odtąd podaż nie stara się już nadążyć za popytem, ale przeciwnie, przez swój nadmiarowy charakter zaczyna go kształtować. Wyzwala przy tym ludzkie apetyty z granic, które zdawały się dotąd nienaruszalne, a także tworzy nowe potrzeby. 

Ta zmiana nie mogłaby mieć miejsca bez rozwoju techniki. Musiała również, zwrotnie, wpłynąć na kształt społeczeństw, w których nastąpiła.

 

Wersja 1.0 – kapitalizm epoki przemysłowej

Pierwsza forma kapitalizmu – kapitalizm 1.0 – związana była z rewolucją przemysłową. Opierała się na masowej produkcji oraz zaspokajaniu powtarzalnych, masowych potrzeb. 

Cechą charakterystyczną kapitalizmu przemysłowego było powstanie wielkich zakładów produkcyjnych oraz stworzenie klasowego społeczeństwa, z wyraźnie oddzielonymi od siebie warstwami burżuazyjną i robotniczą. Główny obszar eksploatacji stanowiły zasoby naturalne oraz praca, przede wszystkim fizyczna, proletariatu. 

Rozwój tego systemu zapewniać miał dokonujący się stale postęp oraz będący jego skutkiem powszechny dobrobyt materialny. 

Fundamentalna sprzeczność tej postaci kapitalizmu polegała na tym, że klasa właścicieli oraz klasa robotników coraz mocniej potrzebowały się nawzajem i jednocześnie coraz bardziej się od siebie oddalały. Wielki kapitał potrzebował klasy robotniczej, by wytwarzać dobra, na których zbijał fortunę. A klasa robotnicza potrzebowała wielkiego kapitału, żeby mieć z czego żyć. Jednocześnie owe klasy żyły w drastycznie odmiennych światach. Zawrotnego bogactwa nielicznych oraz skromnej egzystencji, a niejednokrotnie nawet rażącego ubóstwa wielu.  

Zaradzić tej sprzeczności usiłował komunizm. O wiele skuteczniej dokonały tego jednak skorygowane w socjalnym duchu gospodarki rynkowe. 

Trudno powiedzieć, czy w kapitalizmie 1.0 istniał już konsument jako w pełni ukształtowany typ ludzki. Skłonny jestem przypuszczać, że na tym stadium pojawia się on jedynie w zarodkowej postaci.

 Kapitalizm 1.0 patrzy na człowieka jako na wiązkę potrzeb – i nic więcej. 

Owe potrzeby ujmuje wyłącznie masowo, w kategoriach prawa wielkich liczb. Rozbudza i zaspokaja pragnienia ludzi jako takich, nie – poszczególnych jednostek.

 

Wersja 2.0 – kapitalizm usług

Do istotnego przesunięcia w tym zakresie dochodzi dopiero wraz z nastaniem kapitalizmu 2.0 – opartego na usługach. Dzieje się to mniej więcej w połowie ubiegłego stulecia. 

Kołem zamachowym rozwoju gospodarczego stopniowo przestaje być produkcja dóbr materialnych, a staje się świadczenie rozmaitych usług – finansowych, turystycznych, rozrywkowych. Wiedza, w szczególności techniczna i naukowa, okazuje się najważniejszym źródłem wzrostu bogactwa. 

Klasa robotnicza traci na znaczeniu. Zyskuje je natomiast warstwa profesjonalistów – inżynierowie, analitycy, konsultanci. Produkcja przemysłowa nie zanika, ale w coraz większym stopniu zostaje oparta na automatyzacji oraz rozwijających się technologiach informatycznych. To informacja staje się najcenniejszym zasobem w całym systemie. 

Rozwój technologii pozwala nie tylko produkować towary na masową skalę, ale elastycznie dostosowywać je do zmieniających się potrzeb oraz indywidualnych preferencji klientów. 

W efekcie w kapitalizmie 2.0 można już mówić o wyłonieniu się w pełni postaci konsumenta – osoby, która określa swoją tożsamość poprzez produkty oraz usługi, jakie nabywa. 

