Paweł Majewski

Tylko (NIE) przeginaj!

KampPod koniec lat osiemdziesiątych pewien scenarzysta i satyryk, który potem stał się jednym ze znanych publicystów polskiej prawicy i zmarł uwielbiany przez jednych i znienawidzony przez innych, napisał powiastkę relacjonującą w mało zawoalowany sposób życie elit artystycznych późnego Peerelu. W jednej ze scen tego utworku dyrektor teatru przygotowujący awangardowe przedstawienie „Balladyny” rozmawia z plastykiem nazwiskiem Masełko o projekcie plakatu do spektaklu. Masełko wyznaje, że nigdy nie czytał „Balladyny”, i prosi dyrektora Parnaszewskiego o krótkie streszczenie tej sztuki. W odpowiedzi na okrzyki oburzenia wyjaśnia z niezmąconym spokojem: „Widzi pan, tym wszystkim autorom o coś chodzi, nie? Ale każdemu o co innego. Więc dlatego ja w ogóle nic nie czytam, żeby mi się w głowie nie pomieszało”.

Z pierwszą dużą antologią tekstów o kampie opracowaną dla polskich czytelników też tak jest. Wszystkim autorom o coś chodzi, ale każdemu o co innego. Gdybyśmy jednak stosowali strategię ochronną Masełki, czytelnictwo, które i tak już ledwo dyszy, wydałoby ostatnie tchnienie i należałoby opłakać je niczym Mallarmé’owską penultimę – osobliwy byt, o którym tylko wtajemniczeni wiedzieli, że istniał. Umarłe czytelnictwo, o, ideo utracona, o, wiaro daremna! Ale dosyć już, dosyć tej przeginki.

W kampowym wielogłosie, jaki ukazał się w książce z serii „Horyzonty Nowoczesności” – zasłużonej jak mało która w dziele uprzystępniania zdobyczy humanistyki przełomu wieków krajowym (czytającym) masom akademickim – nie to jest zabawne, że każdy autor mówi tam co innego. Ani nawet to, że niemal każdy zaczyna od rytualnego przywołania „Notatek o kampie” Susan Sontag, z reguły po to, by w następnym kroku stwierdzić dobitnie, że Sontag się myliła, a kamp to w istocie coś całkiem innego. Zabawne jest pisanie solennych akademickich rozpraw (choćby nawet miejscami były ostro przegięte stylistycznie) na temat czegoś tak absolutnie, tak doskonale i tak zupełnie nieakademickiego jak kamp.

Napisać o tej książce równie solenną recenzję, taką, wiecie, z wyłuszczeniem tez, argumentów i dyskusji, wskazaniem najważniejszych usterek i punktów spornych, a na koniec ze zwięzłym podsumowaniem roli omawianej publikacji dla rozwoju badań… To by dopiero było złośliwe.

Bo też w akademickim poststrukturalnym dyskursie, w którym do średniozaawansowanych należą pojęcia takie jak „męskie pożądanie homospołeczne” (sławny termin ukuty przez Eve Kosofsky Sedgwick) albo „przekierowanie inskrypcji na powierzchnię własnego ciała w celu spowodowania implozji podmiotu” (to o Oskarze Wildzie, który nie posiadałby się z radości, gdyby się dowiedział, że robił aż takie rzeczy), nie jest łatwo znaleźć miejsce dla rozwrzeszczanych, przegiętych ciot. Może to dlatego twórcy antologii, mimo że pojęcia w typie wyżej wspomnianych uznali za zbyt proste, by je szerzej objaśniać, zaopatrzyli ją jednak w słowniczek z definicjami terminów, takich jak „fag hag”, „dyke” czy „normals”. Biedni czytelnicy spoza wszelkich koterii: akademickich, kampowych i innych podobnych… Nie dość, że muszą borykać się z implodującymi podmiotami, to jeszcze teraz przychodzi im dowiadywać się, kim są jacyś normalsi.

Biorąc sprawę nieco poważniej, wypada zauważyć, że dla rasowego kampowca mało jest na świecie bytów śmieszniejszych od ludzi, którzy zachowują przesadną powagę. Sensaci wzbudzają w kampowcach sensację. Dlatego pisanie tekstów o kampie przez pracowników naukowych jest przedsięwzięciem odrobinę ryzykownym. Ale akurat za to twórcy nowej antologii nie ponoszą odpowiedzialności – złożyli puzzle, które przygotował kto inny.

Jeszcze poważniej. Nauki płynące z praktyk kampowych przepuszczonych przez maszynkę do produkcji dyskursu odnoszą się do najsilniejszych napięć obecnych we współczesnych debatach społecznych. W pewnym miejscu – niestety, nikt nie wie dokładnie, gdzie ono jest – zabawa w parodiowanie społeczeństwa przechodzi w walkę o zmianę tego społeczeństwa. Droga od nieco zbyt głośnego zachwytu nad findesieclowym abażurem do lobbowania na rzecz ustawodawstwa antydyskryminacyjnego jest długa, lecz nie tak długa, jak może się wydawać ludziom, którzy nigdy nie postawili na niej stopy.

Jeśli chodzi o odbiór społeczny, kamp ma (chyba trzeba dodać „niestety”) pewną cechę wspólną z teoriami spod znaku gender i queer. W starym dowcipie kapral pyta szeregowców, z czym im się kojarzy biała chusteczka powiewająca na wietrze. Po serii odpowiedzi typu „z moją matką żegnającą mnie przed odjazdem do garnizonu”, „z żaglami, bo ja, obywatelu kapralu, w cywilu jestem zapalonym żeglarzem” – pada odpowiedź: „melduję, że mnie się to kojarzy z dupą”. „Dlaczego kojarzy wam się to z dupą, szeregowy?”, pyta zdumiony kapral, na co żołnierz: „bo mnie się wszystko kojarzy z dupą”. Teorie, choćby najbardziej wyrafinowane, w których płeć, nawet radykalnie kwestionowana i rozmontowywana, pełni funkcję „pojęcia pierwotnego”, są narażone na postawienie w jednym rzędzie z szeregowcem, któremu wszystko kojarzy się z dupą. Płeć w miejsce ducha, idei, o bycie nie wspominając? To wciąż zbyt obraźliwe dla zbyt wielu odbiorców. A przecież Darwin i Freud byli już tak dawno.

Ale kamp w swojej autentycznej postaci (no tak, wieje sensacją…) nie zmienia rzeczywistości ani na lepsze, ani na gorsze. Kamp znosi i znasza ją. Znosi i znasza ją tym bardziej, im bardziej jest ona nieznośna.

Ach, byłbym zapomniał – książkę tę w całej jej imponującej siedemsetpięćdziesięciostronicowej okazałości powinien przeczytać każdy, kto interesuje się jej tytułowym tematem i sądzi, że ostatnie słowo należy do Susan Sontag.

Książka:

„Kamp. Antologia przekładów”, red. Przemysław Czapliński, Anna Mizerka, TAiWPN Universitas, seria „Horyzonty Nowoczesności”, nr 101, Kraków 2012.

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. 

„Kultura Liberalna” nr 255 (47/2013) z 26 listopada 2013 r.