„Ten serial został stworzony przez ludzi” – taką adnotację znajdziemy w napisach końcowych co najmniej dwóch produkcji, które pojawiają się w poniższym podsumowaniu 2025 roku. Podobnych manifestów ze strony twórców przeciwko tak zwanej sztucznej inteligencji z pewnością będzie przybywać w najbliższych latach. A to tylko jeden z symptomów napiętej sytuacji pomiędzy twórcami a koncernami medialnymi. Giganci konsolidują siły, testując granice zabezpieczeń antymonopolowych – Paramount połączyło się już ze Skydance, a teraz rywalizuje z Netflixem, dążąc do przejęcia zasobów Warner Bros. i HBO Max. Dalekosiężne efekty tych ruchów nie są do końca przewidywalne, ale można bez większych złudzeń założyć, że interesy twórców, a nawet odbiorców, nie będą na szczycie listy priorytetów prezesów i akcjonariuszy tych platform.

W obliczu licznych zagrożeń – rozwoju generatywnej sztucznej inteligencji, algorytmizacji treści, monopolizacji rynku, politycznej presji, ewolucji przyzwyczajeń odbiorczych – każdy przejaw nieokiełznanej kreatywności powinien być dostrzeżony i doceniony za to, że przetrwał. Na szczęście seriale to zbyt złożone organizmy, żeby dało się je do końca stłamsić – często są niedoskonałe, przejściowe, poszukujące swojej ostatecznej formy, dzięki czemu wciąż można w nich odnaleźć ludzki pierwiastek. W wielu produkcjach z tego roku doskonale widać wyrazy niezgody na zastany porządek – ich bohaterowie się buntują, próbują rozmontowywać szkodliwe systemy, walczą o własną społeczność. Po raz kolejny możemy się też przekonać, że twórcy trzymają rękę na pulsie, kiedy w serialach, które powstawały przez kilka lat, pojawiają się niezwykle celne obserwacje dotyczące naszego tu i teraz, jakby w bezpośredniej reakcji na aktualne wydarzenia.

Poniższa dziesiątka reprezentuje to, co najciekawsze w serialach z 2025 roku. To propozycje, których nie da się oglądać, robiąc przy okazji coś innego – wymagają naszej stuprocentowej uważności. Nie pozostawiają też żadnych wątpliwości co do tego, czy zostały stworzone przez człowieka – nawet jeśli nie znajdziemy takiej informacji w napisach końcowych. Tylko ludzie mogli zrealizować tak dziwne, osobiste, specyficzne opowieści

10. „Heweliusz” [Netflix]

HEWELIUSZ_NETFLIX_FOT.ROBERT_PALKA_096

Reżyser Jan Holoubek i scenarzysta Kasper Bajon to twórczy duet, który już od co najmniej siedmiu lat wprowadza polskie seriale na światowy poziom, a wraz z każdym kolejnym projektem rosną im nie tylko budżety, lecz także narracyjne ambicje. Razem skonstruowali swoiste uniwersum, w którym powracają podobne tematy, zabiegi stylistyczne, a także aktorzy. Po sukcesie trzech sezonów „Rojsta” [Showmax, Netflix 2018–2024] i „Wielkiej wody” [Netflix, 2022], „Heweliusz” to kolejny ogromny krok naprzód – epicki serial katastroficzny, spektakularny zarówno pod względem wizualnym, jak i dramaturgicznym.

Holoubek i Bajon nie podążają utartymi ścieżkami – wybierają nieoczywistą strukturę opowieści, jednocześnie rozciągając i kompresując czas, a tragedia promu Jan Heweliusz została rozpisana na całą plejadę bohaterów, wciągniętych mimo woli w kołowrotki historii, polityki i kapitalizmu. Wszystkie sekwencje z efektami specjalnymi i kaskaderami robią ogromne wrażenie – każda wydana złotówka jest widoczna na ekranie – ale równie efektywne są te bardziej minimalistyczne sceny, w których bohaterowie są emocjonalnie i systemowo zgniatani przez konsekwencje katastrofy.

9. „Częste skutki uboczne” – sezon 1 [HBO Max]

Czeste skutki uboczne_Materiały prasowe HBO Max

Animacja przeznaczona dla dorosłego widza to nisza, w której bardzo trudno osiągnąć sukces. Dowodzą tego choćby losy „Scavengers Reign” [HBO Max, 2023], delirycznie innowacyjnego serialu science fiction, który pomimo swojej niezwykłości przepadł w odmętach streamingu. Jeden z jego twórców, Joe Bennett, podjął próbę opakowania swojej wizji animacji w nieco bardziej przystępną formę, a z pomocą przyszli mu uznani scenarzyści komediowi – Mike Judge i Steve Hely – i tak powstały „Częste skutki uboczne”.

