Jan Tokarski

 Rewolucja jako rozrywka

„Tylko się w sobie nie zakochajcie” – mówił w październiku zeszłego roku Slavoj Žižek do zgromadzonych na Wall Street okupantów. „Spędzamy miło czas, ale pamiętajcie: karnawał nic nie kosztuje. Naprawdę ważne jest to, co nastąpi dzień później, kiedy wszyscy będziemy musieli wrócić do normalnego życia.” Dla tych, którzy wciąż tkwią przy ulicy będącej symbolem amerykańskiego kapitalizmu, dzień powrotu do normalności jeszcze nie nastał. Karnawał trwa w najlepsze już prawie osiem miesięcy. I – stawiam dolary przeciwko orzechom – potrwa to jeszcze trochę. Bo nie o normalne życie tu chodzi, nie o to, by coś w nim zmienić, a tylko o wieczne trwanie karnawału.

Rozrywka to pojęcie szerokie. Blaise Pascal na przykład określił kiedyś naukę jako kolejną – obok polowania czy uwodzenia kobiet – jej formę. Również uprawiając naukę, uciekamy jego zdaniem od najważniejszych pytań, od dramatycznego wymiaru naszej egzystencji. Żyjemy, jak utrzymywał, na krawędzi przepaści, nasz los – zbawienie lub potępienie – może się rozstrzygnąć w każdej chwili. Tymczasem, aby oderwać się od tej naszej kondycji, aby zapomnieć o niej, wynajdujemy sobie najrozmaitsze zabawy. Są wśród nich i matematyka, i fizyka, biologia i medycyna. Gdyby żył w naszych czasach, Pascal dodałby do tej listy zapewne socjologię i politologię, a także kilka innych nauk. Za ich pomocą inteligentni ludzie (bo nauka to rozrywka dla inteligentnych) mogą zapomnieć o dramacie swojej egzystencji, zyskują poczucie sensu i trwałości. Niczym mrówki zbierają patyczki i igiełki, by konstruować swoje dowody i hipotezy, w przeświadczeniu, że kolejne pokolenia naukowych mrówek będą z tych zdobyczy czerpać. Mimochodem uczestniczą więc w budowie wielkiego gmachu Wiedzy. I to świadomość, że tak właśnie jest, stanowi ukrytą motywację, która każe im bawić się w naukę.

Zdaje mi się, że niemoc współczesnej lewicy bierze się z tego, że rewolucja stała się dla niej tym samym, czym zdaniem Pascala była nauka – rozrywką, zabawą, karnawałem. Rewolucjoniści tradycji lewicowej zawsze dzielili przecież z autorem „Myśli” przekonanie, że kondycja ludzka w swoim aktualnym kształcie jest czymś nie do zniesienia. Że ludzie – żyjąc „zwyczajnie”, z dnia na dzień – uciekają przed prawdą o tym, jakie jest ich życie. Że bawiąc się na przeróżne sposoby – począwszy od seksu, przez alkohol, a na sporcie skończywszy – spychają na margines swojej świadomości to jedno, na czym powinni się skupiać – kwestię Rewolucji Społecznej. (Pascal, rzecz jasna, mówiłby raczej o rewolucji sumienia, i to dokonywanej pojedynczo, a nie kolektywnie. Jednak mniejsza z tym.)

Otóż, jak mi się zdaje, nikt na lewicy już dziś na poważnie rewolucji nie traktuje. Przestała ona być formą powrotu do rzeczywistości, sposobem na spojrzenie własnemu losowi w twarz (jakkolwiek wykrzywione – o czym wiemy z historii marksizmu – byłoby to lustro). Stała się rozrywką, alternatywą dla dyskoteki. Sposobem miłego spędzania czasu. Miejscem, gdzie zamiast pisać manifesty i plany realizacji podnoszonych postulatów, uczestnicy protestu nagrywają sobie za pomocą najnowocześniejszych gadżetów oferowanych im przez globalny kapitalizm filmiki z rewolucyjnego karnawału, robią zdjęcia.

Podobno lewica wydziela z siebie utopię tak samo, jak trzustka wydziela insulinę. Pytam: gdzie jest utopia tych, którzy okupują Wall Street? Odpowiedź wydaje mi się jasna: takiej utopii nie ma. Nie ma, bo poza daniem wyrazu swemu oburzeniu, poza przeglądaniem się w zwierciadełku własnej moralnej doskonałości o nic w tych protestach nie chodzi. Dawniej w myśleniu i działaniu rewolucyjnym cel usprawiedliwiał wszystko. Dziś cel jest nieistotny, więcej: celu nie ma. W co można jeszcze się bawić w świecie, w którym zglobalizowany rynek zaspokaja wszelkie nasze, najbardziej irracjonalne nawet (a uprzednio, za naszą ochoczą zgodą, wytworzone) potrzeby? Oczywiście, w rewolucję.

„Tylko się w sobie nie zakochajcie” – mówił Slavoj Žižek do okupantów finansowego centrum świata. Czyżby nie zauważył, że rewolucyjny radykalizm przegrał z rewolucyjnym narcyzmem?

* Jan Tokarski, historyk idei. Stale współpracuje z „Przeglądem Politycznym” i kwartalnikiem „Kronos”.

 

 „Kultura Liberalna” nr 174 (19/2012) z 8 maja 2012 r.