Katarzyna Czajka

Może już dosyć o Kevinie. O filmie Lynne Ramsay

Podczas czytania recenzji „Musimy porozmawiać o Kevinie” Lynne Ramsay można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z filmem absolutnie nowatorskim, nie tylko rozliczającym się ze społecznym tabu (matka niekochająca swojego dziecka), ale także podejmującym kwestię, którą zazwyczaj kinematografia pomija – odpowiedzialności rodziców za zbrodnie popełnione przez dzieci. Jednak uważniejsze spojrzenie na konstrukcję fabuły wskazuje, że pomimo roszczeń do stania się ważnym społecznie głosem, film okazuje się w swoich ocenach zaskakująco konserwatywny. Milczeniem objęto tu wiele kwestii – od rzeczywistej roli ojców po rzeczywistą winę matek.

Adam kocha mniej niż Eve

Pozornie wszystko toczy się utartym torem – Eve grana przez Tildę Swinton to kobieta uwikłana w macierzyństwo. Nie pragnie dziecka, nie czuje się szczęśliwa w ciąży, zaś poród jest dla niej tylko cierpieniem. Samo pojawienie się małego Kevina niewiele zmienia w jej uczuciach, zwłaszcza że dziecko nie jest łatwe do kochania. Uważny widz dostrzeże w tych sekwencjach niemal podręcznikowy przykład tego, że nie wszystkie kobiety nadają się do macierzyństwa, zaś owa obiecywana radość, jaka przyjdzie z pojawieniem się dziecka, nie jest automatyczna. Pozornie film spełnia tu zatem oczekiwania odbiorców, którzy spodziewają się głosu w sprawie narzucania wszystkim bez wyjątku kobietom jedynie słusznej roli matki jako spełnienia i celu w życiu. Brak akceptacji społecznej dla niechęci wobec posiadania dziecka może jednak czasem zakończyć się dramatem.

W całej tej historii znaczący wydaje się wszakże fakt, który umyka wielu recenzentom. Kevin, choć niekochany przez matkę, jest przecież obdarzany uczuciem i czułością przez ojca. Cóż jednak z tego, skoro nawet twórcy filmu uważają, że miłość ojca jest całkowicie drugorzędna, przez co sami poddają się zaskakująco niezmiennemu sposobowi myślenia o wychowywaniu dzieci. Wciąż bowiem pokutuje przekonanie, że to brak miłości ze strony matki odbije się na życiu dziecka w sposób jednoznaczny, podczas gdy chłód czy obojętność ze strony ojca pozostają właściwie bez wpływu na charakter. Dziwi, że to stosunkowo patriarchalne spojrzenie na stosunki w rodzinie pojawia się w produkcji, która teoretycznie przynajmniej próbuje wprowadzić do szerokiej dyskusji społecznej problem nie zawsze łatwych relacji matka – dziecko. Problem leżał prawdopodobnie w tym, że jeśliby przyjąć, iż uczucia rodziców są rzeczą zamienną (czyli nieważne kto kocha, byle by kochał), to w niekochającej matce nie byłoby żadnej tragedii, a co za tym idzie – tematu na film… Trudno się więc dziwić autorom filmu, że taka teza została z góry odrzucona, co pozwoliło narracji podryfować w kierunku wniosku, że jedynie miłość matki mogłaby pozytywnie wpłynąć na kształtowanie się charakteru Kevina.

 O matce bez przebaczenia

Trzeba zresztą przyznać, że film przyjmuje podobnie bezrefleksyjną perspektywę również w kwestii odpowiedzialności rodziców za poczynania swoich dzieci. Autorzy zdają zgadzać się z tym, że we współczesnym świecie zaszła w tej kwestii dość radykalna zmiana – znany z kultury motyw odpowiedzialności za grzechy rodziców, które spadają na kolejne pokolenia, został wywrócony do góry nogami. Dziś żaden nastoletni przestępca nie działa już sam – razem z nim za czyn odpowiedzialni są rodzice, dziadkowie, nauczyciele, czyli każdy, kto zdaniem społeczeństwa zaniedbał swój obowiązek „porozmawiania o Kevinie”.

W wypadku matek odpowiedzialność wydaje się tak szeroka, że nie dotyczy tylko czynów, które wywołują oburzenie. Współczesna matka odpowiedzialna jest zarówno za to, że jej dziecko przekroczyło granice prawa, jak i za to, że źle się uczy, uderzyło kolegę w ucho czy zapomniało zeszytu. Można wręcz dojść do wniosku, że pojawiające się zazwyczaj pytanie „Gdzie byli rodzice?” zostaje zastąpione przez „Gdzie była matka?”. Film Ramsay dość bezrefleksyjnie podąża tą drogą: choć nie wskazuje jednoznacznie winy rodziców, to jednak godzi się na pokutę, jaką sama sobie wyznacza Eva. Zostając w mieście, gdzie doszło do tragicznych wydarzeń, godząc się na nieprzyjemności ze strony innych mieszkańców, Eve jednoznacznie daje znak, że wskazanie jej jako winnej czy współwinnej jest jak najbardziej właściwie. Wina Kevina w filmie wydaje się przy tym zdecydowanie mniej jednoznaczna niż współodpowiedzialność jego matki.

