Poniedziałek. Wybrałem się na wydarzenie. W pachnących budowlaną świeżością Arkadach Kubickiego mrowie warszawskiej elegancji, tu i ówdzie przebite podrdzewiałym ćwiekiem. To inteligencja walczy o miejsce dla siebie (stojące, bo siedzące były za drogie).
Elegancja męska wpuściła się w spodnie w rurkę i sweterki w romby. Wdziała oprawki z białego plastiku i oldskulowe borsalina w typie brytyjski mini-tyrol. Nie ma żartów. Oto wytworny kisiel po Mechanicznej pomarańczy Kubricka podany po varshafsku. Klei się do niego elegancja żeńska, na szpilkach lub sztyletach balansując w rytm muzyki, która jeszcze nie zaczęła grać.
Lecz oto i oni. Wychodzą. Na scenę! Kłaniają się. I grają. I nic.
Nuda i dno. Nudne dno i denna nuda. Szum zimowych opon na letnim asfalcie. Czasami pisk. Suszone kwiaty ułożone w wulgarne ikebany. Sadomachiczne figury dźwiękowe. Surogat podniety dla teoretyków miłości. Nudno nudna nuda.
Żeby ją zabić, jeden z muzyków wyciąga prezerwatywę. Nadmuchuje. Do granic. A ona pęka. Trach-tfu. W głośnikach jałowy ejakulat. I cała para buch. Słowo do M. Herberta – „używajmy przedmiotów zgodnie z przeznaczeniem, by muzyka nie była tak zimna.”
Wtorek. W Centrum Olimpijskim gra big band szkoły muzycznej im. Karola Szymanowskiego. Ze szczerą radością i zaraźliwym entuzjazmem. Świeże hormony dźwięku rozchodzą się w powietrzu w tempie allegro vivace. Ósemki i szesnastki ogonkami oplatają się wokół całych nut, tworząc rytmiczne wianki. I choć za oknami wiatr i deszcz, czuć wiosnę. A nieopodal Wisła i zapach świeżo skoszonej trawy.
Koncerty:
Arkady Kubickiego, Zamek Królewski,
The Matthew Herbert Big Band.
Poniedziałek, 15 czerwca 2009.
Centrum Olimpijskie,
Koncert uczniów Państwowej szkoły muzycznej im. Karola Szymanowskiego.
Wtorek, 16 czerwca 2009.