Katarzyna Kazimierowska
Kolor samotności o zapachu śmierci
„Tatarak ma właściwie dwa zapachy. Inny jest zapach, kiedy rozetrze się górę liścia. Wtedy ma zdumiewającą woń czegoś pięknego, można powiedzieć – zapach wody ocienionej wierzbami. Inny zapach jest natomiast na dole – tatarak jest zanurzony w błocie, w tym zapachu błota obecny jest zapach śmierci”, słyszymy w jednej z pierwszych scen filmu „Tatarak” Andrzeja Wajdy. Ulotny zapach słodyczy podszytej śmiercią unosi się nad historią doktorowej Marty, która w ostatnim lecie swojego życia kurczowo chwyta się upajającej młodości. Ale młodość nie jest gwarancją życia. Jednak nie tylko zapach, a przede wszystkim kolor zieleni w jej wszystkich odcieniach zostaje pod powiekami po wyjściu z kina.
„Tatarak” Andrzeja Wajdy to już klasyka. To film w filmie, historia szkatułkowa, to film o robieniu filmu, o aktorach, którzy grają mimo prywatnych tragedii, to monolog o miłości i śmierci, to historia spotkania, które mogło przerodzić się w romans, i wreszcie to opowieść o aktorce uciekającej z planu. A w tym wszystkim Krystyna Janda – w trzech odsłonach. Wątki trudne do ułożenia w całość, a jednak ta sztuka udała się Wajdzie. Konsekwentnie zmierza on do puenty, czyli do śmierci, do smutnego przesłania memento mori, które unosi się nad filmem i jego widzami.
Ale „Tatarak” to także film o przejmującej samotności, która towarzyszy nam w każdym momencie życia. U Wajdy samotność ma odcień zieleni i twarze ludzi z obrazów Edwarda Hoppera.
Hopper wyłania się już w pierwszej scenie filmu, a modelka na jego obrazie, zatytułowanym „Kobieta w słońcu”, ma twarz Krystyny Jandy. Samotność doświadczona śmiercią zostaje zamknięta w pokoju hotelowym, by – nie patrząc w nieruchomo ustawioną kamerę – opowiedzieć historię utraconej miłości. Hoppera znajdziemy też na plakacie reklamującym film. Krystyna Janda siedzi tam na łóżku, patrząc na coś, co jest za oknem. A może wcale nie patrząc. Jak kobieta na obrazie zatytułowanym „Poranne słońce”: może tylko siedząc, bo to, co za oknem, już nie ma takiego znaczenia? Hopper przemawia do nas jeszcze z jednej sceny, w której doktorowa Marta siedzi w kawiarni na dworze ze swoją przyjaciółką. Jak na obrazie „Chop Suey”, na którym dwie kobiety wydają się pogrążone w poważnej rozmowie. Panie w „Tataraku” próbują się cieszyć swoim towarzystwem, choć każda z nich ma w sercu smutek. Jak cytuje Andrzej Wajda zdanie z opery Leoncavalla „Pajace”: „Uśmiech na ustach, choć w sercu ból – to najtrudniejsza z życiowych ról…”
Na obrazach Hoppera samotność często jest bezimienna, często to tylko cień rzucony na ścianę w słońcu albo mocno oświetlony front pustego domu. Ale to także ludzie, w każdym wieku, uwięzieni w ciszy pokojów hotelowych, znudzeni własną i cudzą obecnością, czekający na coś – tylko na co? Jednocześnie świat wydaje się zastygać w idealnym momencie: to ta chwila, decisive moment jak u Henri Cartiera-Bressona, gdy wystarczy tylko nacisnąć spust migawki w aparacie, bo właśnie teraz wszystko zostało powiedziane, wszechświat zamknął się w pokoju hotelowym jak na Vermeerowskich obrazach. Hopper to amerykański mistrz z Delft, a jednocześnie malarz, który najpełniej ujął obezwładniające uczucie samotności. Idealnie wykorzystał to Andrzej Wajda. U niego samotność ma odcień Hopperowskiej zieleni, a śmierć – zapach tataraku.
Film:
Tatarak (2009), reżyseria: Andrzej Wajda.
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”.