Magdalena M. Baran
Martwa natura z lustrem
Mały hotel „Pod różami”? Pokój zalany słońcem. Osobność. Wyciszenie. Że czas obok… Nieważne, nieważne. Dziewczyna w czerwonej koszulce, z podciągniętymi chudymi kolanami, siedzi na łóżku. Słońce budzi, widzenie daje jaśniejsze. A przecież i oślepia skołatane nocą zmysły. Bo przyszedł/nie przyszedł/do innej poszedł/bo wyszedł zbyt wcześnie, gdy spała. Bo nigdy już tak blisko, że zapach, że smak jego, w pamięci powtarzany, na własność. Poza ciasnym hotelowym łóżkiem wszystko, w czym szukać oparcia stóp dla kroków dalszych. Wpatrzona w jasność przypadków milczy, z myśli bijąc się tabunami. „Poranne słońce”, dzień nowy, życie nowe po umierania nocy.
Błysk wody lustra, szybka zmiana dekoracji. Czarny pokój odosobnienia, przebudzenia ze słów własnych koszmaru. Haust powietrza chwyta niczym tonący, co siłą cudzą wyciągnięty z odmętów. W czerni w czerń wpatrzona. Teatralność hopperowskich dekoracji, w których wyuczony-pisany monolog o śmierci męża, w ścianach z ciemności czy deszczu kropli wygłasza mistrzyni monodramu. Już nie „Boska”, nie „Shirley Valentine”, nie skrywająca tajemnicę podwójną życia „W zawieszeniu” Anna czy wrzucona w „Przesłuchanie” Antonina. „Agnieszka” po przejściach? Aktorka. „Pomyślałam – mówi Janda – jaki wpływ na myślenie człowieka ma zawód”. I oto odpowiedź… Medytacja o umieraniu staje się własnym teatrem, plastycznie doskonałym, niczym perły ważonymi słowami rozpiętym u granic intymności. Krok ku widzowi na bezpiecznej, kontrolowanej okiem kamery scenie. Zawsze można jeszcze raz… Inscenizacja wyciszonego Obrazu. Życie półcieniem? Ktoś pomyśli… śmierć jak gwiazdka z nieba. Ale nie wszystko można zagrać jeszcze raz.
Znów trzask, klaps zwierciadłem dzielony. Przed nim stół nakryty do kolacji, w lustro niczym z La Toura wpatrzony. Między dwojgiem czaszki brak tylko i czekania, aż przyjedzie ta, co z dwoma igra płomieniami. Jak splatają się historie, jak „tatarskie ziele ma dwa zapachy”. Dom doktorostwa przenika aromat śmierci.
Po drugiej stronie lustra świat się toczy odmienny, osobny, doświadczany inaczej, przeżywany na nowo, raz za razem. Przechodząc nieostrożnie przez srebrzysta taflę, odmienia się pamięć, a jednocześnie grać można tę nową historię. W plastycznych widzeniach obiektywu Edelmana, w lustrzanym świecie pani Marty („na pewno Marta, a może jeszcze smutniej”) Miłość i Śmierć mocują się o kobietę, to znów o dziewczęce jej, z wazonikiem w dłoni, odbicie. O tę, co próg przekroczywszy werandy, z samotności swej niezrozumianej wyrwana, obyczajności zastanej złamie bariery. Czułością wie, dąży, słowami łączy opowieści. „Młodość odbija się w zielonym lustrze wieku dojrzałego”. Odbite od niej światło budzi do życia, do czerpania zapomnianych, rozpaczą utraty pętanych radości. Miłość na miłość tłumaczy się. Gdzieś w tle „oddzielili cię syneczku…” i piłka, co czasem bezgłośnym się toczy. Tu „życie łatwo przechodzi w śmierć”.
W chwil złoconych ramach świat luster opowieści snuje pozornie osobne, rozdzielone czasu i dekoracji rzeką. Dwa sposoby na umieranie. W śmiertelnej medytacji Aktorki w umieranie idzie się wspólnie, w chwile, co w świadomości pozostają, w przeżywane obrazy, dźwięki, lęk, cisz żałobnych drgania. Tu zawsze obok ręka, noc bezsenna, bliskość. W lustrze doktora umiera się inaczej – tu bezsilnością własną, lekiem przed „nie wiem, nie umiem” skazuje się na umieranie osobne, na niewiedzę litości, która oczy odwraca, uszy zatyka, co w bólu własnych granic zamknięta, drugiego wyobcowuje. Skazuje zatem na osamotnienie w tym, dokąd i tak idziemy sami. Ale jest też śmierć, co niezapowiedziana… bez badań, chemii, klinik, prześwietleń, współczuć, bez głosów ściszonych żałosnej „niewiedzy”. Bez kronik. Głupia, powiecie, młodości hardej śmierć, co nazbyt pewna była swego. Ta, co powietrze łapie, a na dno pocałunkiem, co niczym kamień u szyi uwieszony, ciągnięta. Haust powietrza, jej odebrany zbudzi Aktorkę. Ta bezgłośną pietą nad ciałem młodości, śmierć bliską opłakuje. W życiu i w roli. Gdy zachowane granice, bo brak rozpaczy w załzawionym pokoju, z niej może bardziej, niż z wybebeszeń opowieści, niemocy, niezrozumienień i katharsis własnych, dla widza śmiercią oczyszczenie.
Film:
Tatarak (2009), reżyseria: Andrzej Wajda.
Obraz:
Edward Hopper, Poranne słońce (1952), Columbus Museum of Art, Ohio.
* Magdalena M. Baran, doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”.