O ile jeszcze można zrozumieć pomysł na bohaterkę filmu, która wpada w pewien schemat zachowania narzucony przez społeczeństwo, o tyle ze strony samych twórców nie widać ani odrobiny refleksji wobec takiego sposobu konstruowania opowieści. Wręcz przeciwnie – pokutę Evy pokazuje się tutaj z dystansu, z pełnym zrozumieniem, zaś jej wytrwałość w znoszeniu upokorzeń wydaje się być wręcz uznawana przez twórców za cnotę. Nie pojawia się w filmie refleksja nad tym, że Eva może być tu osobą zupełnie niewinną lub więcej – że sama jest ofiarą. Wszak Kevin niemal od urodzenia wydaje się typem socjopatycznym. Być może nawet przy pełnej miłości ze strony obojga rodziców i wizytach u specjalistów jego zachowanie doprowadziłoby w końcu do tragedii. Ten wątek w filmie jednak się nie pojawia – co najwyżej sugeruje się, że jeśli nawet Eva nie zawiodła jako rodzic, to psychopatyczne skłonności jej syna mogły się okazać dziedziczne. Niezależnie zatem od tego, czy przyjmiemy, że za zachowanie młodego człowieka odpowiadały geny czy wychowanie, odpowiedzialność wciąż spada na rodziców, a w tym wypadku – na matkę.

Przypomina się w tym kontekście niedawna sprawa matek zamachowców z mińskiego metra, które wysłały list z prośbą o złagodzenie wyroków ich synów. Przez większość komentatorów zachowanie to zostało uznane nie tylko za normalne, ale też za jak najbardziej na miejscu. Czyny dziecka, nawet najokropniejsze, nie tylko bowiem nie zwalniają rodziców z odpowiedzialności za nie, lecz także (co paradoksalne) nie usprawiedliwiają odcięcia się od dzieci. I nawet jeśli filmowa Eva nigdy nie kochała syna, to czyn Kevina wiąże ją z nim jeszcze bardziej niż dotychczas.

 Może już dosyć o Kevinie

 Choć cała opowieść Ramsay kręci się wokół relacji rodzinnych i prób wydobycia na światło dzienne problemów pozornie szczęśliwego domowego ogniska, to jednak cała historia trafia w próżnię. Nie sposób bowiem oprzeć się wrażeniu, że autorzy filmu rozgrywając całą opowieść w niezwykle dramatycznym kontekście, stracili szansę na dyskusję nad ważnym społecznie zjawiskiem. O jego znaczeniu świadczy łatwość i częstotliwość, z jaką można w Internecie natrafić na wypowiedzi matek, które nie kochają swoich dzieci. Są to oczywiście wypowiedzi w mniejszym lub większym stopniu anonimowe, bo publicznie wciąż trudno przyznać się do takich uczuć. Jednak, w przeciwieństwie do historii z filmu, dzieci tych kobiet są najzupełniej normalne. Wiele kobiet oficjalnie przyznaje wręcz, że ich dzieci niczym nie zawiniły, nigdy nie sprawiały większych problemów i zasadniczo rzecz biorąc nie ma żadnego usprawiedliwienia dla braku uczuć z ich strony. Wydaje się, że w tym właśnie, a nie w niezwykle tragicznej historii Kevina, pojawia się prawdziwy dramat.

Rozważania, czy nieco psychopatyczny od dzieciństwa chłopak posunąłby się do zbrodni, gdyby kochała go matka – to kwesta wyłącznie teoretyczna. Pytanie, czy przeciętne dzieci, które są świadome, że rodzice nie obdarzają ich uczuciem, wyrosną na normalnych ludzi – to kwestia jak najbardziej warta rozważenia. Zwłaszcza że od czasu, kiedy macierzyństwo jest przede wszystkim wyborem, może czas zamiast rozmawiać o Kevinie, porozmawiać poważnie o jego matce.

Film:
„Musimy porozmawiać o Kevinie”
reż. Lynne Ramsay
USA 2011
dystr. Best Film

* Katarzyna Czajka, historyk, socjolog, doktorantka w ISNS UW. Współpracuje z działem dokumentacji tygodnika „Polityka”. Bloguje o kulturze na stronie http://www.zpopk.blox.pl/

 

„Kultura Liberalna” nr 161 (6/2012) z 7 lutego 2012 r.