Rynek – przynajmniej na poziomie marketingowych obietnic – nie służy już tylko zaspokajaniu potrzeb. Niesie obietnicę indywidualnej samorealizacji (Bądź sobą, wybierz Pepsi!). Jeżeli w jego pierwszej odsłonie naturalnym sprzymierzeńcem była kultura oparta na hierarchii i tradycji, w kapitalizmie 2.0 stają się nią hasła emancypacji i jednostkowych swobód. 

Społeczeństwo wyraźnie oddzielonych od siebie klas oraz wyraźnie zdefiniowanych ról społecznych (choćby kobiet i mężczyzn), zostaje zastąpione przez społeczeństwo jednostek. Główne źródło norm i zobowiązań stanowić ma w nim stanowić wola pojedynczego człowieka. 

Głęboki alians kapitalizmu 2.0 oraz zrodzonej w latach 60-tych kontrkulturowej lewicy (skądinąd na poziomie deklaracji bardzo często antykapitalistycznej) stanowi jedno z najbardziej doniosłych oraz najsłabiej rozpoznanych zjawisk ostatnich dziesięcioleci. 

Jednocześnie alians ten wskazuje na fundamentalną kulturową sprzeczność wpisaną w omawiany model. Sprzeczność pomiędzy kulturą, jaką kapitalizm 2.0 promuje w celu pobudzania konsumpcji oraz kulturą, jakiej potrzebuje, aby ową konsumpcję obsłużyć. 

Słowem, chodzi o sprzeczność pomiędzy rozpasanym, nieznającym miary, kompulsywnie zaspokajającym każdą zachciankę konsumentem, a zdyscyplinowanym, zorganizowanym i rzetelnym pracownikiem. Ten drugi wydaje się niezbędny, aby stworzyć produkty i usługi wychodzące naprzeciw oczekiwaniom tego pierwszego. Co więcej, w praktyce te dwie postaci niejednokrotnie spotykają się w jednym człowieku. W godzinach pracy trzeba być hiperefektywnym zasobem; w czasie wolnym – nieskrępowanym żadnymi więzami podmiotem.

 

Wersja 3.0 – kapitalizm big tech

Z czasem, dzięki rozwojowi informatyki oraz powstaniu wielkich korporacji technologicznych, dochodzi do kolejnego przesilenia. Gromadzenie gigantycznych ilości danych na temat zachowań konsumenckich pozwala szczegółowo je analizować, odnajdywać głęboko zaszyte wzorce. 

Konsumenci coraz więcej czasu spędzają online. W świecie, w którym mogą być kim chcą, rozmawiać z kim chcą i o czym chcą, nawiązywać i zrywać relacje bez konsekwencji stają się bazą danych dla algorytmów. A te decydują, jakie treści im podsuwać, a jakie trzymać poza ich polem widzenia. 

W efekcie, kapitalizm 3.0 wytwarza już nie tylko pojedyncze produkty, w większym lub mniejszym stopniu szyte na miarę indywidualnych potrzeb. Wytwarza alternatywny system relacji społecznych, równoległą przestrzeń interakcji między ludźmi albo awatarami. 

Towarem nie jest tu już tylko pojedyncza tożsamość. Oferuje się nam rzeczywistość przylegającą do naszych potrzeb. Pojęcie „wirtualnej rzeczywistości” nie zostało chyba dotąd właściwie zrozumiane. To, z czym mamy do czynienia dzięki nowemu kapitalizmowi epoki big tech to zastępczy świat – wirtualne środowisko społeczne. Tym właśnie są przecież bańki informacyjne. 

Eksploatowana nie jest już więc przede wszystkim ludzka praca. Żyły złota nie stanowi również tradycyjnie pojęta informacja, ograniczona w swoim zakresie i niepołączona z innymi informacjami. 

