Jacek Szymanderski

Ciemniejsza strona Samoobrony

Lepperiada

Marcin Kącki, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, o ugrupowaniu Andrzeja Leppera napisał już wiele artykułów, przez co niewątpliwie stał się znawcą spraw dotyczących Samoobrony. To on ujawnił na przykład sprawę „seksafery w Samoobronie” (patrz artykuł „Praca za seks w Samoobronie” z 4.12.2006 r.).  Dziś oddaje w ręce czytelnika kolejne opracowanie na temat tej partii. Czym jest jego „Lepperiada”?

Na pewno nie mamy do czynienia z książką historyczną, w tym znaczeniu, że nie wyodrębnia ona ciągu zdarzeń, będących głównym wątkiem pewnego procesu historycznego i nie wskazuje na urwane, poboczne wątki. Nie jest to także analiza politologiczna. Nie wyjaśnia nam ona bowiem przyczyn pojawienia się, a potem gwałtownego zniknięcia poparcia dla Samoobrony. Gdybyśmy chcieli dowiedzieć się w oparciu o tekst książki o genezie tej partii, to odpowiedzią byłoby stwierdzenie, że reformy Balcerowicza, przez gwałtowne podniesienie oprocentowania kredytów, doprowadziły do ruiny rolników, którzy te kredyty wzięli jeszcze przed zmianą oprocentowania. Autor słusznie wskazuje, że to owi rolnicy zorganizowali Samoobronę, nie wyjaśnia jednak, dlaczego setki tysięcy chłopów, którzy nigdy nie brali żadnego kredytu, również dość powszechnie głosowały na Samoobronę.

Następną kwestią jest sprawa blokad. Wywołane były relacją kosztów produkcji do cen skupu, ale ta relacja także nie dotyczyła bezpośrednio biednych rolników, a to oni głównie stali na blokadach. Szli zatem pomagać sąsiadom, czy raczej wyrażali ogólne zniecierpliwienie tym, że transformacja, poza większą niepewnością co do sytuacji na rynku, nie przyniosła żadnych widocznych zmian na wsi? A może drażnił ich kurs na świeckie państwo albo nie chcieli więcej słuchać, że są ciemnogrodem i przeszkodą na drodze do Europy? Być może chodziło o wszystkie te rzeczy naraz? Może wreszcie, co wydaje się piszącemu tę recenzję najbliższe prawdy, uświadomili sobie, że przez wypełnienie kartki wyborczej, demonstrację, protest uda się coś uzyskać, nie ryzykując pogorszenia swojej sytuacji?

Jako chłopski poseł do sejmu kontraktowego rozładowywałem jedną z pierwszych blokad jeszcze jesienią 1989 roku. Miałem wtedy nieodparte wrażenie, że oto budzą się obywatele, czyli ludzie wierzący, że można coś zmienić przez aktywność. Na razie chaotyczną, prowadzoną zgodnie z zasadą „potrząśnijmy i zobaczymy, co z tego wyjdzie”, choć jednocześnie wszyscy ci ludzie byli świadkami czegoś zdumiewającego – działacze „Solidarności”, często ich sąsiedzi, zostali posłami.

Nie znajdziemy u Marcina Kąckiego niczego, co by nam pozwoliło bliżej zrozumieć tę sytuację. Dotyczy to nie tylko politycznych i społecznych warunków początków i rozkwitu Samoobrony, lecz także jej upadku. Dlaczego wyborcy całkowicie odwrócili się od Samoobrony w 2007 roku? W książce znajdziemy pewną sugestię ze strony autora. Zatrzymajmy się chwilę nad tą sprawą.

