Serial medyczny to prawdopodobnie najbardziej wyeksploatowany gatunek telewizyjny. Czy w jego ramach można jeszcze opowiedzieć coś nowego? „Ostry dyżur” [1994–2009, NBC] zakończył się szesnaście lat temu po piętnastu sezonach, a nowe odcinki jego następcy – „Chirurgów” [2005–, ABC] – ciągle powstają, co utrzymuje ten serial w czołówce najdłużej nadawanych produkcji w historii amerykańskiej telewizji. Oprócz błyskotliwych wyjątków, takich jak miniserial „Będzie bolało” [2022, BBC], oparty na wspomnieniach brytyjskiego lekarza Adama Kaya, dramat medyczny raczej nie jest gatunkiem, który jest w stanie kogokolwiek podekscytować. Tymczasem trzech weteranów „Ostrego dyżuru” – R. Scott Gemmill, John Wells i Noah Wyle (najlepiej znany wielu widzom jako doktor Carter) – postanowiło jeszcze raz powrócić do świata fikcyjnych lekarzy i pacjentów, mając w zanadrzu kilka pomysłów na odświeżenie zastanych konwencji.
Powrót klasycznej telewizji
„The Pitt” [2025–, Max] powstało na przecięciu dwóch najnowszych serialowych trendów. Pierwszym z nich jest z pewnością nostalgia za klasyczną odmianą telewizji, która w czasach dominacji streamingów – ostatnio szczególnie chaotycznych – stała się w oczach wielu widzów wielce pożądaną strefą komfortu. Między innymi dlatego włodarze Max zamówili u producentów serialu aż 15 odcinków – to wciąż mniej niż w najlepszych czasach sieci telewizyjnych, kiedy standardem było 22 do 25 epizodów, ale więcej niż przyzwyczaiły nas do tego współczesne platformy. Stąd też powrót doświadczonych twórców, którzy mają na swoim koncie takie sztandarowe produkcje jak „JAG: Wojskowe Biuro Śledcze” [1995–2005, CBS] czy „Prezydencki poker” [1999–2006, NBC]. Tak samo nieprzypadkowo w roli głównej został obsadzony Noah Wyle (również producent i scenarzysta), powszechnie lubiany aktor telewizyjny, będący jedną z twarzy „Ostrego dyżuru”.
„The Pitt” wpisuje się również w próby przywrócenia serialom charakteru wspólnotowych doświadczeń kulturowych, zaburzonego przez premiery całych sezonów jednocześnie i coraz bardziej zindywidualizowane zwyczaje odbiorcze. Akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym – każdy odcinek to jedna godzina z 15-godzinnego dyżuru w Pittsburgh Trauma Medical Hospital. Ten pomysł narracyjny, podobny do serialu „24” [2001–2010, Fox], w ciekawy sposób współgra z dwoma innymi produkcjami, które pojawiły się niemal równoległe do „The Pitt”: „Dojrzewaniem” [2025, Netflix] i „Studiem” [2025, Apple]. Te skrajnie różne tytuły – pierwszy to intensywny dramat inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, a drugi to satyra na współczesne Hollywood – łączy przywiązanie do długich, nieprzerwanych ujęć, mających potęgować zanurzenie widza w ekranowym tu i teraz. Twórcy „The Pitt” wychodzą z podobnego założenia – jedność czasu, miejsca i akcji, w sprzężeniu ze sprzyjającą immersji formą (tutaj mniej popisową, ale równie skuteczną), mają na celu przykucie uwagi odbiorcy, co z kolei przekłada się na emocjonalne zaangażowanie. Ta strategia, w połączeniu ze zwiększoną liczbą odcinków i udostępnianiem ich w klasycznym rytmie, raz w tygodniu, przyniosła efekty. „The Pitt” zaistniał w świadomości widzów na dłużej, w sieci dyskutowano o kolejnych epizodach, a rosnące wyniki oglądalności plasują serial w czołówce najczęściej odtwarzanych produkcji Maxa. Zamówienie drugiego sezonu było formalnością. W porównaniu z konceptualnymi, wysokobudżetowymi serialami, takimi jak „Rozdzielenie” [2022–, Apple] czy „Czarne lustro” [2011–, Channel 4/Netflix], „The Pitt” wydaje się prostolinijne – to pomysł, który równie dobrze mógł zostać zrealizowany trzydzieści lat temu. Mimo to – a może właśnie dlatego – wydaje się teraz tak odświeżający.
Niewidzialne szwy
Twórcy „The Pitt” nie popisują się przed widzami. Na pierwszy rzut oka serial wygląda niepozornie, po prostu jak tradycyjny medyczny dramat. Otwierające ujęcie to krajobraz Pittsburgha z lotu ptaka, po chwili widzimy karetkę na sygnale pokonującą most, a następnie jesteśmy już na poziomie ulicy i razem z Michaelem Robinavitchem (Noah Wyle), zwanym doktorem Robbym, wchodzimy do szpitala przez zatłoczoną izbę przyjęć. Muzyka, którą słyszeliśmy w tej inicjalnej sekwencji, okazuje się częścią świata przedstawionego – cichnie w momencie wyjęcia słuchawek przez bohatera, pozostawiając nas z ambientem buzującego życiem szpitala i napisem: „godzina pierwsza”. Scenarzyści dość bezceremonialnie wrzucają nas w świat medycyny ratunkowej. Błyskawicznie poznajemy poszczególnych bohaterów, personel i pacjentów – nie ma czasu na sentymenty, tylko na działanie. Wszelkie esencjonalne informacje charakterologiczne są dawkowane precyzyjnie, ale mimochodem, jak kroplówka.
