Sylwia Wachowska

Trzy małpki i Barcelona

Może po prostu niektórzy nie znoszą szczęśliwych zakończeń. Ot, i cała tajemnica. A może to krótkie egzotyczne spotkanie stało się nieuniknioną inspiracją. Stara buddyjska legenda opowiada historię trzech małp, symbolizujących odcięcie się od świata zewnętrznego. Gestami komunikują: „Nie widzę, nie słyszę, nie mówię”. Jedna zasłania oczy, druga uszy, trzecia pysk. Mówią – nie przyjmujemy zła, mówią – chronimy się przed tym, co może nas unicestwić. Czy zaskoczy nas to, że Allen postępuje podobnie?

Na pożywce ekspansywnej i zmysłowej Barcelony – jakże miła to odmiana dla starzejących się kości nowojorskiego neurotyka – tworzy prywatne laboratorium. Z upodobaniem kolekcjonera wpuszcza do niego kolejne postaci, sam staje z boku, za szybą, przewidując dla siebie rolę obserwatora. Jednak w rzeczywistej tkance filmu staje się kimś dużo ważniejszym. Nie jest tu tylko reżyserem ani dobrze nam znanym z wcześniejszych wcieleń narratorem. Postać, przemawiająca do nas spoza ekranu w Vicky Cristina Barcelona – cóż za dwuznaczny tytuł, przyznajmy – kumuluje w sobie doświadczenia wszystkich szlachetnych poprzedników. W tej samej chwili jednak przychodzi zaskakująca konstatacja ten „ktoś” nie jest już poczciwym Woodym. Z przyjemnej historii, o jakże podniecająco urozmaiconych konstelacjach miłosnych, zostajemy brutalnie przeniesieni w świat rzeczy ostatecznych. Misternie skonstruowana opowieść usadawia nieznanego dotąd zewnętrznego komentatora w pozycji antycznego chóru. On sam, biorąc udział w filmie jako niewidzialny aktor, paradoksalnie nie włączając się w jego warstwę fabularną jako jedyny posiada świadomość zdarzającej się historii. Przewrotne to jednak nawiązanie, w iście allenowskim stylu. Bo czegóż dowiadujemy się od naszego wątpliwego przewodnika, otóż w przeciwieństwie do starożytnych pierwowzorów słyszymy dokładną relację z tego co właśnie oglądamy na ekranie. Multiplikacja opowieści nie podważa jednak istnienia tragedii, wydaje się jedynie łagodzić ekstremalność doświadczeń jej uczestników. Allen kształtując trzy niemal archetypiczne wzorce kobiet, skupione wokół jednej postaci męskiej, w osobliwy sposób silnej i przeźroczystej jednocześnie, daje złudzenie wariantowości poszczególnych historii. Nic bardziej mylnego. W proponowanej narracji nie może się zdarzyć nic przypadkowego, nic co będzie miało realny skutek w przyszłości i radykalnie odmieni losy bohaterów.

Powstaje gorzka przypowieść o poszukiwaniu tożsamości, a ironizujący tytuł Vicky Cristina Barcelona brzmi teraz niepokojąco ostatecznie. Czy jest kobiecym imieniem? Sublimacją trzech niezwykłych aktorskich kreacji? Czy też nareszcie odkrytym prawdziwym alter ego Allena. Coraz bardziej wiekowy reżyser, z zadziornością ruchliwego brzdąca kusi nas by oddać się prostym hipotezom. Sam zaś, niezauważony, oddala się spokojnie by przemyśleć kilka nierozwiązywalnych kwestii. Wszak sam mówił: „Prognozy są bardzo trudne, szczególnie w odniesieniu do przyszłości.”

Film:

Vicky, Cristina, Barcelona (2008), reżyseria: Woody Allen.

* Sylwia Wachowska, studiuje reżyserię teatralną.