Marta Bucholc
Muzyka ziemi
Z okazji okrągłej, siedemdziesiątej rocznicy powstania „Przeminęło z wiatrem” postanowiłam odświeżyć sobie film, uwielbiany wiernie na przekór opinii szerokich kręgów rodziny i znajomych, którym dzieło to kojarzy się z naznaczoną niestrawnością godziną przed Potopem w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Skorzystałam w tym celu nie z seansu kinowego (choć warszawska Kinoteka, a jakże, oferowała), lecz z edycji DVD z okazji rocznicy sześćdziesiątej piątej. Z cyfrowym dźwiękiem, czteropłytowa, z książeczką, takie lubię najbardziej. Nabyłam. Film okazał się jednak pewną próbą od początku, a mianowicie od uwertury.
Nie wiem, czy mieliście kiedykolwiek wrażenie, że muzyka do „Przeminęło z wiatrem” zasługuje na jakąś szczególną uwagę. Ja nie. I oto patrzę na ekran, a na nim nieforemne drzewko (jedno z tych, które, jak pisze Margaret Mitchell, czekały cierpliwie, grożąc zagarnięciem czerwonej ziemi Tary), płotek, droga i pole po horyzont, i muzyka… Długo. Dłużej, niż współczesny widz jest w stanie wytrzymać.
Wyobraźcie sobie, że idziecie do kina, a tam uwertura (bez napisów!!!). Mało tego, gdy Scarlett już zwalcza powojenną biedę w Tarze i zaczyna się druga część, następuje „Entr’act” i znowu muzyka. Łagodne wprowadzenie do kolejnej epoki w losach bohaterów. Niełatwe do zniesienia dla wielbicieli Underworldu, do których się zaliczam. Muzyka daje jednak szansę (gdy uda się już pokonać szczękościsk) na przemyślenie paru kwestii.
Po pierwsze – ziemia (nie pejzaż, ale gleba, humus). Temat, który w książce Mitchell nadaje ton całej fabule, powraca w dialogach i monologach wewnętrznych, w filmie uobecnia się najpełniej właśnie w tych dwóch martwych dla współczesnego widza fragmentach. A przecież Scarlett sprzedaje się kolejnym mężom (a nieudolnie i kochankom) za ziemię, uprawia ziemię swoimi białymi rękami półkrwi arystokratki, w jej zielonych oczach lśni barwa łąk najpiękniejszej na świecie, irlandzkiej ziemi.
Po drugie – dama. Wyprana i wykrochmalona Melania Hamilton-Wilkes, kwintesencja nudy, pejzaż horyzontalny. Horyzontalność Melanii jest szansą dla wszystkich: dla Scarlett, która szuka w niej duplikatu matki, dla Ashleya, dla którego żona jest ostatnim, kruchym reliktem dawnego świata, wreszcie dla Retta, który obdarza ją a priori szacunkiem, jaki człowiek kulturalny intuicyjnie żywi dla prawdziwej – bo martwej – klasy.
Powrót Retta do Charlestonu w dogrywce akcji jest powrotem do ziemi i do damy. Mężczyzna wraca do czegoś, bez czego żyć nie może: do kobiety płaskiej, nieefektownej i permanentnie niewspółczesnej, das ewig Weibliche. Paradoksalnie to Melania, nie Scarlett, jest wcieleniem kobiecości. Żywość, impulsywność, pomylona w ostatnim równaniu kalkulacja symbolizuje u Mitchell nowoczesność. Twarz Scarlett patrzącej na zatrudnianych w tartaku więźniów to twarz Sombartowskiego kapitalisty. Reżyser celnie zrezygnował z książkowej sceny, w której Scarlett ujmuje się za głodzonymi robotnikami i każe ich karmić szynką. Dobrze wyczuł, że przyzwoitość w stosunkach pracy jest rzeczą Ashleya, człowieka ancien regime’u – Scarlett pozostawił strach i niepewność, która pojawia się, gdy spłoną już wszystkie mosty. Nie przypadkiem najważniejszą być może (i nadal efektowną) sceną „Przeminęło z wiatrem” jest pożar Atlanty. Z tego pożaru Scarlett wychodzi cało, bo nie jest damą. Stoi na zgliszczach dawnego ustroju, które pogrzebały jej matkę, Melanię – i Ashleya.
Nieobecna w filmie, znakomita książkowa babcia Fontaine mówi o kimś: „Gdyby nie miała duszy wielkiej damy, byłaby pospolita”. Ta myśl prowadzi do wyjaśnienia paradoksu Scarlett, której dusza jest, jak zauważa mimochodem Rett, duszą irlandzkiej chłopki. W imię miłości do ziemi Scarlett zaprzepaściła to, co jest najważniejsze w ziemi: stałość, nudę i płaskość. Wyrzekając się tego, wyrzekła się samej siebie. Melania umarła spokojna, Scarlett skona zapewne pijana i zrozpaczona, porzucona przez mężczyzn powracających do rozmaitych Charlestonów całego świata. I Tara, wbrew pokrętnemu optymizmowi ostatniej sceny, jej nie uratuje; ziemia, jak mężczyźni, woli damy.
Co byłoby pociechą dla każdej Melanii również w naszej epoce, gdyby nie to, że po pierwsze Melanii już nie ma, a po drugie – z czego tu się cieszyć?
Film:
Przeminęło z wiatrem (1939), reż. Victor Flemming, prod. David O. Selznick, muz. Max Steiner, wyst. Vivien Leigh, Clark Gable, Leslie Howard, Olivia de Havilland
* Marta Bucholc,
doktor socjologii.