Łukasz Kowalczyk
Ślepcy, nie głupcy. Na Sycylii
My, którzy przyjechaliśmy.
Patrzymy. Tak.
Widzimy to, na co patrzymy. Nie.
Bo zawsze zmuszeni kojarzyć to co przed oczyma, z tym, co już w sobie posiadamy.
Spostrzegamy jedynie to co stanowi mieszaninę tego przed nami i tego innego, dawnego, opatrzonego już i zmagazynowanego. Wzrok potrzebuje wiedzy, języka, przeszłych doświadczeń by dojrzeć.
Obraz aktualny staje się widoczny na zasadzie sympatycznego atramentu. Dla widomego zaistnienie wymaga środka wywołującego. Zganiającego przezroczystość jak muchę. Można ufać, że środek taki samodzielnie nie kreśli liter. Można ufać, że pamięć samodzielnie nie kreśli obrazów. Ale nie można mieć nadziei, że bez tego specyfiku zobaczymy cokolwiek, że bez niego mgła ustąpi.
Dlaczego?
Bo nie wolno się gapić. Bo nie wolno już chłonąć nawet dzieciom. Bo umiejętność gapienia uschła w nas dawno, podlewana systematycznie toksyną. „Nie gap się na pana”, i ciągną w bok, w uliczkę, a ty tam, mały, pod półprzymkniętymi powiekami wyobrażasz sobie, to co pan mógł zrobić, kim mógł być ten pan. Ale nie wiesz. Bo grzecznie nie widziałeś.
Tylko głupiec się gapi, rozdziawia usta. Parobczak potrzebuje treściwej strawy widoku. Mędrzec żywi się światłem. Mędrzec odcyfrowuje hieroglif, wedle znaczenia, które ma w sobie. Tylko głupiec zawierza obrazowi, szuka sensu na zewnątrz.
Cena za niebycie idiotą nie jest duża. Ślepota była zawsze przymiotem wróży, postaci znających prawdę, potrafiących odfoliować ją z przyszłości, jak cukierek z bibułki. Ślepota to nic strasznego. Mogą nam jej zazdrościć. Nam, ludziom mądrym. Ludziom kulturalnym.
I dlaczego jeszcze?
Bo my, ludzie kulturalni, wykarmiliśmy się na zestawach. Żyjemy w świecie zestawu. Zestaw obrazów i dźwięków zwany filmem. Zestaw obrazów i słów zwany teatrem. Zestaw zwierząt i ogrodzeń zwany zoo. Zestaw artefaktów i gablot zwany muzeum.
Ludzie kulturalni nie gapią się bezmyślnie na przypadkowe ścinki wydarzeń, siedząc na ławce w cieniu. Ludzie kulturalni oglądają spektakle. Ludzie kulturalni nie potrafią gotować. I na pewno nie zamierzają zapychać się suchym chlebem. Zamawiają dania. Smakują kompozycje. Jeśli nie dostaną zestawu będą głodni. Ale nie ma obawy – dostaną. Sprzedawcy potrzebują naszej wrażliwości, naszej kultury, naszej niegroźnej elitarności. Zrobią nam. Potem wystawią rachunek.
Oni, którzy tu są.
Ci tutaj to prostacy. Oni siedzą w cieniu i dotykają nas spojrzeniem. To nic nie wnosi do sprawy. To ich niczego nie uczy. Ale robią to stale. Niektórzy są bardzo starzy i niewiele więcej mogą. I niczego więcej się od nich nie oczekuje. Ale inni, pełni wszelakich potencji – to samo. Nawet ich manekiny patrzą. Mają takie wyraziste oczy. Z ciekawością wodzą z gablot wzrokiem za mną, przechodzącym.
Tu wzrok służy wciąż temu czemu miał służyć zgodnie z pierwotnym zamysłem. Dostrzeganiu szans i zagrożeń, które są na zewnątrz, nie pobudzaniu własnego wnętrza. To prawda, obecnie szanse nie są zbyt potrzebne, a zagrożenia zbyt znaczące. Stąd skarlała reakcja – gest, słowo, rzadko gwałtowny ruch. Ale to wciąż ten sam wzrok.
A zresztą, czy ja wiem? Mogę przecież opisać, pokombinować, wytłumaczyć sobie i wam, mogę nawet zrozumieć mechanizm i zasadę. Ale nie mogę zobaczyć. Ani pokazać. Ja ich nie widzę, więc jak mogę pokazać? Nie pokażę. Zostawię ich tu samych. Odprowadzą mnie wzrokiem i zapomną. Bo ich wzrok nie ma pamięci. Im pamięć nie jest potrzebna. Oni mają oczy.
* Łukasz Kowalczyk, radca prawny.