Łukasz Jasina

„Generał Nil”, czyli Ryszarda Bugajskiego (dwadzieścia osiem lat później) odmienne myślenie o stalinizmie…

…a właściwie monolog na marginesie filmu o kolejnej matni polskiej historii.

Swój pierwszy film Ryszard Bugajski nakręcił, kiedy wyżej podpisanego nie było jeszcze na świecie. A gdy zbliżały się moje drugie urodziny, reżyser kończył realizację „Przesłuchania” (1981). Czynił to zresztą w warunkach półkonspiracyjnych, już po wprowadzeniu stanu wojennego. Późniejsza kolaudacja z udziałem zapomnianych dziś (nie zawsze słusznie z powodów artystycznych, ale jak najbardziej uczciwie z powodów etyczno-moralnych) reżyserów takich jak Mieczysław Waśkowski czy Czesław Petelski, zaowocowała nawet głosami, domagającymi się spalenia wszystkich kopii filmu. W ostatecznym rozrachunku film przeleżał na półkach przez osiem lat, a jego polska premiera zbiegła się z odzyskaniem niepodległości. Krystyna Janda dostała wtedy Złota Palmę w Cannes. Wielu ludziom (w tym mnie) to właśnie ten film przybliżył zjawisko polskiego stalinizmu. Może dzięki obrazom zapamiętanym z „Przesłuchania” dziwiliśmy się nieporadności polskiego systemu prawnego, który przez kilka lat usiłował doprowadzić do skazania ubeckich śledczych, takich jak Adam Humer; i praktycznie nie rozliczył wciąż żyjących byłych wiceszefów MBP, sędziów i prokuratorów – wykazując dziwne podobieństwo do równie ślamazarnego w wielu wypadkach, zachodnioniemieckiego sądownictwa lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Sam Ryszard Bugajski w latach osiemdziesiątych wyjechał z Polski. Zajmował się nadal reżyserią bezkompromisowych filmów. Jeden z nich – produkcja kanadyjska – był rozliczeniem ze sposobami traktowania rdzennej (indiańskiej) ludności. Potem reżyser powrócił do Polski, gdzie powstał „Gracz” (1994) – nie najciekawsza próba rozliczenia się z polskim światem politycznym.

Dziś na polskie ekrany wchodzi „Generał Nil” – epicka w założeniu próba ukazania wojennych i powojennych losów szefa „Kedywu” Armii Krajowej – generała Augusta Emila Fieldorfa ps. „Nil”.

Oczywiście nie będę w tym miejscu analizował historii morderstwa sądowego dokonanego na generale Fieldorfie. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że ogniskuje ona w sobie wiele stereotypów historycznych, związanych ze stalinizmem w Polsce. Generał Fieldorf został aresztowany, w chwili, kiedy nie tylko nie podejmował żadnej próby zbrojnego oporu przeciwko „władzy ludowej”, ale wręcz budował legalną egzystencję. Zabito go, gdyż odmówił współpracy w budowaniu kolejnej prowokacji przeciwko Podziemiu. Jego – autentycznego bohatera walki z Niemcami, skazano za współpracę z nimi oraz za wydawanie rozkazów nakazujących mordowanie Żydów. Oczywiście żaden z zarzutów nie był prawdziwy. Fieldorf wywodził się z rodziny od niedawna inteligenckiej. Jego ojciec był przykładem efektów uczciwej pracy i autentycznego awansu, a brat zginął w hitlerowskim obozie. Na listy ojca suplikujące o ułaskawienie u prezydenta Bieruta – tenże nie raczył nawet odpowiedzieć.

