Cyklon_Muszynski_okladka

W połowie czerwca wydawnictwo Czarne wydało w swojej reportażowej serii książkę Andrzeja Muszyńskiego „Cyklon”. Reportaż jest owocem ośmiu lat podróżowania do Birmy. Muszyński jest pierwszym młodym autorem, którego książkę fundacja imienia Ryszarda Kapuścińskiego wspomogła grantem w wysokości 30 tys. zł.

Kilka dni po premierze reportażu w sieci pojawił się tekst Michała Lubiny, doktora nauk społecznych w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego, który drobiazgowo ocenił książkę pod kątem merytorycznym. Opinia specjalisty od Birmy była dla Muszyńskiego druzgocąca, nawet jeśli recenzent z uznaniem wypowiedział się o warstwie literackiej jego książki. „Liczba błędów, w tym najpoważniejszych, merytorycznych, rzucających poważną wątpliwość na kompetencje Autora, przeraża. […] [„Cyklon”] przemyca nieprawdziwe i szkodliwe dla wiedzy o Birmie w Polsce treści, wprowadza w błąd i zaciemnia obraz tego mało znanego w Polsce kraju. Dlatego pod względem propagowania rzetelnej wiedzy o Birmie w Polsce książka ta przynosi więcej szkód niż pożytku” – czytamy w recenzji, do której autor dołączył tabelę 40 błędów merytorycznych popełnionych przez Muszyńskiego na ok. 100 stronach książki.

Lubina wytyka Muszyńskiemu przede wszystkim błędy faktograficzne w datach, chronologii i nazwiskach. Reporter myli na przykład daty uwolnienia z aresztu domowego ikony birmańskiej opozycji Aung San Suu Kyi i przeprowadzenia wyborów parlamentarnych. Inne uwagi dotyczą między innymi historii dynastii rządzących Birmą i tła konfliktów etnicznych, które Muszyński – według Lubiny – nie zawsze dobrze oddaje. W tabeli są też miejsca, w których Lubina po prostu nie zgadza się z reporterem w pewnych ocenach i zarzuca mu pisanie swojej książki pod tezę (Muszyński stwierdza między innymi, że proces pokojowy w Birmie utknął obecnie w martwym punkcie, co zagraża stabilności kraju, podczas gdy Lubina uważa, że obecna sytuacja w kraju jest najlepsza od kilku dekad). Tych uwag, technicznie rzecz biorąc, jako błędów faktograficznych liczyć nie musimy. Ale i tak jest ich sporo.

Jak oni piszą

Warto zastanowić się chwilę nad znaczeniem „Tabelki Lubiny” dla krytyki polskiego reportażu. Tekst birmanisty z UJ-otu jest bowiem dokładną odwrotnością stylu, w jakim pisze o książkach rodzimych reporterów większość recenzentów z naszego podwórka. Lubina zrecenzował „Cyklon” przede wszystkim merytorycznie, oferując czytelnikom swoje spojrzenie na to, czy reporter potraktował temat starannie i czy dał swoim czytelnikom tekst o wartości poznawczej. Tymczasem większość recenzentów reportaży poświęconych RPA, Etiopii, Birmie, himalaizmowi czy nawet Beksińskim nie potrafi ocenić, czy reporter jest w swoim pisaniu rzetelny. Potrafi za to ocenić język, sposób prowadzenia narracji, metafory – słowem „literackość” reportażu, która stała się głównym kryterium jakości. Bo przecież wiadomo, że im bardziej literacko, tym lepiej.

Dlatego u części recenzentów „Cyklon” zbiera bardzo dobre oceny. „Myślisz sobie: co tam błędy merytoryczne, kiedy on TAK pisze, kiedy uwodzi językiem, zawstydzając wielu autorów literatury pięknej, kiedy w swoim reportażu ociera się o poezję” – stwierdza w swoim tekście o „Cyklonie” Rafał Hetman, autor ciekawego i poczytnego bloga o literaturze non-fiction CzytamRecenzuje.pl.

