Paweł Śpiewak :

Polska polityka zatrzymała się z powodu nieprzystojnych gestów i słów niejakiego Palikota. Dostał po nosie od swojej partii, ponieważ zaatakował osobę, która mimo przynależności do PiS uchodzi za część dobrego i wiarygodnego środowiska. Grażyna Gęsicka w czasie stanu wojennego była kluczową postacią dla warszawskiego podziemia. Po 1989 dowiodła, że jest jednym z najlepszych ekspertów w kwestiach polityki europejskiej. Rokita zaprosił ją w 2005 roku do udziału w rządzie PO (który nigdy jednak nie powstał). Palikot uznał, że sceną polityczną rządzi logika partyjna i można wylewać pomyje na każdego, kto nie jest „nasz”. Ale Grażyna Gęsicka nie należy do kategorii „nasz“ i „wasz“ i dlatego nie wypada znieważać ją tak samo, jak braci Kaczyńskich. Odkryliśmy być może ostatnią granicę dla partyjniactwa. To pocieszająca wiadomość. Bo znieważać tak czy inaczej ciągle można.

Polska polityka ulega od 2005 roku intensywnemu odrealnieniu. Służą temu zabiegi medialne, w tym rozmyślne organizowanie kampanii nienawiści. One koncentrują na sobie uwagę, sprawiając, że publiczność polityczna, dziennikarze i media tracą zdolność oceny świata wspólnego, w tym elity politycznej. Walka polityczna na słowa i etykietki nas zdominowała. Palikot był w tej dyscyplinie przodownikiem pracy kapitalistycznej. Przegiął i teraz na kilka miesięcy trafi do kąta. Ale poza tym nic a nic się nie zmieniło.
Wreszcie, polityka polska nie ma już swego wiecznego wroga, czyli SLD i postkomuny. Nie sposób ciągle zwalać winę za swoją nieudolność na Kiszczaka i Michnika. Tymczasem po upadku bożyszcz pierwszej dekady standardy rządzenia i publicznego dyskursu mocno się obniżyły. Dlaczego? Czy dlatego, że polska prawica nie potrafi budować instytucji i rozmawiać? Może dlatego, że przedwcześnie ustabilizowała się polska scena partyjna? Może dlatego, że polskie elity zostały do polityki zniechęcone? Nie wiem. Tych pytań jest wiele i one są teraz najważniejsze.

Marta Bucholc :

Podobnie jak w sztukach pięknych, surrealizm w polityce jest zjawiskiem paradoksalnym: z jednej strony robi jej bardzo źle, z drugiej zaś bardzo dobrze. Źle robi na odwzorowywanie rzeczywistości, dobrze na innowacyjność. Ta ostatnia zaś jest jednym z czynników zwiększających prawdopodobieństwo zbytu dóbr na płytkim, oligopolistycznym rynku polityki. Nie chodzi tu wyłącznie o metaforę – fakt, że o panu Palikocie tyle się pisze i czyta (a być może również i myśli), świadczy najlepiej o skuteczności obranej strategii marketingowej.

Surrealistyczna innowacja, przy wszystkich swych rynkowych walorach, zredukowała jednak niemal do zera i tak mocno już nadszarpniętą więź między polską polityką a rzeczywistością. Wynika to z charakterystycznego dla surrealizmu przesunięcia akcentu z tego, co jest znaczeniem znaku, na znak sam w sobie. Przesunięć tego rodzaju można dokonywać niemal dowolnie, język wytrzyma wiele. W efekcie wszystko staje się tak płynne, że zatraca się w ogóle poczucie istnienia jakiejś twardej rzeczywistości poza miękkim światem znaków. Wyraźnie świadczy o tym fakt otrzeźwienia wskutek ujawnienia się realnej granicy semiotycznej swobody, której przekroczenie póki co nie jest akceptowalne. Otrzeźwienie następuje po stanie nietrzeźwości, w którym człowiek, jak wiadomo, traci kontakt najpierw z własną etyką, potem zaś również z estetyką. Taki proces znietrzeźwienia politycznego obserwujemy w Polsce od upadku „dawnych bogów”, którzy potrafili jeszcze miotać błyskawice. Od postaci mówiących wielkie słowa, które znaczyły wielkie rzeczy, poprzez ludzi mówiących wielkie słowa znaczące niewiele przeszliśmy do ludzi mówiących rzeczy nic nie znaczące – i małe.

