„Jedno musisz zrozumieć, misiu”, wyjaśniłem swojej pięcioletniej córce, gdy z butą właściwą dla tego wieku poprawiła jakiś mój błąd gramatyczny. „Ja nie jestem Polakiem”.
„Nie jesteś Polakiem?” odparła. „Dlaczego?”.
Cóż miałem odpowiedzieć na to typowe dziecięce pytanie? Może dowcipnie, że taki mój okrutny los? Pomyślałem o swoim paszporcie, ale wymogi biurokratyczne to trudny temat na dobranoc. Rozmowa odbyła się w naszym wrocławskim mieszkaniu, daleko od Ameryki. Mój ojczysty język to żaden dowód, skoro rozmawialiśmy po polsku. A więc w końcu wybrałem najprostszą drogę i westchnąłem „Bo moi rodzice nie są Polakami”.
„Ładnie”, zaripostował kolega, gdy o tym mu opowiadałem. „A więc posłużyłeś się argumentacją nazistowską”.
Filary polskości
Jarosław Kuisz w swoim eseju o polskośc, opublikowanym z okazji polskiego Święta Narodowego, nie sięga po takie proste dowody. Zastanawia się nad tym, dlaczego jakiś cudzoziemiec, który wcale nie musiał (bo nie uciekał przed wojną ani nie szukał tu jakiejkolwiek pracy) przyjechał jednak do Polski, nauczył się polskiego, widział siebie w gronie stałych mieszkańców tego kraju.
Proponuje w końcu wyodrębnić cztery podstawowe cechy, które powinien mieć cudzoziemiec, by stać się prawdziwym Polakiem lub prawdziwą Polką. Czy te cechy odpowiadają obrazowi polskości widzianemu z zagranicy? Spróbuję to ocenić.
Wszyscy staliśmy się Polakami
Pierwsza cecha według Kuisza to nieufność wobec państwa i prawa. Jeśli chodzi o politykę, to chyba wszyscy staliśmy się Polakami, skoro w tak wielu krajach badania pokazują to samo. Nie ufamy ani liderom, ani partiom, ani kościołom, ani sądom.
To, co wyróżnia Polaków w oczach cudzoziemców, to osobliwy stosunek do prawa. Antropolożka Janine Wedel napisała o tym ponad czterdzieści lat temu w książce „The Private Poland”. Poświęca w niej cały rozdział rytuałom „załatwiania” w PRL-owskim społeczeństwie. A więc temu, jak się wtedy „załatwiało” buty dla dziecka, wejście do gabinetu lekarza, polędwicę na wesele.
Gości w ówczesnej Polsce ten spryt frapował i kojarzył się z komuną oraz jej niedoborami. Wystarczy jednak przypomnieć słynne motto wojenne – „kto handluje, ten żyje” – by zorientować się, że tu chodzi o coś głębszego.
To może być umiejętność przetrwania, która ma korzenie jeszcze w pańszczyźnie.
Czy Polacy na pewno wygrywają w olimpiadzie operatywności, nie wiem, ale wciąż podziwiam.
Wszechobecna historia to atut Polski
Co do drugiej cechy, czyli zanurzenia w traumie utraty suwerenności, to mam zastrzeżenia – choć być może to moje zastrzeżenia to po prostu typowy amerykański optymizm.
Polska dla cudzoziemca jest fascynująca właśnie dlatego, że historia jest po prostu wszechobecna. Może już nie jest tak, jak było jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat temu, że każda starsza osoba spotykana na ulicy czy w kolejce do kasy nosi w sobie okrutne wspomnienia z wojny.
Ale i tak kontrast z amerykańską obojętnością wobec przeszłości – jakaś tam wojna domowa, jakieś wypędzenia autochtonów – robi wrażenie zarówno na rasowym historyku, jak i na zagranicznym turyście.
Moje wątpliwości wynikają z tego, co pokazuje Europejski Sondaż Społeczny w ostatnich latach, że Polacy nie są już arcymarkotni. Są zaliczeni są do tych szczęśliwszych, bardziej optymistycznych narodów kontynentu.