Taki sposób czytania „Cyklonu” sprawia, że zasadnym staje się pytanie, po co właściwie czytelnicy literatury faktu sięgają po reportaże. Wydawało by się, że po to, by uzyskać rzetelną wiedzę, ale jak się okazuje istnieją odbiorcy, dla których ładny język i wartka narracja mają większe znaczenie – i takie ich święte prawo – niż porządna „reporterka”, czyli praca w terenie i na źródłach. „Po przeczytaniu całości zostały we mnie piękne zdania. Natomiast fabułę opowieści pamiętam jak przez mgłę. Została we mnie impresja na temat Birmy, a nie sama Birma. Ale nie czuję się z tego powodu źle. Świadomość, że błędy merytoryczne są w tekście, w ogóle nie popsuła mi radości z czytania. Oczywiście, nie powinno ich tam być, to w końcu literatura faktu, fakty są ważne, ale jednocześnie trudno je zapamiętać. Mnie na przykład nie udało się zapamiętać ani jednego nazwiska, ani jednej daty” – pisze Rafał Hetman w swojej recenzji. Każdy może czytać książki, jak chce, ale byłoby nie najlepiej, gdyby to tacy czytelnicy stali się główną grupą docelową autorów reportaży i publikujących je wydawnictw.

Można jednak bronić Muszyńskiego inaczej. Wykonał sporo solidnej pracy, przede wszystkim nawiązując kontakt z ciekawymi bohaterami. W książce pojawia się Sai Sai Kham Leng, dezerter z birmańskiej armii, który po ucieczce z kraju ogłosił światu rewelacje o nuklearnych ambicjach reżimu. Muszyńskiemu udało się także porozmawiać z U Gambirą, kluczowym dla społecznych rozruchów z 2007 r. mnichem buddyjskim, najpierw skazanym na 68 lat więzienia, a następnie uwolnionym po czterech latach w wyniku reform politycznych przeprowadzonych przez rząd generałów. Muszyński spotkał się też z Ashinem Wirathu, liderem birmańskiego ruchu antymuzułmańskiego. „Cyklon” zawiera także bardzo ciekawe sylwetki reporterów z organizacji Demokratyczny Głos Birmy, którzy ryzykują życiem, aby poinformować zagranicę, co tak naprawdę dzieje się w ich kraju. Trzeba też zauważyć, że Lubina w ani jednym miejscu nie twierdzi, że autor „Cyklonu” pisze, że był tam, gdzie nie mógł być, lub widział coś, czego nie mógł widzieć. Jego zarzuty dotyczą pomyłek, nie zmyśleń.

Trzecie tło

Tak mogłaby kończyć się próba oddania sprawiedliwość autorowi „Cyklonu”, gdyby nie tekst, którym Andrzej Muszyński odpowiedział na zarzuty Michała Lubiny. Ciekawych wątków jest w nim sporo. Reporter przekonująco tłumaczy się z kilku spraw, które naukowiec uznaje za błędy. Ale warto skupić się na jednym: podejściu Muszyńskiego do znaczenia faktów. „[Michała Lubinę] bardziej interesuje, ilu ludzi wejdzie jesienią do parlamentu, mnie elektryzował bardziej obraz naćpanego chłopca-żołnierza z betelem w ustach i nogawkami za długich spodni pod palcami, który pilnował wielkiego lasu w puszczy Patkai. […] Chciałem, by przytoczone fakty były tylko tłem czegoś dla mnie znacznie bardziej doniosłego – ludzkich emocji” – napisał Muszyński w odpowiedzi. W innym miejscu autor powiedział, że „płaszczyna”, którą komentuje Michał Lubina, ma dla jego opowieści „trzeciorzędne znaczenie”.

Potraktujmy tłumaczenie Muszyńskiego poważnie i odsuńmy na bok retorykę polegającą na przyprawieniu Lubinie gęby jajogłowego „specjalisty od wąskiej dziedziny”, który złośliwie czepia się szczegółów. Gdy czyta się taką replikę, można się pogubić i zapomnieć o tym, że to sam Muszyński zadecydował o przywołaniu w książce pewnych faktów historycznych. Kiedy zaś okazało się, że w wyniku nieprzygotowania, pośpiechu lub zwykłej pomyłki niektóre kwestie zostały w tekście przeinaczone, stwierdził, że nie są one ważne, bo liczą się emocje. Po co zatem przytaczać fakty, skoro nie mają znaczenia? Przy całym szacunku dla talentu i pracy Muszyńskiego nie sposób nie uznać takiego tłumaczenia za dosyć kuriozalne.