Kluczowe dla funkcjonowania kapitalizmu 3.0 są wielkie zbiory danych na temat ludzkich zachowań. To z nich wydobywa się, jak to określiła Shoushana Zuboff, „nadwyżkę behawioralną”, pozwalającą ustalić, co ktoś preferuje, a czego nie; jakie treści sprawią, że będzie dalej karmił algorytmy, a jakie, że ucieknie offline

Wiedza, na jakiej ten nowy kapitalizm się opiera jest już więc w ścisłym sensie wiedzą nie-ludzką. Przekracza bowiem moc obliczeniową ludzkiego mózgu. 

Kołem zamachowym tego systemu gospodarczego są inżynierowie baz danych albo konsultanci od sztucznej inteligencji. Ci, którzy umożliwiają zaawansowanym technologiom jak najszerszy zakres działania, wzmagają ich moce obliczania i analizy.

Ponieważ wspomniana wiedza oddziałuje na konsumentów tym skuteczniej, im bardziej została zagregowana, obraz społeczeństwa odpowiadającego kapitalizmowi 3.0 wydaje się podzielony na dwie części. 

Po jednej stronie mamy niewielką grupę właścicieli środków agregacji danych. Po drugiej – obsługiwanych przez nich dostarczycieli informacji, cementujących ten podział zachowaniami konsumenckimi. Obok demokratycznych społeczeństw zdaje się wyrastać nowa technologiczna oligarchia. 

Co więcej, właśnie dlatego, że kapitalizm 3.0 opiera się na tworzeniu dla konsumentów wirtualnych rzeczywistości, wzrasta polaryzacja społeczna.

Wytwarzane światy są bowiem coraz bardziej spójne wewnętrznie, ale przez to coraz mniej przystające do siebie. 

W bańce lewicowej zupełnie nie do pomyślenia wydają się więc np. jakiekolwiek zastrzeżenia dotyczące aborcji; w bańce prawicowej – przyzwolenie na wszelkie praktyki przeciwko „życiu poczętemu”. W pierwszej bańce na początku rozmowy uzgadnia się zaimki osobowe, w drugiej istnieją tylko dwie płcie i każda z nich ma wyraźnie przypisaną rolę społeczną. Po jednej stronie pielęgnuje się wszelkie hiperkrytyczne studia nad przeszłością w duchu colonial studies, po drugiej – wali w bęben narodowej dumy, a wszelki krytycyzm wobec własnej tradycji utożsamia z oikofobią. 

„Plemion” jest oczywiście więcej, ale wszystkie je łączy jednakowa niechęć do odmiennych poglądów oraz pogarda dla niuansowania.

 

Rozwód kapitalizmu i liberalnej demokracji 

Nie twierdzę, że polaryzacja społeczna, z jaką mamy do czynienia na szeroko pojętym Zachodzie ma swoje wyłączne źródła w kapitalizmie 3.0. Nie uważam również sfery ekonomicznej za „bazę”, która ma wyłączny wpływ na przemiany w kulturze i polityce. 

Wydaje mi się jednak, że obecna forma kapitalizmu wywiera bardzo mocną presję zarówno społeczną jak i polityczną. I jest to presja zupełnie innego rodzaju niż w przypadku kapitalizmu 2.0. 

Tamta dawała się w wielu aspektach pogodzić z liberalną demokracją. Nowy kapitalizm napędza tymczasem politykę tożsamości (nieważne, lewicową czy prawicową) i prowadzi do erozji centrum. 

Tworzy szczelnie zamknięte bańki, podmywając tym samym dobro wspólne w jego najbardziej elementarnej postaci: wspólnego świata wszystkich obywateli. Osłabia potrzebę zrozumienia strony przeciwnej, wzmacnia ideowy radykalizm. Sojusz liberalnej demokracji i kapitalizmu zawsze był małżeństwem trudnym, zawartym z rozsądku. Dziś ich rozwód wydaje się bliższy niż kiedykolwiek. 

Stan ten jest wynikiem długotrwałego procesu. Najbardziej być może doniosłym w skutkach faktem naszej współczesności wydaje mi się triumf jednostki nad obywatelem. A we wszystkich trzech odsłonach, które tu zdefiniowałem, kapitalizm stopniowo coraz bardziej przyczyniał się do tego, by ów triumf nastąpił. 