Można zatem ryzykować przypuszczenie, że im mniej Polacy czują się obywatelami Traumalandu (jak to nazwał w swojej świetnej książce Michał Bilewicz), tym bardziej mogą sobie pozwalać na pozytywne emocje. Albo odwrotnie – mając coraz większy dostęp do dóbr klasy średniej, ludzie mają mniej czasu na smutne historie. Co do mojego optymizmu, chciałbym zatem wierzyć że smoleńsko-wyklęta polityka historyczna osiągnęła swoje apogeum.
Nie ma polskości bez polskiego
Kolejna cecha jest oczywista, czyli język. Czy polski podbija świat? Zainteresowała mnie ostatnio ciekawostka znaleziona w mediach społecznościowych, że oto najbardziej dokładny język do zadawania pytań sztucznej inteligencji to właśnie polski. Co prawda owa dokładność to 88 procent, tylko o jeden procent wyższa niż w przypadku francuskiego, ale może to spowoduje że cały świat zechce się nauczyć polskiego, by jak najlepiej pogawędzić z botami.
Dla mnie język polski wyróżnia się swoistym poczuciem humoru. Jest on niesamowicie twórczy, nie tylko w bluzgach (jak żartuje w swoim tekście Jarosław Kuisz).
Bawić się można w zdrobnieniach, ale i w budowaniu skomplikowanych słów, których nawet Niemiec by się nie powstydził. Mój ulubiony, z billboardowej reklamy, to „ponawydurniaj się do woli”. Spróbuj tylko wyjaśnić nie-Polakowi, dlaczego potrzebne są tu aż trzy prefiksy.
Denerwuje mnie w polskim tylko niepotrzebne nadużywanie angielskich słów, nagminne w mediach i marketingu. Smutne i haniebne jest to, że na przykład nie tłumaczy się słowa „smartwatch”. W tym wypadku laury należą się Czechom za ich „chytré hodinki” – jakkolwiek by te słowa nie brzmiały przezabawnie po polsku. Więc zgoda – trudno sobie wyobrazić polskość bez języka we wszystkich jego wersjach kulturowych.
Nie tylko katolik
Na końcu Kuisz wylicza, że aspirujący do polskości muszą rozumieć zasady i rytuały Kościoła katolickiego. Ta uwaga jest tym bardziej słuszna, gdy dookoła tyle jest obrazoburczych gestów. Trudno się orientować w sporach wokół artystów, jeśli nie bardzo rozumiemy uczucia tych, którzy zostali obrażeni.
Innymi słowy, każdy Polak czy Polka, włącznie z ateistami, ma jakiś stosunek do Kościoła, z powodu jego wszechobecności w kulturze oraz w krajobrazie polskim.
A dlaczego mielibyśmy poprzestać na tym jednym punkcie? Przecież jest również oczywiste, że każdy Polak – nieważne, czy się jest antysemitą, filosemitą lub czuje ambiwalencję – ma jakiś stosunek do Żydów. To samo, jeśli chodzi o stosunek do współczesnych Niemców i Rosjan oraz ich krajów. To polska specyfika. Można ją chcieć odrzucić, pozostawić w przeszłości, ale to na nic – nadal polskość się o nią opiera. Tak jak w wypadku Kościoła, nie wymaga wybierania strony, lecz utrzymania uwagi.
Polska musi być polska
Zacząłem od anegdoty rodzinnej, kończę z anegdotą akademicką – niestety nie mądrzejszą od mojej rozmowy ze córeczką.
W 2003 roku przygotowałem letnią szkołę we Wrocławiu dla amerykańskich studentów. Już miałem prawie wszystko ustalone – kto będzie uczył polskiego, a kto na przykład stosunków międzynarodowych – gdy nagle dyrektorka Biura Współpracy z Zagranicą oznajmiła, patrząc na mnie: „Ale historia musi być z polskiego punktu widzenia”. Natychmiast zerwałem umowę i zmieniłem plany.
Cóż można odpowiedzieć na takie wąskie rozumienie polskości, które wyklucza możliwość zrozumienia historii z zewnętrznej perspektywy? Słaby to naród, którego nikt z zewnątrz nie może rozumieć.
Filary według Kuisza są o wiele mocniejsze, podpierając strukturę, w którą każdy mógłby, jeśli by zechciał i trochę się starał, wejść.