Część ofiar ataków przewieziono do szpitali w stanie zagrażającym życiu. Liczba zabitych może więc jeszcze się zwiększyć.

Mechanizm przeprowadzenia zamachów w obu miejscach był podobny: eksplodowały samochody osobowe wyładowane materiałami wybuchowymi. Miejscami zamachów były centralne tereny obu miast. W Delhi doszło do nich w bliskim sąsiedztwie Czerwonego Fortu. W Islamabadzie – nieopodal kompleksu gmachów sądowych. Oba wydarzenia dzieliło od siebie kilkanaście godzin.

Pakistan oskarża Indie

Podobieństwa te są zaskakujące, natomiast reakcje władz obu zwaśnionych krajów – zupełnie różne. Wkrótce po zamachu przywódcy Pakistanu oskarżyli o atak terrorystów afgańskich, którzy ich zdaniem mieli działać na zlecenie służb specjalnych Indii. New Delhi zaprzeczyło tym oskarżeniom, uznając je za bezpodstawne.

Islamabad od dłuższego już czasu z nieufnością patrzy na zacieśniające się kontakty Indii z Afganistanem.

Podejrzewa New Delhi o działania wrogie wobec Pakistanu, realizowane za pośrednictwem afgańskich ugrupowań terrorystycznych tolerowanych przez dzierżących tam władzę talibów. Niedawne spotkania szefa afgańskiej dyplomacji z indyjskimi partnerami odbyły się w czasie narastającego konfliktu granicznego pomiędzy Pakistanem i Afganistanem. Ten drugi nie akceptuje bowiem przebiegu dotychczasowej granicy pomiędzy krajami.

Ta wytyczona została jeszcze w czasach kolonialnych i biegnie wedle tak zwanej linii Duranda. W XIX wieku rozdzielała ona posiadłości brytyjskie w Indiach od terytorium Królestwa Afganistanu. Dziś rozgranicza tereny zamieszkiwane przez wpływową społeczność Pasztunów mieszkających w obu krajach. Jej przedstawiciele nigdy nie zaakceptowali obecnego przebiegu granicy. W ostatnich tygodniach dochodziło do starć zbrojnych pomiędzy siłami Afganistanu i Pakistanu. Negocjacje w Stambule, które miały doprowadzić do uspokojenia sytuacji, zakończyły się fiaskiem.

Zaskakująca reakcja Indii

Listopadowy zamach w Delhi to pierwszy akt terroru na terenie indyjskiej stolicy od kilkunastu lat. Indie, co zaskakujące, nie oskarżyły o jego przeprowadzenie Pakistanu. Premier Narendra Modi ograniczył się do stwierdzenia, iż za eksplozją stoją siły antynarodowe.

To zupełnie nowa reakcja indyjskiego przywódcy, który korzenie niemal każdego zła spadającego na kraj dotychczas widział w pakistańskim sąsiedzie.

Tak było w przypadku zamachu sprzed kilku miesięcy w kurorcie Pahalgam w Kaszmirze, w którym zginęli bezbronni turyści. Wywołał on natychmiastową i pełną gniewu reakcję New Delhi. Towarzyszyło jej wyraźne oskarżenie skierowane w stronę władz w Islamabadzie, które zdaniem przywódców indyjskich tolerują i wspierają terrorystów zagrażających Indiom. Kontynuację ówczesnej reakcji Indii stanowiła majowa operacja „Sindoor”, czyli ataki rakietowe na domniemane, przygraniczne obozy terrorystów islamistycznych w Pakistanie.

Wydawało się wówczas, że militarna reakcja Indii oraz równie gwałtowna, wojskowa odpowiedź Pakistanu, postawi oba kraje na krawędzi pełnoskalowej wojny. Tym groźniejszej, iż obaj zwaśnieni sąsiedzi posiadają arsenały nuklearne. Pakistańska doktryna obronna zakłada bowiem, iż kraj ten może użyć broni jądrowej jako pierwszy w przypadku istotnego zagrożenia suwerenności. Szczęśliwie skończyło się jedynie na prężeniu muskułów po obu stronach granicy. Jednocześnie Indusi zapowiadali, iż każdy następny atak terrorystyczny przeprowadzony na terenie Indii zostanie uznany za wypowiedzenie wojny.