W serialu podążamy tropem niejakiego Marshalla Cuso (Dave King), mykologa i odkrywcy nowego gatunku grzyba o cudownych leczniczych właściwościach, którym zainteresowane są liczne podmioty – amerykański rząd, DEA, koncerny farmaceutyczne i ukrywający się w podziemiu aktywiści – każdy z innego powodu. To paranoiczny thriller, w którym absurdalny humor jest przedłużeniem i uzupełnieniem wizualnych odlotów, flirtujących z cronenbergowskim body horrorem, filozofią przyrody Hayao Miyazakiego i pełną biologicznych transformacji prozą Jeffa VanderMeera. „Częste skutki uboczne” to odświeżająca fuzja oryginalnej animacji z komedią w stylu HBO, która tym razem doczeka się zasłużonej kontynuacji. 

8. „The Pitt” – sezon 1 [HBO Max] 

The Pitt_Materiały prasowe HBO Max

Nie ma nic bardziej oczywistego niż serial medyczny. Czy naprawdę potrzebujemy kolejnej produkcji w tym do cna wyeksploatowanym gatunku? Okazuje się, że tak, nawet jeśli twórcy „The Pitt” nie odkrywają niczego nowego. Wystarczyły jednak drobne przesunięcia akcentów, żeby utrzymać rozproszoną uwagę widzów. Brak muzyki. Akcja rozgrywająca się w czasie rzeczywistym. Całkowite zanurzenie w środowisku pracy oddziału ratunkowego w całej jego złożoności.

Wiarygodni, zwyczajni bohaterowie. „The Pitt” to być może jedyny serial na tej liście, o którym można powiedzieć z pełnym przekonaniem, że jest telewizyjny. Jego scenarzyści nie tylko doskonale znają historię i dokonania medium, które współtworzą, ale i chcą kontynuować jego najlepsze tradycje. Podczas gdy większość współczesnych produkcji próbuje za wszelką cenę uciec od łatki telewizji, „The Pitt” aspiruje do miana najdoskonalszego przedstawiciela tej szacownej formy dramaturgicznej.

7. „The Lowdown” – sezon 1 [FX, Disney+]

Nowa propozycja Sterlina Harjo, twórcy „Reservation Dogs” [FX, 2021–2023], to prawdopodobnie najbardziej nieokiełznany serial tego roku. „The Lowdown”, osadzony w Tulsie w stanie Oklahoma, to list miłosny do tego miasta i jego mieszkańców. Jego największą atrakcją, wokół której orbitują pozostałe elementy, jest niewątpliwie odtwórca głównej roli – Ethan Hawke, wcielający się ze swadą w dziennikarza Lee Raybona, bohatera inspirowanego życiorysem lokalnego aktywisty Lee Roya Chapmana.

„The Lowdown” to nieprzewidywalna, dygresyjna, meandrująca opowieść, nosząca w sobie ducha mrocznych powieści Jima Thompsona i nurzająca się w czysto analogowych przyjemnościach. Akcja toczy się w zakurzonych antykwariatach, sklepach z płytami gramofonowymi i przytulnych kawiarenkach, w których wszyscy się znają. Mamy tu tajemniczą śmierć, kryminalną intrygę i przestępczy półświatek, a skomplikowana przeszłość Tulsy czyha niemal za każdym rogiem, jednak największą siłą serialu jest jego łotrzykowska atmosfera. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy w danym odcinku – pijacka odyseja, tragiczny romans, a może pełna przemocy konfrontacja – „The Lowdown” i jego bohaterowie podążają wyłącznie własnymi ścieżkami.

6. „Krzesła” – sezon 1 [HBO Max]

Krzesła_Materiał prasowe HBO Max

Tim Robinson dał się już poznać jako szalony komediowy pomazaniec w „I Think You Should Leave” [Netflix, 2019–2023], gdzie dawał z siebie wszystko w każdym absurdalnym skeczu. Jednak nic nie jest w stanie nas przygotować na zadłużoną u Thomasa Pynchona, paranoiczną podróż do odklejonego jądra ciemności, jaką są „Krzesła”. Robinson gra Rona Trospera, menedżera średniego szczebla w firmie budującej centra handlowe. Podczas ważnej prezentacji krzesło biurowe bez wyraźnej przyczyny rozpada się pod ciężarem Rona.