Szczególny subiektywizm

Reporterzy lubią podkreślać znaczenie subiektywizmu w reportażu, lubią mówić o prawie do własnego głosu. Nie ma obiektywnych reportaży, bo każdy z nich jest dziełem człowieka, który ma własne spojrzenie na świat, własną wrażliwość i własne poglądy. Każdy tekst to efekt przefiltrowania rzeczywistości przez osobowość reportera – oto jeden z najważniejszych elementów teorii współczesnego polskiego reportażu. Mówienie o tym subiektywizmie jest w pewien sposób uczciwe, bo rozprawia się ze sztucznym obiektywizmem, jednak może też działać na szkodę tego gatunku. Kiedy? Wtedy, gdy reporterzy uwierzą, że ich subiektywne spojrzenie jest ważniejszy niż wszystko inne. Wówczas jego ofiarą może paść reporterska rzetelność. A to zdają się zapowiadać słowa Muszyńskiego o trzeciorzędnym znaczeniu faktografii wobec emocji – cudzych, ale chyba przede wszystkim własnych, skoro wszystko zostaje przefiltrowane przez reporterskie ego.

Innym elementem współczesnej teorii reportażu są rozważania o naturze faktu i możliwości obiektywnego opisania go w tekście. Również takie głosy było słychać w dyskusji nad „Cyklonem”. Obrońcy Muszyńskiego i jego książki pisali na przykład, że spojrzenie naukowca, który zajmuje się tylko faktami, jest banalne i mniej przenikliwe niż spojrzenie reportera, który wykraczając daleko poza proste informacje, odkrywa tak zwaną istotę rzeczy, jakkolwiek ją rozumieć. Warto jednak darować sobie jałowe spory o możność „zapisania prawdy” oraz możliwość odsłonięcia tajemnicy nieuchwytnej rzeczywistości i zejść na ziemię. Podstawowe daty i fakty da się sprawdzić. I nie ujmuje to w niczym „literackości” reportażu. To nie jest „albo, albo”. Dychotomia „czucia i wiary” oraz „szkiełka i oka” jest z gruntu fałszywa.

Nie da się w tym miejscu nie zwrócić uwagi na pewną dwoistość podejścia do oceny reportaży, która czasami pojawia się w polskiej krytyce tego gatunku. Reportażyści są często chwaleni za dbałość o szczegół. Ogranym zwrotem z repertuaru recenzentów jest na przykład stwierdzenie, że reporter z dobrym okiem do szczegółu potrafi „zobaczyć świat w kropli wody”, wydobyć z pojedynczej obserwacji nieoczekiwane, a czasem kluczowe aspekty opisywanych historii. Z kolei kiedy reporterowi wytknie się błędy w opisie  owych szczegółów, wnet pojawiają się opinie, że szczegół nie ma znaczenia, bo liczy się prawda esencjonalna, a dobry reportaż jest czymś więcej niż suchym zapisem faktów (a do tego „bo czymże jest fakt…” i tak dalej). Ten podwójny standard dotyczy też autorytetu naukowców. Kiedy afrykanista prof. Jan Milewski pisze, że afrykańskie reportaże Kapuścińskiego są tak dobre i rzetelne, że wpisuje je na listę lektur swoich studentów, to jest to poczytywane jako ich wielka zaleta. Ale kiedy specjalista od Birmy dr Michał Lubina pisze, że w „Cyklonie” są liczne błędy, to mówi się o jego złośliwej czepliwości. To jak w końcu? Rzetelność i staranność jest zaletą reportażu, czy jest mu obojętna?

Sedno sprawy

Według anegdoty Kapuściński miał kiedyś powiedzieć znajomej, która skrytykowała pomyłki w jego tekście, że ta nic nie rozumie, bo on nie pisze, żeby się w szczegółach zgadzało, tylko po to, by oddać istotę wydarzeń. Nie wiadomo na dobrą sprawę, czy to wierne przytoczenie słów Kapuścińskiego, ale ta anegdota podsuwa gotową pointę do tego tekstu. O tyle bolesną, że prawdziwą. Pierwszy stypendysta fundacji Kapuścińskiego idzie śladami mistrza, ale nie byłoby chyba najlepiej, gdyby maksyma „nie musi się zgadzać w szczegółach” stała się najważniejszym mottem naszych reporterów. Nawet jeśli mają oddanych czytelników, którzy są w stanie im wiele wybaczyć.

Książka:

Andrzej Muszyński, „Cyklon”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015.