Paweł Majewski

„Łaskawe” Jonathana Littella

Istnieją, jak wiadomo, dwie podstawowe szkoły interpretacji nazizmu i Holokaustu – „demoniczna” albo „metafizyczna” oraz „banalistyczna” albo „materialistyczna”. Emblematem pierwszej jest „Doktor Faustus”, emblematem drugiej – „Eichmann w Jerozolimie”. Inne interpretacje albo mieszczą się w pobliżu tych dwóch centralnych modeli, albo są próbami wyjścia poza determinowaną przez nie opozycję, próbami zazwyczaj chybionymi. Powieść „Łaskawe” jest natomiast godna uwagi z powodu tego, że jej autor dokonał syntezy obu szkół myślenia.

Bohater i narrator „Łaskawych” jest jednocześnie banalny i demoniczny. Jest banalny, gdy krząta się pilnie w trybach nazistowskiej biurokracji i gorliwie wypełnia powierzone mu zadania. Jest demoniczny, gdy pogrąża się w otchłań własnych obsesji, kazirodczych i sadystycznych fantazmatów. O kwestiach stylu i narracji Littella można dyskutować ad libitum – są z natury nierozstrzygalne. Lecz w warstwie intelektualnej powieść ta stanowi wymierne i, co więcej, istotne osiągnięcie. Jest udaną próbą połączenia przeciwstawnych dotąd punktów widzenia. Jeśli nawet, jak twierdziło wielu niechętnych krytyków, liczne detale faktograficzne są błędne, to istota sprawy jest przedstawiona jasno i przejrzyście – proces eksterminacji nie był ani epifanią Zła, ani łańcuchem biurokratycznych procedur. Był jednym i drugim. Niemcy w III Rzeszy nie byli ani zdegenerowanymi estetami, ani bezmyślnymi urzędnikami – byli jednym i drugim. Oficerowie Einsatzgruppen nie byli ani rozkiełzanymi psychopatami, ani biernymi wykonawcami – byli jednym i drugim. Raz jednym, a raz drugim. Nawet w najgłębszym wytrąceniu z kolein kultury rzeczywistość nie przestaje się mienić.

Porównano już Littella do Tołstoja i Stendhala. Jeśli chodzi o styl, bliżej mu z pewnością do Wagnera i Viscontiego (i kto nie lubi „Zmierzchu bogów” w wersji jednego i drugiego, ten raczej nie znajdzie upodobania w powieści Littella). Ale faktycznie jest w „Łaskawych” coś z tej wielkiej epiki. Cechą epiki powieściowej jest bowiem nieludzki dystans do wydarzeń. Powieść epicka przedstawia czytelnikowi panoramę – nieskończenie dokładną i zawsze tak samo dokładną. Nie czytamy Tołstoja po to, żeby dowiedzieć się, kto miał rację, Dołochow czy Bołkoński, Kutuzow czy Bonaparte. Littell zastosował tę samą strategię. Pozwoliła mu ona mu pokazać dwie strony tego samego, które dotąd uznawano za doskonale odrębne. Opisać w ten sposób Holokaust – to była naprawdę ryzykowna decyzja, jest on bowiem doświadczeniem historycznym i cywilizacyjnym o wiele bardziej traumatycznym dla poszczególnych ludzkich pamięci osobistych niż wojny napoleońskie, o wiele głębiej przeorał też pamięć kulturową Zachodu. Ale nie jest wykluczone, że ci, którzy przyjdą po nas, ten właśnie opis uznają za summę apokaliptycznego doświadczenia, jakie stało się udziałem XX stulecia. A Jonathan Littell dołączy być może do ekskluzywnego grona lisów, które nawet wobec apokalipsy nie chciały być jeżami.

Jonathan Littell, Łaskawe, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.

* Paweł Majewski,
doktor nauk humanistycznych.