Istnieje przynajmniej kilka okoliczności, które kierują myślenie w tę stronę. Jak wiadomo, od kilku dekad trwa dyskusja na temat rosnącej niestabilności i fragmentaryzacji rynku pracy. Jeśli w przeszłości bezpieczeństwo socjalne było powiązane ze statusem etatowego pracownika, który pracował przez długi czas w jednym miejscu, to dzisiaj może być tak, że uzyskanie podobnego poziomu bezpieczeństwa wymaga innych metod.

Do tego w czasie pandemii na nowo dyskutuje się o sposobach zapewnienia ludziom bezpieczeństwa finansowego w niepewnych czasach. Bezwarunkowy dochód podstawowy to w teorii proste i zrozumiałe narzędzie, które pozwala osiągnąć ten cel. Na przykład przedstawiciele inicjatywy „Pacjent Europa” przekonywali w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, że w czasie kryzysu Unia Europejska powinna płacić pieniądze prosto na nasze konta.

Jest także jasne, że zapewnienie obywatelom bezpiecznej sytuacji finansowej pozytywnie wpływa na ich szanse życiowe, a także na stabilność polityczną. Wreszcie, wydaje się, że w wyniku szeregu debat społecznych, które toczyliśmy w ostatnich latach, coraz wyraźniej widać, że wszelkie podstawowe prawa obywatelskie powinny być uniwersalne – przysługiwać z tytułu obywatelstwa, a nie z powodu „zasług” czy warunków, które trzeba spełnić.

Ideał czy rzeczywistość?

Intencja jest zatem słuszna. Jednak w praktyce zaczynają się schody. W tym miejscu zwróćmy uwagę na dwa problemy.

Po pierwsze, dochód podstawowy jest drogi. Według najnowszego opracowania Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych minimum socjalne w drugim kwartale 2020 roku wynosiło w Polsce mniej więcej między 1000 a 1300 złotych na osobę w gospodarstwie domowym (na przykład 4089 złotych dla czteroosobowego gospodarstwa). To oznacza, że dochód podstawowy mógłby wynosić mniej więcej 1000 złotych na osobę w gospodarstwie domowym albo 2000 złotych na osobę w wieku produkcyjnym, co odpowiadałoby aktualnej wysokości płacy minimalnej netto.

Według danych GUS w Polsce jest około 23 milionów Polaków w wieku produkcyjnym (18–60/65). Oznacza to, że koszt dochodu podstawowego w wysokości płacy minimalnej netto miesięcznie mógłby wynosić około 550 miliardów złotych rocznie, czyli o prawie połowę więcej niż planowane dochody budżetu w 2021 roku. Jeśli liczyć osoby w gospodarstwie domowym – dzieci oraz dorosłych, bez emerytów, którzy otrzymują emeryturę – będzie ich łącznie 30 milionów, a świadczenie w wysokości 1000 złotych na osobę kosztowałoby 360 miliardów złotych rocznie, czyli kwotę nieco niższą od planowanych dochodów budżetu w 2021 roku, które mają wynieść 404,5 miliarda złotych.

Po drugie, jak wskazuje dr hab. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, nie każdy model dochodu gwarantowanego będzie spełniał swoją rolę. Wysoki koszt wprowadzenia dochodu podstawowego prawdopodobnie oznacza, że z powodów budżetowych świadczenie nie byłoby równocześnie powszechne i w wysokości, która pozwala na stałe utrzymanie. Jednak według badań, na które powołuje się Szarfenberg, jedyny model dochodu podstawowego, który spełnia warunki zabezpieczenia społecznego zgodnie z kryteriami Międzynarodowej Organizacji Pracy, to model, w którym dochód podstawowy nie stanowi alternatywy dla istniejącego systemu, lecz zostaje do niego dodany.

Jeśli na takie świadczenie nie ma pieniędzy, może to prowadzić do sytuacji, w której dochód podstawowy oznaczać będzie wprowadzenie świadczenia na stosunkowo niskim poziomie, a jednocześnie rozmontowanie innych systemów publicznych, włącznie ze stopniową prywatyzacją opieki zdrowotnej oraz edukacji (które w teorii można kupić za dochód podstawowy). Aby wprowadzić w praktyce dochód podstawowy, który właściwie spełniałby swoją funkcję, te problemy trzeba by w jakiś sposób rozwiązać.

Szerzej rozumiany dochód podstawowy

Jaką właściwie funkcję powinien spełniać ewentualny dochód podstawowy? John Rawls przedstawił w swojej „Teorii sprawiedliwości” ideę dóbr podstawowych, to znaczy dóbr takiego rodzaju, że potrzebuje ich w jakiejś postaci każdy, aby móc prowadzić życie w zgodzie z własnymi przekonaniami.

Do owych dóbr podstawowych należy dochód i majątek, bez którego nie jest możliwe wartościowe uczestnictwo w społeczeństwie, ale także obywatelskie prawa i wolności – a wydaje się, że można rozumieć w ten sposób wszystkie podstawowe rodzaje praktyk społecznych, które mają uniwersalne znaczenie, a bez których nie jest możliwe dobre życie. W tym kontekście ideę dochodu podstawowego można by rozumieć niekoniecznie w znaczeniu świadczenia pieniężnego, lecz w charakterze infrastruktury społecznej, której celem jest umożliwienie każdemu na równi uczestnictwa w społecznie dostępnych formach dobrego życia.

Oznacza to, że dystrybuowanie pieniędzy nie jest jako takie celem dochodu podstawowego. Cywilizowane społeczeństwo istnieje dzięki silnym instytucjom publicznym oraz podziałowi władzy (pluralizmowi). W przeciwieństwie do wypłaty pieniędzy, rola instytucji publicznych polega na gwarantowaniu stabilności społecznej, pozyskiwaniu i gromadzeniu wiedzy, a także zdolności technicznych i organizacyjnych, które są niezbędne w wysoko rozwiniętym społeczeństwie.

Wszelką ideę dochodu podstawowego trzeba więc rozumieć na tym tle – w innym razie wprowadzenie dochodu podstawowego może nie tylko nie zaradzić problemom, na które miałoby odpowiedzieć, ale wręcz potęgować istniejące problemy.

PiS czy opozycja? Kto wprowadzi dochód podstawowy?

Tak czy inaczej, wydaje się, że istnieje tendencja społeczna, która jest korzystna dla propozycji trwałego zabezpieczenia podstawowych praw ekonomicznych wszystkich obywateli. Wskazują na to choćby zyskujące na popularności postulaty równości kobiet na rynku pracy, atrakcyjność dyskursu populistycznego, który ma pewien potencjał demokratyzacji społecznej, a także wprowadzenie świadczenia 500 plus – na razie na dzieci.

Warto także pamiętać, że jeśli dochód gwarantowany zostanie wprowadzony, może się to stać przypadkiem – niekoniecznie z powodów racjonalnych, lecz w związku dynamiką polityczną. Możliwe, że w pewnym momencie po prostu się to wydarzy – Jarosław Kaczyński wpadł na pomysł 500 plus, a następnie go zrealizował, bez specjalnych eksperymentów ani zapowiedzi.

Teraz kolejny krok może zrobić PiS, ale kampanię tego rodzaju mogłaby także przeprowadzić opozycja. W tym kontekście wydaje się, że opozycja powinna co najmniej rozważyć potencjał programu politycznego, którego składnikiem byłoby hasło „500 plus dla każdego”.

 

Ikona wpisu: Piotr Albanowicz, pixabay.com