Kolejne odcinki „The Pitt” stanowią swoisty akt hipnozy. Jako widzowie początkowo wpadamy w znajome, komfortowe koleiny. Bohaterowie stanowią przegląd ludzkich typów: rzucający mądrościami, charyzmatyczny doktor Robby; nadzorująca pracę całego oddziału i czytająca w ludziach jak w otwartej księdze pielęgniarka Dana (Katherine LaNasa); prawa ręka Robby’ego – impertynencki doktor Langdon (Patrick Ball); ambitna i nieustępliwa doktor Collins (Tracy Ifeachor); wysoce wrażliwa doktor King (Taylor Dearden). Poznajemy także kilku lekarzy-studentów i stażystów: zbyt pewną siebie Santos (Isa Briones), rozedrganą Javadi (Shabana Azeez) i prostolinijnego, nieco wycofanego Whitakera (Gerran Howell). To, jak gładko wchodzimy w świat przedstawiony i jak szybko zaczynamy sympatyzować z postaciami, świadczy tylko o rozległym doświadczeniu i umiejętnościach twórców w opowiadaniu historii. To jednak zaledwie solidna podstawa serialu, który kryje w sobie dużo więcej subtelnych zabiegów.
Zanim napisano choćby jedną stronę scenariusza, twórcy mieli już szczegółowy plan scenografii, przygotowany przez Ninę Ruscio. To, jak będzie skonstruowane miejsce akcji serialu – tytułowy oddział ratunkowy – jest kluczowe dla budowania dramaturgii. Scenarzyści musieli wiedzieć, jak długo będzie trwało przemieszczanie z punktu A do punktu B oraz co będzie widoczne w tle, kiedy kamera będzie filmować w danej sali operacyjnej. Scenografia została zaprojektowana w sposób niemal przezroczysty – praktycznie w każdym ujęciu widać nie tylko to, co się dzieje na pierwszym planie, ale akcja zawsze toczy się także w głębi kadru. Plan zdjęciowy został wykorzystany w każdym calu, od krawędzi po sufit – dlatego wszyscy członkowie ekipy musieli być zawsze w odzieży medycznej, w razie gdyby przypadkowo znaleźli się w obiektywie kamery. Twórcy chcieli osiągnąć wrażenie ciągłego, płynnego ruchu – tak żeby widzowie zostali niepostrzeżenie wciągnięci w przestrzeń, która tętni życiem, a każdy jej zakamarek jest w pełni funkcjonalny. Wpłynęło to także na swobodę, z jaką aktorzy mogli się poruszać na planie. Wszystko w służbie immersji.
Jest jeszcze jeden aspekt serialu, który ma kolosalny wpływ na doświadczenie odbiorcy, chociaż pozostaje on zupełnie niewidoczny. Zorientowanie się, że w „The Pitt” nie ma żadnej muzyki, może nam zająć kilka dobrych odcinków. Muzyka, podpowiadająca na każdym kroku, co mamy czuć i czego się spodziewać, jest tak wszechobecna, że bierzemy ją niemal za pewnik w produkcjach filmowych. Tymczasem twórcy serialu postanowili pozbawić nas tej poduszki bezpieczeństwa. Zamiast tego mamy precyzyjnie zaprojektowane środowisko dźwiękowe, którego rytm wyznaczają odgłosy urządzeń medycznych i przebywający w szpitalu ludzie. Zadbano nawet o to, żeby rozmowy prowadzone w tle, tylko okazjonalnie przebijające się do uszu widza, były realistyczne – nagrano w tym celu wypowiedzi prawdziwych pielęgniarek, żeby stworzyć na ich podstawie kwestie dla statystów. Brak muzyki, poza drobnymi dźwiękowymi sprzężeniami, skomponowanymi przez Gavina Brivika, sprawia, że kluczowe sekwencje mają szczególny emocjonalny ciężar. Kiedy w jednym z odcinków jesteśmy świadkami honorowego pochodu dla dawcy organów, odprowadzanego do karetki pod okiem rodziny, przyjaciół, innych pacjentów i personelu, nie potrzebujemy podniosłego motywu smyczków, żeby poczuć wzruszenie. Podobnie jest w innej emocjonalnej, wyciszonej sekwencji, w której rodzeństwo żegna swojego ojca po odłączeniu aparatury podtrzymującej życie.
