Zaraz po tym, jak 15 października 2023 roku ogłoszono wyniki badań exit poll po wyborach parlamentarnych, w sztabach wyborczych rozpoczęły się przemówienia liderów partii. Dyskutowaliśmy o wynikach w nadawanym na żywo wieczorze wyborczym „Kultury Liberalnej”, kiedy w telewizji trwała transmisja ze sztabu PiS-u, na której Jarosław Kaczyński ogłaszał wygraną jego partii.

Kaczyńskiemu, jego partii i prezydentowi dużo czasu zajęło publiczne przyznanie, że to koniec rządów PiS-u. Rząd zwycięskiej koalicji został w końcu zaprzysiężony przez prezydenta Andrzeja Dudę dopiero 13 grudnia, stąd złośliwa nazwa, jaką nadali mu politycy PiS-u i sprzyjający im publicyści.

Od początku były wiadome dwie kwestie. Po pierwsze, nastąpiło historyczne zwycięstwo. Po drugie, nie należy się spodziewać radykalnych zmian w funkcjonowaniu państwa. „Napływające wyniki wyborów wywołują radość, ale i zmuszają do zachowania dystansu” – pisał redaktor naczelny Jarosław Kuisz w opublikowanym dwa dni po wyborach numerze „KL”. „Wybory pokazały, że wciąż istnieje mityczny «gen wolności» nad Wisłą, a Polska to nie Węgry” – pisał o powodach do entuzjazmu. Jednak jednocześnie zauważał, że „państwo zostało zaminowane prawnie”. Zaminowany został Trybunał Konstytucyjny, część Sądu Najwyższego, Prokuratura Krajowa. Pod wpływem PiS-u były media publiczne oraz instytucje, które miałyby bronić ich niezależności. Polityczni utrudniacze zmiany to prezydent nieprzyjazny wobec nowej władzy i prezes NBP. „Proces przejmowania władzy przez opozycję będzie trudny – i to stwierdzenie jest eufemizmem” – pisał Kuisz.

Prawne miny

Mieliśmy rację (ale nie cieszymy się z tego), jest trudno. Efekt zabetonowania zmian w Trybunale Konstytucyjnym, Sądzie Najwyższym, Krajowej Radzie Sądownictwa jest taki, że najważniejsze instytucje dzielą się na takie, które uznaje rząd i większość parlamentarna i na takie, które uznaje PiS. PiS rękami prezydenta zwraca się do tych organów o rozstrzygnięcia ważnych spraw albo przedstawiciele tych instytucji sami wydają decyzje, uchwały, które powodują zamęt prawny i polityczny.

Przykładami pierwszych z tych działań są na przykład ustawy wysyłane do Trybunału Konstytucyjnego, którego wyroków nie uznaje rząd. Przykład drugiego rodzaju działań to spór o uchwałę sędziów Sądu Najwyższego w sprawie Dariusza Barskiego. Rząd jej nie uznaje, bo sędziwie są neosędziami, więc Barski nie wraca na stanowisko Prokuratora Krajowego, jednak PiS mówi, że nim jest.

Neosędziowie w Sądzie Najwyższym czy w KRS pracują, wskazują nowych sędziów, wydają inne decyzje, które nie są kwestionowane. Problem rozwiązałaby odpowiednia ustawa, jednak prezydent jej nie podpisze. Chaos więc się pogłębia, bo system wciąż jest infekowany (jak mówią obrońcy praworządności) przez osoby nieuprawnione do pracy w nim.

Rządy po populistach

Analizując zmianę, która nastąpiła po wyborach, wiedzieliśmy też, że rządy po populistach będą trudne. Spodziewaliśmy się destrukcyjnej, narzucającej własne tematy opozycji, która skomplikuje i tak już trudny powrót do praworządności. Znowu mieliśmy rację. PiS wykorzystuje miny prawne, żeby zwiększać niepewność, co do zasadności różnych decyzji rządu, a także podsyca klimat trwającego teraz rzekomo bezprawia.

