Karolina Wigura
Ćwiczenia z przypominania
Aktorzy zazwyczaj byli superbohaterami, którzy musieli ratować świat. Na platformach zbitych z desek, to znaczy – na scenach, które symbolizowały ów świat, wykrzykiwali słowa o metafizyce i „duszy”. Tak było w czasach, gdy pierwszy raz wystawiano „Hamleta”. I tak było jeszcze do niedawna, bo wciąż uważaliśmy, że sztuka teatralna jest nieśmiertelna. Nawet, gdy jej autor od dawna był już martwy.
Tak René Pollesch przypomina sobie teatr. Dotychczasowy. Bo teraz koniec z tym. Od tej pory scena nie jest już teatralna, tylko cyrkowa. Bohaterowie nie są postaciami ze sztuki teatralnej. Są cyrkowcami. Albo złodziejami we własnym domu. Komikami.
We trójkę będą biegać w górę i na dół po wyściełanych czerwonym dywanem schodach. Mylić kominek z solarium. Powtarzać do upadłego gag ze śliską podłogą i wypadaniem z okna. Czterdzieści razy wieszać obraz nad kominkiem, doprowadzając część widowni do histerycznego śmiechu.
(podczas, gdy inna część widowni dyskretnie wychodzi)
I ponad wszystko, przez cały czas będą mówić o zwłokach. Bo skoro koncepcja „duszy” jest passé, to może chociaż o zwłokach da się rozmawiać? Oczywiście, jako o przyczynku do nieśmiertelności.
Wszystko się układa. Teatr umarł, został cyrk. Dusza umarła, zostały zwłoki. Katharsis też umarło, zostało post-Bernhardowskie i post-Houellebecqowskie odbijanie piłeczki.
I tylko ja o jednej rzeczy zapomniałam. Zastanowić się: dlaczego tego wieczora tu jestem?
Spektakl:
„Ping Pong d’Amour”
Scenariusz i reżyseria: René Pollesch
Münchner Kammerspiele, premiera: luty 2009
* Karolina Wigura, dziennikarz Tygodnika „Europa”, doktorantka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego i w Instytucie Filozofii na Uniwersytecie Ludwiga Maximiliana w Monachium