Dramatyczna akumulacja
„The Pitt” to serial, w którym wiele dzieje się równocześnie, a do tego poszczególne aspekty dramaturgiczne i tematyczne z czasem się nawarstwiają. Główne tworzywo to relacje pomiędzy lekarzami a pacjentami – niektóre jednorazowe, sprowadzające się do ciekawej zagadki medycznej (na przykład influencerka z nietypowymi objawami spowodowanymi importowanym produktem do makijażu), inne są prowadzone do kulminacji przez kilka odcinków (pacjentka, która sfingowała własną chorobę, żeby uzyskać pomoc psychologiczną dla syna). Do tego dochodzą interakcje pomiędzy personelem i strzępy informacji osobistych ujawniane w działaniu, stopniowo komplikujące początkową charakterystykę postaci – tak jak w przypadku doktor McKay (Fiona Dourif), pracującej z nadajnikiem monitorującym na kostce, której przeszłość i sytuacja rodzinna są uzupełniane kolejnymi detalami. Scenarzyści są także świadomi czynników ekonomicznych, rzucających się cieniem na pracę lekarzy – administratorka szpitala wielokrotnie nachodzi doktora Robby’ego, żeby przypominać mu o wydajności, oszczędnościach i wskaźnikach zadowolenia pacjentów.
Serial zwraca także szczególną uwagę na psychologiczne oraz fizyczne koszty, które ponoszą pracownicy służby zdrowia, funkcjonując w wiecznie niedofinansowanym systemie (podobna perspektywa była punktem wyjścia brytyjskiej produkcji „Będzie bolało”). Dr Langdon rzuca w jednej scenie, że wszyscy na oddziale ratunkowym mają ADHD i każda inna gałąź medycyny byłaby dla nich zbyt nudna. Jednak na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do utrzymania – wszyscy są na granicy wypalenia. Dodatkowo, nad wszystkim unosi się widmo fentanylu, substancji, której złowrogi wpływ dotyka prawie wszystkich. Nagromadzenie podobnych szczegółów i kontekstów w „The Pitt” mogłoby zadowolić nawet samego Davida Simona („The Wire”, „Treme”), naczelnego analityka amerykańskich systemów. Podczas kilkunastu godzin przez szpital w Pittsburgu przewija się niemal cały przekrój społeczeństwa, mamy przedstawicieli wszelkich grup i mniejszości oraz rozmaite reakcje na niewydolność służby zdrowia. Na szczęście serial zatrzymuje się na granicy, za którą zaczęlibyśmy kwestionować, ile rzeczy może się przydarzyć tym biednym lekarzom w ciągu jednego dnia.
Twórcom „The Pitt” udało się także przeprowadzić pewien dramaturgiczny gambit, nie mający zbyt wielu precedensów. Nieco za połową sezonu, kiedy sytuacja kryzysowa na oddziale ratunkowym nagle wymaga przybycia dodatkowych sił, obsada serialu praktycznie się podwaja i na ekranie pojawia się całe mnóstwo nowych postaci – nocna zmiana, z doktorem Abbottem (Shawn Hatosy) na czele, lekarze z innych oddziałów, wielu nowych pacjentów i rodziny znanych nam już bohaterów. Wprowadzenie tylu postaci naraz, synchronizacja pozostałych wątków z nowymi okolicznościami i znaczne podbicie emocjonalnej stawki na ostatniej prostej, a to wszystko zrealizowane w tak sprawny sposób, że widz w żadnym momencie nie czuje się zagubiony – to niebywałe osiągnięcie i jeden z najbardziej ekscytujących momentów tego roku. Oglądając „The Pitt”, można odnieść wrażenie, że jego scenarzyści działają na jakimś zupełnie innym poziomie rzemiosła – a to tylko stara dobra telewizyjna robota, która nie jest już tak ceniona i kultywowana jak kiedyś. Obecność weteranów ma tutaj kluczowe znaczenie.
Dlaczego oglądamy seriale?
Wyjątkowość „The Pitt” polega na tym, że skutecznie nam przypomina, dlaczego właściwie oglądamy seriale. To opowiadanie historii o ludziach sprowadzone do absolutnych podstaw – nie potrzebujemy zaskakującego konceptu, ogromnego budżetu czy wywracających fabułę zwrotów akcji. Subtelne innowacje, które wprowadzają twórcy, działają tak dobrze tylko dlatego, że służą wyższemu celowi – zaangażowaniu naszych emocji. Serial utrzymuje dobry balans pomiędzy przeszłością a teraźniejszością telewizji, nie poprzestając na prostej nostalgii. Można o nim powiedzieć, że to „Ostry dyżur” w duchu Davida Simona albo medyczny dramat o intensywności „The Bear” [2022–, FX], ale przede wszystkim jest to serial, który sprawia, że jesteśmy obecni i uważni. Jego esencją jest prosta scena, w której doktor King zajmuje się pacjentem w spektrum autyzmu ze skręconą kostką. Wyprasza wszystkich niepotrzebnych ludzi, gasi część świateł, zamyka drzwi, odcinając nadmiar bodźców i dostosowuje się do potrzeb pacjenta, rozmawiając z nim w bezpośredni, empatyczny sposób. Tak samo, oglądając „The Pitt”, wiemy, że jesteśmy w dobrych rękach.
Serial: „The Pitt”, tw. R. Scott Gemmill, John Wells, Noah Wyle, USA 2025-.