Jednak rządy po populistach przyniosły też coś, co może zaskakiwać, a nawet rozczarowywać. Żeby nie stracić władzy, następca populistów też musi być trochę populistą i unikać zderzenia z rozpalonymi przez oponentów emocjami społecznymi.

Kryzys humanitarny na granicy z Białorusią? To wojna hybrydowa, będziemy strzelać! Zielony Ład? Jest szkodliwy dla polskiej gospodarki, więc będziemy z nim walczyć. Nie damy się wyręczyć przeciwnikom w kojeniu społecznych lęków, bo po następnych wyborach wyręczą nas w sprawowaniu władzy.

Rozczarowań jest więcej, na przykład brak spodziewanych zmian w zakresie ochrony przyrody. Ostatnio gniew środowisk zaangażowanych w ekologię wzbudziło głosowanie Polski za złagodzeniem ochrony wilków w Europie, wypowiedzi Donalda Tuska na temat bobrów, które rzekomo odpowiadają za straty powodziowe, co otwiera lobby myśliwskiemu drogę do nacisku na polowania, czy też potencjalnych wycinek w Puszczy Białowieskiej.

Sprawczość złożonej politycznie koalicji rządzącej osłabia skuteczność w realizowaniu obietnic wyborczych, a zależność od (braku) podpisu prezydenta prowadzi do rozczarowania wyborców. A działania postpopulistyczne to rozczarowanie pogłębiają.

A jest jeszcze frustrująca zmiana zewnętrzna. Radość z symbolicznego powrotu do Unii Europejskiej do pewnego stopnia przysłania coraz bardziej eurosceptyczny skład Parlamentu Europejskiego. W Niemczech rosną wpływy skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec, a kanclerz Olaf Scholz ogłosił, że przywróci kontrole na niemieckich granicach, by chronić państwo przed nielegalną migracją. Dla Polaków tęskniących do wspólnoty, z którą konfliktowało ich PiS, taki powrót do niej jest mniej ekscytujący, niż można się było spodziewać.

Zmiana fundamentalna

Zastrzeżeń mogłoby być więcej. Kiedy slogan „uśmiechnięta Polska” nie był jeszcze memem, wielu z tych, którzy na nią liczyli, spodziewali się większych zmian w edukacji czy ochronie zdrowia. To ostatnie sprowadza się do koalicyjnych kłótni o obniżenie składki zdrowotnej, kiedy kolejki do lekarza trwają około roku. A to pierwsze do symbolicznych zmian typu rezygnacja z prac domowych czy zmiana kanonu lektur.

„Uśmiechnięta Polska” pozwalała też naiwnie liczyć na lepszą współpracę koalicjantów. Po roku od wyborów mamy jednak rząd, którego premier sprawia wrażenie, albo jakby samodzielnie rządził krajem, jak to było w czasie powodzi, albo jakby nic nie mógł, jak wtedy, kiedy PSL nie zgadzało się na ustawę o niekaralności za aborcję czy o związkach partnerskich. Figura postępowego, ale bezradnego Tuska, ograniczonego uporem koalicjanta, to sygnał wysłany do wyborców, by w przyszłości liczniej głosowali na jego partię.

Jednak ostatnio ten wizerunek wypiera postawa niezastąpionego wodza, który musi ingerować osobiście nawet w sprawy takie jak saszetki z wódką, które pojawiły się w sklepach. Jednoosobowe kierownictwo, budzenie wrażenia, że bez wodza wszystko się zawali, znane jest z innych opcji politycznych, tych, które rok temu zostały odsunięte od władzy. Brak wyraźnych satysfakcjonujących zmian i uśmiech, który zrobił się skrzywiony, rozczarowują i nie da się temu zaprzeczyć.

Jednak zmiana nastąpiła. Rok temu Polska cofnęła się z drogi do autokracji. Nowa władza nie przywróciła całkowicie praworządności, ale zahamowała niedemokratyczne, pozakonstytucyjne zmiany ustroju państwa. Tutaj nie ma mowy o rozczarowaniu.

Zagrożenie utraty demokratycznego ustroju oddaliło się. To, co stało się rok temu, było zmianą fundamentalną i na razie, sądząc po sondażach poparcia dla partii politycznych, trwałą.