Egzystencjalny wstrząs wynikający z tego wstydliwego incydentu sprawia, że bohater zaczyna obsesyjnie badać działalność firmy Tecca, producenta krzeseł. Kiedy trafia na szereg ślepych zaułków – niedziałający e-mail, głuchy telefon, pusty magazyn zamiast siedziby firmy – Ron zaczyna myśleć, że wpadł na trop jakiegoś poważnego spisku. Umówmy się – typ humoru, który reprezentuje Tim Robinson, nie jest dla każdego. Jednak jeśli jesteśmy w stanie się dostroić do jego częstotliwości, „Krzesła” to jeden z najśmieszniejszych i jednocześnie najbardziej niepokojących seriali ostatnich lat. Robinson i jego współscenarzysta Zach Kanin dostrzegają mroczne podbrzusze naszej rzeczywistości – bezduszność korporacyjnej pracy, masową wyobraźnię owładniętą przez cyfrowe śmietnisko, wiszące na ostatnim włosku tradycyjne tożsamości – i pokazują, jak niewiele trzeba, żeby osunąć się w szaleństwo.

5. „Pluribus” – sezon 1 [Apple TV]

Pluribus_Materiały prasowe Apple Tv

Wyczekiwany powrót Vince’a Gilligana, twórcy „Breaking Bad” [AMC, 2008-2013] i „Better Call Saul” [AMC, 2015-2022], to prawdziwe święto dla fanów seriali. „Pluribus”, poprzedzony tajemniczą kampanią promocyjną, z nawiązką spełnił pokładane w nim nadzieje, chociaż były one dość niesprecyzowane – wiedzieliśmy tylko, kto go stworzył i że w głównej roli wystąpi Rhea Seehorn, znana z „Better Call Saul”. O samej fabule lepiej wspominać jak najmniej, warto jednak przypomnieć, dlaczego Vince Gilligan jest jednym z mistrzów wizualnego opowiadania historii.

Po pierwsze, „Pluribus” to serial prawdziwie nieprzewidywalny, każdy kolejny odcinek otwiera zupełnie nowe perspektywy narracyjne i tematyczne. Scenarzyści analizują główny koncept ze wszystkich stron, szukając wraz z widzami jego słabych punktów.

Po drugie, Gilligan, zainspirowany radą z poradnika pisarskiego Stephena Kinga, uwielbia pokazywać procesy. Obserwacja bohaterów, kiedy krok po kroku rozwiązują problemy, to nieskończenie fascynujące narzędzie dramaturgiczne oraz nieoczywiste źródło humoru.

Po trzecie, często mówi się o serialach jednego aktora czy aktorki, jednak „Pluribus” to zupełnie nowa jakość. Rhea Seehorn ma tutaj okazję zagrać dosłownie wszystko i robi to genialnie.

Po czwarte, wizualne intuicje Vince’a Gilligana to klasa sama w sobie – napięcie pomiędzy tym, co jest pokazywane na ekranie, a tym, co pozostawiono poza kadrem, to esencja jego najnowszego serialu.

4. „Próba generalna” – sezon 2 [HBO Max] 

Próba generalna_Materiały prasowe HBO Max.jpg

Nathan Fielder to geniusz lub szarlatan, albo jedno i drugie. Jeśli nie istniałby naprawdę, mógłby go wymyślić Charlie Kaufman. Drugi sezon „Próby generalnej” to prawdziwa eksploracja możliwości telewizji, dokumentu, reality show, serialu komediowego – aż do granic wytrzymałości tych form. Pozornie prosty pomysł – oferowanie uczestnikom wzięcia udziału w realistycznej symulacji przygotowującej do istotnych wydarzeń w prawdziwym życiu – rozrasta się tak bardzo, że nasze poczucie rzeczywistości zaczyna chwiać się w posadach.

Nathan Fielder postanowił wziąć na swoje barki poprawę bezpieczeństwa komercyjnych lotów. Wśród metod prowadzących do osiągnięcia tego celu znalazły się liczne symulacje z udziałem pierwszych oficerów, budowa repliki lotniska, organizacja fikcyjnego muzycznego talent show oraz awangardowa sztuka teatralna na podstawie biografii słynnego pilota Sully’ego Sullenbergera. Po obejrzeniu „Próby generalnej” Nathan Fielder będzie obecny w waszych myślach podczas każdego lotu samolotem, a piosenka „Bring Me to Life” zespołu Evanescence zostanie powiązana z zupełnie nowym zestawem skojarzeń.