Ogromną część osób, zaangażowanych w zamordowanie „Nila” stanowiły osoby, będące z pochodzenia polskimi Żydami – dotyczyło to prokuratorów, sędziów a nawet większej części składu orzekającego Sądu Najwyższego. Wielu z nich wyjechało potem z Polski (co tu dużo mówić, w haniebnym roku 1968), i tak jak Helena Wolińska broniło się przed sprawiedliwością, przytaczając argumenty o „odwiecznym, polskim antysemityzmie”. Inni, jak profesor Igor Andrejew, zrobili niemałą karierę w polskim świecie uniwersyteckim. Mamy tu więc jakże pożądany przez ekstremistyczną część prawicy materiał do budowania tezy o „spisku elit”, „żydokomunie” i „wyniszczaniu narodu polskiego”. W całą sprawę wmieszały się nam jeszcze nieudane rozliczenia ostatnich dwóch dekad, gdyż żadnej z osób odpowiedzialnych za mord kara nie spotkała.

Realizacja filmu o generale Fieldorfie groziła więc reżyserowi wpadnięciem w pułapkę. Wbrew pozorom dyskusja o polskim stalinizmie przeprowadzona w ciągu ostatnich lat nie była do końca uczciwa, a odkłamywanie tej epoki trwa nadal (z lepszym lub gorszym skutkiem).

Po dwudziestu ośmiu latach zmienił się zdecydowanie bohater filmu Bugajskiego. Niegdyś była nim puszczalska piosenkareczka, Antonina Dziwisz, grana przez Jandę. Pod wpływem ubeckich katowni, wydobyło się z niej głębokie człowieczeństwo i dojrzałość. Śledczy, chcąc ją zniszczyć, dokonali czegoś całkowicie odwrotnego.

Cela więzienna w tamtym filmie Bugajskiego – to spektrum polskiego stalinizmu, widzianego z ówczesnej perspektywy. To jeszcze nie totalitaryzm (jak ten ustrój postrzegamy obecnie) – a raczej „okres błędów i wypaczeń”. Mamy tu bowiem i wierzącą komunistkę (w tej roli naprawdę wielka Agnieszka Holland), i broniącą swojej ziemi chłopkę.

W najnowszym filmie Bugajskiego podziały są już jasne. Jest zło, czyli narzucony Polsce system komunistyczny. I dobro – czyli jego ofiary. Zaś bohaterem jest generał Fieldorf – człowiek którego biografii nie można nic zarzucić. W celi, która oddaje honory wojskowe „Nilowi”, siedzi autentyczna Polska; tamta druga, siedząca za sędziowskim stołem czy biurkiem w MBP tylko taką udaje i wydaje w jej imieniu kłamliwe wyroki sądowe. Co najgorsze, śmierć i tortury, jakie czekają na dowódcę „Kedywu” i jego towarzyszy broni, są równie prawdziwe.

O ile u Antoniny Dziwisz człowieczeństwo budzi się dopiero w więzieniu, Fieldorf jest nosicielem godności przez cały czas. W czasie wojny jest autentycznym bohaterem, po wojnie również nie sprzeciwia się swoim zasadom – sprzeciwia się im natomiast ustrój przyniesiony ze Wschodu. Ustrój ten za pomocą tortur przemienia bohaterów w zwierzęta (casus Władysława Liniarskiego – dowódcy AK w Białymstoku zmuszonego do zeznawania przeciw „Nilowi”).

Stosunek do stalinizmu stał się w pewnych, nieciekawych środowiskach, miernikiem ich patriotyzmu. Publicyści, tacy jak osławiony Jerzy Robert Nowak, lubują się w wypominaniu pewnym ludziom, że ich rodzice zaangażowani byli w system stalinowski. Dziwnym zbiegiem okoliczności dotyczy to zwłaszcza osób pochodzenia żydowskiego, niejednokrotnie związanych później choćby ze środowiskiem „Gazety Wyborczej”. Film Bugajskiego mógł łatwo stać się elementem kolejnej rozgrywki zwolenników i przeciwników prezesa Kurtyki, redaktora Michnika i posła Kaczyńskiego. Tymczasem broni się przed tym w bardzo prosty sposób: pokazując na ekranie prawdę. Sędziowie, mordujący Fieldorfa swoim wyrokiem, może i są z pochodzenia Żydami, ale źli są dlatego że wydają fałszywe wyroki, a ich pochodzenie etniczne (zresztą niejednokrotnie w stalinowskiej Polsce przemilczane) nie odgrywa w ich moralnym upadku żadnej roli.

