„Po co nam wolne media, skoro i tak realizują one misję propagandową PiS?”, pyta w swoim felietonie dla „Gazety Wyborczej” prof. filozofii Magdalena Środa.

Argumentuje – zamiast koalicją rządzącą media zajmują się drobiazgowo tym, co robi i mówi PiS, partia, która przecież oddała władzę. Jako przykłady podaje uwagę, jaką media poświęcają „kryminalistom”, jak pisze, Maciejowi Wąsikowi i Mariuszowi Kamińskiemu, czy wszelkim wypowiedziom prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego i jego zaufanych partyjnych kolegów, bez względu na to, czy mają one sens, czy nie. Zdaniem Środy to nieustanne cytowanie niepopartych rzeczywistością wizji umacnia odbiorców w poczuciu, że Kaczyński jest potężny.

Irytacja Środy jest zrozumiała. Wgapianie się za pośrednictwem kamery i telewizora w bramę więzienia, za którą siedzi Wąsik czy Kamiński przypomina bardziej oglądanie reality show niż programu informacyjnego. Niezbyt mądre, a wciągające.

Z kolei prezes Kaczyński mówi rzeczy, które trudno traktować poważnie, a inni politycy PiS-u powtarzają jego przekaz. Nie mówią więc nic istotnego, ale dostają kanał komunikacyjny, jakże przydatny, gdy stracili publiczne media.

Jednak kultura całodobowych mediów funkcjonuje przecież nie od dziś i zainteresowanie barwnymi wypowiedziami polityków, nawet jeśli nie sprawują oni realnej władzy, jest jej elementem. Tak, jest to oddawanie tuby osobom, które bez tego mogłyby pozostać niezauważone, ale pod tym względem nic się nie zmieniło od dekad. Poza tym teraz ludzie oglądają Sejmflix i mogą wiele zobaczyć bez programów informacyjnych pokazujących dziennikarzy biegających za Kaczyńskim po sejmie. Mogą też obejrzeć TV Republika.

Odrealnieni, ale skuteczni

Problem jednak w tym, że politycy PiS-u, wygadując bzdury, może i nie wnoszą wiele do rzeczywistości, ale trudno zignorować ich agendę. PiS oddało władzę, ale przecież jednocześnie zabetonowało ważne instytucje i nadal próbuje za ich pomocą kontrolować państwo.

Co z tego, że tak naprawdę nie rządzi, bo nie ma prawa – sprawia pozory, że ma, na tyle skutecznie, że koncentruje uwagę na tym działaniu. Czy izba kontroli nadzwyczajnej Sądu Najwyższego miała prawo zajmować się sprawą Macieja Wąsika? Nie. Ale mówi, że tak, i działa, jakby miała prawo. Przedstawiciele władzy zaangażowani w tę sprawę muszą więc skupić się na tym, żeby ją wyjaśnić i odbić grad następnych piłeczek. Pochłania to energię i czas potrzebny na co innego. O tym już trudno nie informować.

Drugi element to prezydent. On ma legalną moc sprawczą – może posyłać ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, blokując je w rzeczywistości. Może też zachować skuteczny bierny opór i nie podpisać ich albo zawetować. Nawet jeśli argumentacja prezydenta, jego zachowanie, sposób mówienia sprawiają wrażenie oderwanych od rzeczywistych problemów i kuszą, by je bagatelizować czy wyśmiać, to ma on realne możliwości blokowania pracy rządu i sejmu. O tym też trudno nie informować.

Prezes Jarosław Kaczyński znowu mówi o Tusku i Niemcach, doszedł już do tego, że porównuje premiera z nazistami. Czy trzeba o tym informować? W zależności od wrażliwości można powiedzieć, że to jest śmieszne, żenujące, oburzające. Nie, Kaczyński nie może nic zdziałać tymi słowami. Jednak informacja o tym, że znowu w to poszedł, ma swoją wartość, pomaga ocenić, jak prezes kalkuluje albo czy w ogóle to robi. Pomaga ocenić jego moc.

Nie oświetlać, ale i nie tracić z oczu

I tu przechodzimy do sedna. Prezes Kaczyński już bywał w historii śmieszno-straszny, słaby, odrzucający, nieelegancki z tym wykrzywianiem się w krzyku. Przed 2015 rokiem nie bywał poważnie traktowany przez przeciwników, a później zyskał władzę tak silną, że niewiele dzieliło ją od autokracji.

Polska znowu jest w kampanii wyborczej, która szybko się nie skończy, bagatelizowanie Kaczyńskiego i PiS-u jako tych, którzy stracili władzę, więc nie warto ich obserwować, bo nic nie mogą oprócz siania zamętu, może pozbawić czujności.

Dlatego może i nie mówi nam zbyt wiele o świecie kolejna groźba wyciągnięta na sejmowym korytarzu z poddenerwowanego polityka, któremu trudno pogodzić się z utratą władzy. Jednak warto o niej wiedzieć, by wyciągać wnioski. Czy Kaczyński ma siłę na skonsolidowanie partii i dodanie jej energii tak, by zwyciężyła w wyborach prezydenckich? Czy może przeprowadzi dobrze proces przekazania jej w nowe ręce, ale na swoich zasadach i partia znowu rozkwitnie? Jaka to będzie partia – to oczywiście zależy od tego, kto ją przejmie – prawicowa, ale działająca w granicach porządku konstytucyjnego, czy wywracająca ten porządek? No i czy źle znoszący utratę władzy, wyraźnie osłabiony psychicznie prezes zdąży się podnieść i otrzepać, zanim wyborcy od niego odejdą?

Na te pytania łatwiej szukać odpowiedzi, znając absurdalne wypowiedzi polityków PiS-u. Można analizować, jaką słabość chcą maskować albo jakie plany uzasadniać.

Dlatego podtykanie im mikrofonu po to, by znowu powiedzieli coś klikbajtowego, owszem jest ryzykowne – dostają możliwość mówienia bzdur na własnych zasadach. Ale warto to demaskować, bo jednak liberalne media nie są jedynym kanałem tych polityków, a głupoty czasami trafiają na odbiorców, którzy traktują je serio. A już zwłaszcza „cenzurowane” głupoty.

Prof. Środa posłużyła się analogią mitu o stajni Augiasza i wskazaniem jego prawdziwego bohatera – nie właściciela stajni, który zatkał ją gnojówką, tylko Heraklesa, który ją skutecznie oczyścił. To na Heraklesa powinniśmy patrzeć, a nie na Augiasza – sugeruje Środa.

Zgadzam się, że koalicja rządząca powinna częściej przejmować uwagę – Kaczyński wciąż lepiej potrafi skupiać ją na sobie, choć traci kolejne atuty. Jednak dopóki umie to robić, warto o tym wiedzieć. I odpowiednio to krytykować.

 

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.