Główną część książki Kąckiego stanowi opowieść o wykształceniu, moralnych kwalifikacjach i motywach działania elity Samoobrony (mowa o posłach, lokalnych działaczach). Wniosek jest jeden i wydaje się nieźle uzasadniony – to była niewiarygodna hołota. Autor nie używa tego słowa i zgodnie z najlepszą szkołą reportażu stara się skutecznie unikać jakichkolwiek słów wartościujących. Przedstawia fakty, z których czytelnik sam ma wyprowadzić ten właśnie jednoznaczny wniosek – chodzi o hołotę. Sugestię dotyczącą upadku można odczytać więc w ten sposób, że wyborcy zorientowali się, że słowa „hołota”, „korupcja”, „cynizm” oddają sprawiedliwość większości posłów i aktywistów Samoobrony. Tyle że jest to znowu tylko część prawdy, być może nie zasadnicza, i Kącki nie daje sobie z tym rady. Bo przecież półtora miliona wyborców, głosujących w 2005 roku na partię Andrzeja Leppera, już przez ostanie cztery lata było informowanych o tym, jakie są moralne, intelektualne i zawodowe kwalifikacje wybieranych przez nich ludzi.

Czym zatem jest ta książka, jeśli nie jest ani książką historyczną, ani politologiczną? „Lepperiada” to po prostu obszerny i świetnie napisany reportaż. Wszystko to, o czym pisze autor, w latach 2001–2007 stanowiło przedmiot żywego zainteresowania i budziło emocje. Obecnie takich emocji już nie wywołuje, bo po samej Samoobronie w polityce nie ma śladu. Analogie do obecnego PiS (oblężona twierdza, zmowa mediów itd.) też nie są kontrowersyjne. Autor oczywiście nie stawia kropki nad „i”, ale kiedy czyta się o Lepperze, mówiącym o zmowie mediów, wrogim stosunku mediów prywatnych, nie sposób nie przywołać w pamięci Jarosława Kaczyńskiego, wygłaszającego tezy o niemieckich mediach czy szarej sieci.

Na koniec warto poruszyć jeszcze jedną ważną kwestię. Poprzedzę to krótką historyjką. Jak wiadomo, w drugiej turze wyborów prezydenckich w 1990 roku kontrkandydatem Wałęsy był Tymiński. My, posłowie OKP, rozjechaliśmy się do swoich okręgów wyborczych i agitowaliśmy za Wałęsą i przeciw jego rywalowi. W jednej z miejscowości rolnik zadał mi pytanie (nie agresywnie – był po mojej stronie, chciał tylko wiedzieć, jak to jest): „Panie pośle, jak ten Tymiński taki niedobry, to po co go daliście do kandydowania?”. Wierzył, że ktoś jednak czuwa nad tym, żeby to wszystko miało jakiś sens. Takie są właśnie wczesne doświadczenia obywatelskości.

Kto jednak czuwał wtedy, gdy Samoobrona zdobywała ponad pięćdziesiąt miejsc w Sejmie? Poseł Miller, który kandydował z list tej partii, czy może poseł Czarnecki? Czy wytłumaczyli się z tego później? Czy bracia Kaczyńscy nie wiedzieli nic o straszliwej korupcji w Samoobronie, o zepsuciu życia politycznego spowodowanego uczestnictwem tej partii w Sejmie? Godzili się jednak na korupcję we własnej koalicji, by zwalczać ją u przeciwnika politycznego.

Chciałbym, żeby Kącki – mistrz reportażu i budowania skojarzeń – może nieco więcej o tym powiedział z właściwą sobie umiejętnością opowiadania – nie tak bardzo wprost, jak zrobił to recenzent. Warto by też inaczej rozłożyć akcenty. Za dużo jest w „Lepperiadzie” fragmentów o Anecie Krawczyk (te wątki stają się z czasem trochę nudne), a za mało o działaniu Leppera jako szefa związku w czasach rządów AWS. Autor rozwodzi się również za długo o niskich motywach działaczy, natomiast zdecydowanie za mało o rezultatach ich działalności – wpływie lub braku wpływu na politykę rolną.

Pomimo wszystkich tych niedociągnięć „Lepperiada” to dobra książka. Trzeba takie pisać i czytać.

Książka:

Marcin Kącki, „Lepperiada”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

* Jacek Szymanderski, socjolog, polityk, b. poseł na Sejm.
** Tytuł recenzji pochodzi od redakcji.

„Kultura Liberalna” nr 217 (10/2013) z 5 marca 2013 r.