Powyższe refleksje mają charakter w gruncie rzeczy estetyczny i jako takie pozostają poza nurtem krytyki politycznej. Na koniec zachowałam jednak uwagę nieco poważniejszą. To prawda, że ważny jest problem degrengolady polskiej polityki, którą dostrzegają reprezentanci wszystkich partii i obozów, rozmaicie co prawda diagnozując jej przyczyny. Nie sposób jednak rozwiązać tego problemu dopóty, dopóki nie odzyskamy realistycznego obrazu rzeczywistości. Jeśli polityczni specjaliści do spraw sprzedaży usiłują wprawić nas w przekonanie, że ziemia jest płaska, to niech nam następnie nie wpierają, że rozglądając się po tej ziemi, zobaczymy normalny horyzont. Jeśli polityka ma być walką o cokolwiek realnego, choćby tylko o realną władzę, to niechaj się toczy w takiej przestrzeni, w jakiej żyją ludzie, którzy będą patrzyli na owoce tej walki. Nie tylko w przestrzeni semantycznej.

Michał Krasicki:

Janusz Palikot to człowiek, który wyszedłszy z małego miasteczka, jakim jest Biłgoraj, dzięki swoim talentom, inteligencji i determinacji znalazł się pośród elity finansowej i politycznej kraju. Zajmuje w niej miejsce szczególne. Niewielu polityków posiada tak duże pieniądze, a ci, którzy je mają, niekoniecznie są dobrze wykształceni (Palikot jest doktorem filozofii) i niekoniecznie wspierają najróżniejsze inicjatywy służące rozwojowi kultury i edukacji w Polsce. Mało kto w naszym kraju tyle osiągnął zarówno w wymiarze prywatnym jak publicznym. Janusz Palikot cieszy się wyjątkowo szerokim zakresem wolności. Może robić wszystko, co zechce i do czego skłaniają go jego namiętności. Jego nieskrępowana wolność stała się, z racji zaangażowania w politykę, faktem powszechnie znanym. Powstaje jednak pytanie, czy robi dobry użytek z posiadanej swobody życia.

Mimo całej swojej inteligencji Janusz Palikot sprawia wrażenie człowieka trochę zagubionego w rzeczywistości. Działa pod wpływem emocji, nieco na oślep. Nawet jeżeli jego kontrowersyjne wystąpienia są precyzyjnie zaplanowane i skalkulowane, oznaczają one pójście na całego na oczach milionów widzów. Jest przy tym niecierpliwy i impulsywny, mimo że bardzo stara się nad sobą panować. Z rozmysłem przyjmuje reguły postępowania analogiczne do stosowanych przez liderów PiS: nieważne, jakimi środkami się posługuje, ważne, że skutecznie. Wydaje mi się, że poseł, zachowując się w ten nietypowy sposób, świadomie „poświęca się” i kompromituje dla dobra Platformy i Polski, licząc zarazem, że zabłyśnie przed masową widownią swoim bezkompromisowym stosunkiem do prawdy i jej jawności w życiu politycznym. To chyba bardzo polska postawa…

Platforma Obywatelska musi się więc zastanowić: czy opłaca się prawdę, nie zawsze oczywistą, wywlekać w wulgarny sposób na światło dzienne, by zyskać poparcie mniej wymagających wyborców? Czy warto psuć wrażliwość moralną i językową Polaków przez mieszanie porządków i kojarzenie prawdy ze sferą brutalnie potraktowanej seksualności? Czy Platforma chce propagować taki obraz człowieka wolnego, jaki uosabia Janusz Palikot (a jest on sprzeczny z tym, co komunikuje ludziom Donald Tusk). Czy taki ma być wzór jednostki spełnionej, cieszącej się w Polsce wolnością?