W teorii wszystko jest proste. Istnieją dziś przesłanki do tego, by wprowadzić stan klęski żywiołowej. Zgodnie z Konstytucją, „w czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu […] nie mogą być przeprowadzone wybory do Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego oraz wybory Prezydenta Rzeczypospolitej, a kadencje tych organów ulegają odpowiedniemu przedłużeniu”. Wedle Konstytucji stan klęski żywiołowej wprowadza się na nie więcej niż 30 dni, a jeśli w tym czasie zagrożenie nie ustanie, wolno przedłużyć go za zgodą Sejmu. Oznacza to, że wybory można by przełożyć na czas, w którym będzie można je zorganizować bezpiecznie i zgodnie z prawem.

PiS nie chce pójść tą drogą. Jarosław Kaczyński przekonywał w piątek w radiowej Jedynce, że jedyne konstytucyjne rozwiązanie to przeprowadzenie wyborów w maju, zgodnie z dotychczasowym terminem. Problem oczywiście w tym, że nie da się tego zrobić zgodnie z istniejącą procedurą – a zmiana procedury w trakcie procesu wyborczego nie jest już zgodna z Konstytucją, rodzi ryzyko nadużyć i nie unieważnia zagrożenia zdrowotnego dla wyborców, a także osób zaangażowanych w organizację głosowania.

W tej sytuacji Jarosław Gowin jako jedna z niewielu osób w obozie rządzącym powiedział, że nie powinno się przeprowadzać wyborów w maju. Niektórzy przedstawiciele opozycji szybko odnieśli się do wypowiedzi Gowina z dużym entuzjazmem. Wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz zasugerował nawet, że Gowin powinien zostać premierem nowego rządu, z poparciem opozycji. Entuzjazm można zrozumieć – po stronie opozycyjnej wszyscy czekają na to, kiedy Gowin powie wreszcie „stop!” zakusom Jarosława Kaczyńskiego na coraz większą i coraz mniej kontrolowaną władzę. Podobne transfery miały już miejsce w przeszłości – wystarczy wspomnieć o dzisiejszej popularności Romana Giertycha po stronie opozycyjnej.

Ale dopóki Gowin myśli racjonalnie, trudno oczekiwać, że zgodziłby się zostać premierem w rządzie tego rodzaju. Byłby to najpewniej rząd niestabilny i krótkotrwały, a Gowin szybko utraciłby uzyskaną pozycję. Jest mało prawdopodobne, by docelowo był politykiem ważniejszym niż w obecnej konstelacji. W praktyce Gowin nie ma oczywistej drogi ucieczki od Kaczyńskiego – i może mieć uzasadnione wątpliwości, czy w innym układzie będzie mu lepiej. Jeśli chce przełożyć wybory, powinno mu zatem zależeć na tym, aby zrobić to w taki sposób, który nie przekreśli istniejącej koalicji. Taką interpretację potwierdza sobotni tweet lidera Porozumienia: „Jest dla mnie oczywiste: wybory nie mogą odbyć się 10 maja. Będę do tego przekonywał cały obóz Zjednoczonej Prawicy, bo Polska potrzebuje naszej jedności”.

W czasach pandemii i kryzysu gospodarczego obóz rządzący pochłonięty był najpierw forsowaniem wyborów w maju, teraz pochłania go kryzys wewnętrzny – ile tak można? | Tomasz Sawczuk

W piątek Gowin ogłosił konkretną propozycję, zgodnie z którą należy przedłużyć kadencję Andrzeja Dudy o 2 lata i zmienić konstytucyjny limit kadencji, tak aby nie mógł kandydować w kolejnych wyborach. Lider Porozumienia stwierdza w uzasadnieniu projektu, że „stan zagrożenia bezpieczeństwa publicznego oraz jego przewidywane skutki uzasadnia w świetle zasady dobra wspólnego preferowanie zmiany Konstytucji w obrębie kadencji urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej nad incydentalne wydłużenie kadencji w czasie stanu nadzwyczajnego, przewidziane obecnie w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej”.