Oczywiście, można bronić powojennych zmian w Polsce, używając klasycznych argumentów: odbudowy kraju, zwalczenia analfabetyzmu i zagospodarowania tak zwanych Ziem Odzyskanych, niemniej żaden z nich nie usprawiedliwia cynicznego zamordowania wielkiego człowieka pod całkowicie zmyślonymi zarzutami – będącymi iście Orwellowskim odwróceniem rzeczywistości. Po kilku latach zresztą Polska Ludowa (a dokładniej jedna z prokuratur) unieważnia wyrok na Fieldorfa, a symboliczny grób funduje mu generał Jaruzelski jako szef MON.

Większość z nas jest w jakiś sposób beneficjentami stalinizmu (choć może beneficjent to złe słowo – gdyż z góry zakłada odniesienie wyłącznie korzyści). Dziadkowie wielu z nas tylko dzięki zmianom przezeń zainicjowanym mogli wydostać się z przeludnionej wsi, dzięki czemu ich wnukowie (być może) są inteligentami. Rodzice niejednego z nas zapisali się do partii, chcąc budować „lepszy świat” (albowiem międzywojenna Polska odbiegała nieco od ideału). Nazwanie po imieniu zła, jakie wygenerował ustrój który lepiej traktował nazistowskich zbrodniarzy, niż akowskiego bohatera, nie podważa jednakże dobrych osiągnięć kogokolwiek. Usprawiedliwianie śmierci Fieldorfa budową MDM, czy Nowej Huty tylko ich budowniczym urąga.

Film Bugajskiego powraca do bardzo staroświeckiego, ale autentycznego pojmowania historii jako zwykłej czerni i bieli. Bohater to bohater, a zbrodniarz to zbrodniarz. I wbrew pozorom, w tym wypadku można sobie było na to pozwolić. Czasem historia nie jest zbiorem szarości, a kontury zdarzeń są ostre. Na tym prostym zestawieniu film Bugajskiego zyskuje, choć traci historyczny dyskurs. Dzięki prostemu doborowi bohatera, dowiadujemy się że istniały takie rzeczy jak honor i bezkompromisowość. Oczywiście, my sami najprawdopodobniej nie dorównujemy „Nilowi”. Bohater to wyjątek, a nie reguła. Prawdopodobnie na jego miejscu wybralibyśmy życie, a nie honor. Film Bugajskiego daje nam jednoznacznie pozytywnego bohatera historycznego. I tej odrobiny optymizmu potrzeba Polakowi zniechęconemu do własnej historii komunistycznym kłamstwem, fałszywym i sztucznym pojednaniem narodowym lat dziewięćdziesiątych i dziwadłami lat 2005 – 2007. Generał „Nil” to prawie bohater hollywoodzki, z kilkoma drobnymi różnicami. Ginie, jego pamięć zostanie skutecznie opluta, a jego mordercy dożywają swoich dni w dobrobycie, gdzieniegdzie tylko znękanym przez upominających się o prawdę – piękne lecz niezbyt utylitarne słowo. No cóż, taka jest już nasza polska rzeczywistość…

Film:

„Generał Nil”, reżyseria Ryszard Bugajski. Występują: Olgierd Łukaszewicz, Alicja Jachiewicz-Szmidt, Anna Cieślak, Magda Emilianowicz. Data premiery: 17 kwietnia 2009.

* Łukasz Jasina, doktorant, pracownik Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej i redaktor naczelny środkowoeuropejskiego portalu internetowego “Młodsza Europa”.