Nieopłacalna eskalacja

Indyjskie media, zazwyczaj skłonne do atakowania Pakistanu i podsycania w społeczeństwie antypakistańskiej histerii, tym razem nie wskazywały palcem Islamabadu. Wygląda na to, iż władze indyjskie wyciągnęły wnioski z wiosennych wydarzeń i wybrały inną strategię odpowiadania na tragedię.

Podjęcie przez Indie akcji militarnej po zamachu w Pahalgam było w jakimś stopniu efektem właśnie tego rodzaju antypakistańskiej kampanii. Rząd Modiego czuł się wówczas zmuszony do podjęcia działań zbrojnych, które z założenia miały mieć ograniczony zasięg. Przez sporą część społeczeństwa atak ten uznany został za niewystarczający. W dodatku, z militarnego punktu widzenia Indie również nie osiągnęły wówczas pełnego sukcesu. Podczas ataków straciły nieokreśloną dokładnie liczbę samolotów wielozadaniowych, w tym przynajmniej jedną maszynę Rafale – dumę indyjskich sił powietrznych.

Obwinianie Pakistanu nie przyniosło Indiom zbyt wiele również na arenie międzynarodowej. Owszem, wyrażono solidarność i potępiono zbrodniczy zamach. Jednak opinia międzynarodowa ostrożnie odniosła się do niepopartych mocnymi dowodami indyjskich oskarżeń i nie potępiła jednoznacznie Pakistanu. Raczej zdominowało ją przekonanie, że to Indie zaatakowały Pakistan.

Wróg wewnętrzny

Po zamachu w listopadzie władze indyjskie zdecydowały się uderzyć przede wszystkim w muzułmanów w Kaszmirze, nie odwołując się jednak do dotychczasowych narracji. Te zawsze mówiły o pakistańskiej inspiracji dla tamtejszych bojowników. Tym razem mowa jest o wewnątrzindyjskiej siatce terrorystycznej, której korzenie sięgają co prawda Kaszmiru, ale bez odniesień do wrogiego sąsiada. Na podstawie upublicznionych już dowodów aresztowano kilkanaście osób związanych z islamską uczelnią medyczną Al-Falah z Faridabadu, miasta położonego niedaleko Delhi. Co więcej, indyjskie służby bezpieczeństwa twierdzą, iż za zbrodnią w stolicy kraju stoi organizacja stworzona przez islamską inteligencję.

Tak więc Delhi pokazuje, że islamscy terroryści to nie tylko i nie wyłącznie muzułmanie wykluczeni z indyjskiego życia publicznego, pozbawieni szans zawodowych, ludzie zderzający się ze „szklanym sufitem”. Tym razem to inteligenci, którzy mogą czy mogliby robić zawodowe kariery w Indiach. Czy tego typu przekaz trafi do indyjskiej opinii publicznej i rozpęta kolejną antymuzułmańską kampanię – trudno w tej chwili przewidzieć. Będzie on jednak budował kolejne podziały w indyjskim społeczeństwie. Ma w sobie bowiem potężny potencjał podsycania nieufności pomiędzy muzułmanami i hinduistami mieszkającymi w Indiach.

Wojna czy pokój?

Kulisy obu zamachów kryją jeszcze wiele niewiadomych. Wiemy jednak, że w odróżnieniu do wiosennej eskalacji ani Indie, ani Pakistan raczej nie będą obecnie dążyły do otwartego konfliktu militarnego. Politycy w New Delhi i Islamabadzie wiedzą, że zarówno ich sojusznicy, jak i wrogowie nie są zainteresowani destabilizacją Azji Południowej.

Czy to wszystko oznacza, że relacje pomiędzy krajami ulegną normalizacji? Niekoniecznie. Nie muszą one przecież wchodzić w stan wojny, by nadal prowadzić wrogą wobec siebie politykę. Wystarczy, że będą się nadal nękać wzajemnie akcjami dywersyjnymi i sabotażowymi. Mają w tym zakresie wieloletnie doświadczenie.