Nie jest to dobra propozycja. Po pierwsze, pomija najbardziej oczywistą, istniejącą już drogę postępowania zgodnego z Konstytucją. Po drugie, zgłaszając pomysł w ten sposób, Gowin miał niskie szanse na zyskanie poparcia. PiS mogło odpowiedzieć na tę propozycję ze spokojem – było bardzo prawdopodobne, że pomysł i tak nie przejdzie. Po trzecie, nawet gdyby Gowinowi udało się uzyskać poparcie dla projektu, to nie powinno się wprowadzać poważnych zmian ustrojowych w takim trybie. Zastanówmy się na spokojnie – przecież zmiana modelu prezydentury poprzez wrzutkę przedwyborczą w sytuacji klęski żywiołowej to pomysł dość osobliwy. Po czwarte, Konstytucji nie da się zmienić tak szybko zgodnie z prawem – pierwsze czytanie nowelizacji Konstytucji wolno przeprowadzić co najmniej 30 dni po przedstawieniu projektu. PiS przyzwyczaiło ludzi w ostatnich latach do tego, że uchwala nowe ustawy w błyskawicznym tempie – najwyraźniej lider Porozumienia za bardzo przyzwyczaił się do tego sposobu działania. Wreszcie, wszelkie zmiany długości kadencji konstytucyjnych urzędów powinny obowiązywać jedynie na przyszłość – a zatem nie w odniesieniu do kadencji aktualnego prezydenta.

Propozycja Gowina miałaby sens tylko w jednej sytuacji: gdyby miał wiedzę, że Jarosław Kaczyński nigdy nie zakończy stanu nadzwyczajnego, kiedy już go wprowadzi. Prowadziłoby to do sytuacji, w której kadencja Andrzeja Dudy zostałaby przedłużona bezterminowo. Można sobie także wyobrazić, że zamiast stanu klęski żywiołowej PiS wprowadziłoby od razu stan wyjątkowy, który daje znacznie większe możliwości ograniczania praw obywatelskich. Znając historię dotychczasowych rządów PiS-u, nie można wykluczyć, że partia nadużywałaby uprawnień wynikających ze stanu nadzwyczajnego.

Jeśli Gowin ma takie obawy, powinien o tym powiedzieć (pomijam fakt, że powinien po prostu opuścić rząd, jeśli myśli o koalicjantach w ten sposób). Zamiast proponować zmianę w Konstytucji, Gowin mógłby podjąć inne działanie, które pomogłoby budować zaufanie co do dalszego przebiegu zdarzeń. Stan klęski żywiołowej przedłuża się za zgodą Sejmu – parlament mógłby na przykład postanowić, że każde kolejne przedłużenie stanu nadzwyczajnego wymaga coraz wyższej większości w Sejmie: za pierwszym razem 3/5, następnie 2/3 etc. Oczywiście, patrząc formalnie, taką ustawę można zmienić zwykłą większością głosów – Gowin mógłby zobowiązać się, że dla dobra wspólnego nie poprze ustawy, która łagodziłaby te kryteria, a także nie poprze żadnych rozwiązań, które ograniczałyby prawa obywatelskie, a nie były bezpośrednio związane z wymogami sanitarnymi.

Wyrzucenie Gowina z rządu może się wydawać na krótką metę nieracjonalne, ale w dłuższej perspektywie minimalizuje zależność Kaczyńskiego od głosów koalicjanta. | Tomasz Sawczuk

Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia, to znaczy odpowiedź Jarosława Kaczyńskiego na niesubordynację lidera Porozumienia. Gowin najwyraźniej chce zachować miejsce w koalicji rządzącej, ale nie można wykluczyć, że szef PiS-u sięgnie teraz po swoją ulubioną metodę negocjacyjną, czyli przypuści na niego frontalny atak. Andrzej Stankiewicz oraz Andrzej Gajcy pisali w Onecie, że już trwa proces przekonywania i szantażowania polityków Porozumienia – i można wyobrazić sobie nawet wariant przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Wyrzucenie Gowina z rządu może się wydawać na krótką metę nieracjonalne, ale w dłuższej perspektywie minimalizuje zależność Kaczyńskiego od głosów koalicjanta. Znając dotychczasową drogę Kaczyńskiego, taki scenariusz wydaje się możliwy – ale pod warunkiem, że PiS wyciągnie z Porozumienia wystarczającą liczbę posłów. W tej chwili piłka wciąż jest w grze.

Wreszcie, warto zwrócić uwagę, że nie jest wcale oczywiste, kto zyska, a kto straci na przełożeniu wyborów. Nie sposób przewidzieć teraz, w jaki sposób zorganizowanie wyborów w późniejszym terminie wpłynie na szanse wyborcze Andrzeja Dudy. Warto natomiast pamiętać, że normy konstytucyjne i ustawowe istnieją także po to, abyśmy wiedzieli, jak należy działać w trudnej sytuacji, niezależnie od tego, komu się to w danej chwili opłaca. W czasach pandemii i kryzysu gospodarczego obóz rządzący pochłonięty był najpierw forsowaniem wyborów w maju, teraz pochłania go kryzys wewnętrzny. Ile tak można?

 

Fot. Flickr.com