W wersji 1.0 – tworząc wizję niekończącego się nigdy materialnego postępu. W swoim drugim wcieleniu – anektując niemały obszar kultury. Bunt przeciwko systemowi stał się w kapitalizmie 2.0 towarem jak każdy inny. Samorealizacja okazała się wezwaniem do nieograniczonej konsumpcji. Diversity & inclusion – polityką korporacyjną zmierzającą do podniesienia efektywności. I tak dalej. Wszystko mogło zostać poddane procesowi wtórnej komercjalizacji, a więc strywializowane, zredukowane do postaci produktu z kodem kreskowym i datą przydatności.

Kapitalizm 1.0 obiecywał: „Spełnimy każdą twoją materialną potrzebę”. Kapitalizm 2.0 przyrzekał: „Damy ci unikalną tożsamość”. Kapitalizm 3.0 mówi: „Stworzymy dla ciebie świat, który będzie w pełni zgodny z twoimi preferencjami”. W pierwszym zagrożenie polegało na tym, że wszelkie szczytne cele człowieka – indywidualne lub zbiorowe – zastąpi materialny dobrobyt. W drugim, że ersatz – wartość przepuszczona przez ową maszynkę do mięsa, jaką jest wspomniany proces wtórnej komercjalizacji – zastąpi oryginał. W trzecim chodzi natomiast o to, że świat realnych ludzi staje się zbędny; zastępują go ekrany, którymi coraz szczelniej się otaczamy, oraz awatary, którymi coraz bardziej się stajemy.

W każdym przypadku te fantasmagorie kapitalizmu prowadzą do zderzeń z rzeczywistością. Współczesna polaryzacja i nieprzystawalność baniek, na której żeruje prawicowy populizm niesie ryzyko wybuchu. Jak długo można rozkręcać tę spiralę podskórnej wrogości, zanim nie stanie się realną przemocą? I czy da się coś zrobić, by ten proces odwrócić?

Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, musimy postawić sobie inne. Mianowicie: czy kapitalizm 3.0 obok zagrożeń nie stwarza również pewnych szans? Jeżeli sztuczna inteligencja ma zdominować rynek pracy, to czy potrafimy wyobrazić sobie świat, w którym sporą część czasu przeznaczamy na co innego niż praca? Na przykład na działania w lokalnych wspólnotach lub wspólnie z innymi decydując o małym, lokalnym świecie? Czy zdolni jesteśmy myśleć o czasie wolnym od pracy jako czymś zasadniczo odmiennym od indywidualnej rozrywki czy błogiej bezczynności? A więc jako o scholē, dzięki której człowiek może spełnić swoją polityczną naturę – głębokie pragnienie współdecydowania o tym, co go dotyczy. Wreszcie, czy potrafimy zbudować taki model ekonomiczny, w którym źródłem dochodu nie byłaby już tylko praca (co wydaje się koniecznością, jeżeli prawdziwe miałyby się okazać przewidywania, że będzie jej coraz mniej), ale również inne formy ludzkiej aktywności? Wymagałoby to chyba istnej rewolucji nie tylko w podejściu do materialnego dobrobytu, ale również w dystrybucji społecznego uznania oraz kształtowaniu ludzkich ambicji. Wątpię, czy jesteśmy do takiego „skoku wyobraźni” zdolni.

Jakimś rozwiązaniem mogłaby więc być ucieczka do przodu – wykorzystanie stwarzanej przez nowy kapitalizm szansy, aby zrobić miejsce dla codziennej aktywności obywatelskiej. Paradoksalnie, kapitalizm 3.0 może stwarzać warunki wyjścia z problemów i wyzwań, do jakich powstania i nasilenia się przyczynia. Aby owo wyjście stało się możliwe, należałoby jednak odmienić sposób, w jaki myślimy o… czasie. Trzeba byłoby, innymi słowy, wykroczyć poza horyzont wyobrażeń nie tylko kapitalizmu w jego obecnej formie, ale kapitalizmu jako takiego.