3. „Long Story Short” – sezon 1 [Netflix]

Long Story Short_© 2025 Netflix, Inc

Nowy serial animowany Raphaela Boba-Waksberga, twórcy „BoJacka Horsemana” [Netflix, 2014–2020] to rozgałęziająca się w kilku kierunkach naraz opowieść o rodzinie Schwooperów. Fani BoJacka odnajdą w „Long Story Short” wszystkie elementy, za które pokochali poprzedni serial: kawalkadę gagów, pojawiających się w tempie i częstotliwości testujących granice naszej percepcji, zestaw niedoskonałych bohaterów, których losami się przejmujemy oraz tę niepodrabialną mieszankę humoru i melancholii, zdolną złamać nam serce w kilka sekund po ostatnim wybuchu śmiechu. Niekończący się strumień żartów i zazębiających się dialogów został tutaj doprowadzony do muzykalnej perfekcji przez zgrany zespół animatorów i aktorów głosowych. Tym razem jednak motywem przewodnim, wznoszącym ten rodzaj komedii na nowy poziom, jest refleksja na temat nieubłaganie pędzącego czasu. „Long Story Short” to sekwencja proustowskich magdalenek, które wysyłają nas w różne plany czasowe – dzieci dorastają i same stają się rodzicami, rodzice się starzeją i odchodzą, a nierozwiązane konflikty i traumy są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Rodzina jest tutaj zarówno tematem, jak i formą opowieści

2. „Hal & Harper” [Mubi]

„Hal & Harper”, napisany i wyreżyserowany przez Coopera Raiffa, to ewenement – prawdziwie niezależny serial, wyprodukowany poza systemem telewizji i serwisów streamingowych, a po sukcesie na festiwalu w Sundance udostępniony na platformie Mubi. Ta niezależność jest wpisana w fakturę serialu, który subtelnie wymyka się znanym konwencjom. To opowieść o rodzinie złamanej przez nieoczekiwaną stratę matki – tytułowi Hal (Cooper Raiff) i Harper (Lili Reinhart) są rodzeństwem, wychowywanym przez samotnego ojca (w tej roli Mark Ruffalo). Chociaż poznajemy głównych bohaterów u progu dorosłości, podczas nie do końca udanych prób ułożenia sobie życia, fragmentaryczna, przypominająca strumień świadomości narracja zabiera nas w emocjonalną podróż w czasie – szczególnie efektywną w scenach, w których dorośli aktorzy grają dziecięce wersje swoich postaci. „Hal & Harper” daje nam unikalny dostęp do rodzinnego wszechświata, ulegającego ciągłym przekształceniom. Forma serialu pozwala nam odczuć swoistą bezczasowość bólu i straty, które nigdy nie znikają i zakrzywiają wszystko wokół siebie, tworząc portale między przeszłością i teraźniejszością. Dzięki wspaniałemu aktorskiemu trio, idee zgłębiane w serialu nie pozostają jednak w sferze abstrakcji, ale stają się czymś wręcz cielesnym i namacalnym. Lili Reinhart, znana do tej pory z młodzieżowej produkcji „Riverdale” [The CW, 2017–2023], gra tutaj rolę życia, nie ustępując na krok samemu Markowi Ruffalo, wirtuozowi ekranowego smutku.

1. „Andor” – sezon 2 [Disney+]

Andor_© 2025 Lucasfilm Ltd™. All Rights Reserved

„Andor” to współczesny klasyk, który jeszcze długo będzie punktem odniesienia dla twórców i miłośników seriali. Ta niezwykle ambitna, polifoniczna opowieść, podąża tropem idei – ewoluujących, zmieniających świadomość, tworzących ruchy społeczne i przekuwanych w działanie. Twórcy „Andora” dokonali niezwykłego wyczynu – zrealizowali ponadczasowe, epickie widowisko o narodzinach rewolucji, z ogromnym budżetem zaprzęgniętym w służbie totalnej immersji. To prawdziwe dzieło życia Tony’ego Gilroya, doświadczonego scenarzysty, który z niezwykłą strukturalną precyzją splata i rozplata trajektorie losów niezliczonych postaci, choć niektóre z nich spotkają się tylko raz. „Andor” jest zanurzony w historii przemian społecznych, a przez to uniwersalny i współczesny, bo schematy pewnych wydarzeń lubią się powtarzać. Wiele scen i monologów z serialu stało się z miejsca narzędziami do komentowania naszej burzliwej rzeczywistości i pewnie posłużą nam w tym celu jeszcze przez jakiś czas. Wreszcie serial Gilroya to mistrzowski popis opowiadania na ekranie: minimum środków dla maksymalnego efektu, demonstracja emocjonalnej mocy narracyjnych elips, sekwencje akcji naładowane katarktyczną energią. Trudno o lepszy pokaz możliwości dramaturgicznych seriali. Nie ma nawet potrzeby wspominać o tym, że „Andor” rozgrywa się w uniwersum „Gwiezdnych wojen”.