Magdalena M. Baran

Zamiast

„(…) każdy dzień zrywaj ani trochę nie wierząc jutru”

Jaśmin, róża stulistna, ylang-ylang, olejek sandałowy, mocno przedawkowany aldehyd. Magiczna butelka z numerem pięć. Pozorne nieskomplikowanie, prostota drażniąca zmysły, opisująca subtelną elegancję, delikatność, ale i upartą pewność, skrytą za zasłoną przedłużonych rzęs perfidię. Flakon złocistego płynu, którego kropla kamień pamięci żłobi już w chwili pierwszego spadania. Nie silą swą, a… łzy każdej, uśmiechu każdego drgnieniem. W nadmiarze dusi, wulgaryzuje. Pierwszy zapach w świecie „małych czarnych”, żakietów bez kołnierzyka, spódniczek do kolan, szerokich spodni, angielskiego dżerseju i kapelusików, których waga nie przyprawia o ból głowy czy skręcenie karku. Zapach w eleganckich wnętrzach na Rue Cambon opowiada historię kobiety, co go wybrała, co go nosi. Opowiada o świecie małej Gabrielle, szukającej pieska szansonistki z Moulins, bezgorseteowej dziewczyny-torpedy, co w życia rozgrywce spotkała wiele z „zamiast”.

Życie przed Chanel. Nie o świecie perfum, zapachów, zmysłowości, nie o kreacjach, zachwytach, długich schodach, na których przysiadała podziwiając swe dzieło, historia. Tkwi ona dużo głębiej, ze swego podłoża wyłuskując porzucenie, zimne mury sierocińca, coniedzielne sercem roztrzepotanym czekanie na powrót, na jednak-kochanie, na wszelkie „mimo wszystko”, niezgodę na poprzestawanie na małym. Ucieczki od siebie do siebie, od życia pozorów do marzeń, co przez poniżenie, godności w kamień zamienianie poniosły na szczyty. Ciekawość czarnych oczu, wypatrywanie, zachwyty z oddychania kolorem, fakturą materiałów, dokładnością ściegu. Panna Gabrielle… Histeryczka, wyrachowana dziewczynka kupcząca własnym ciałem, dzięki pozornej naiwności i uporowi kształtująca własną przyszłość? Życie w świecie, który nie będąc z niej, legł u jej stóp. Pełna wdzięku, bezpardonowości kobieta-dziecko, którą wbrew losowi pokochał nawet najbardziej wzgardliwy świat. Tworzenie. Na przekór niemiłości, nie-byciu, wieczno-śmiertelnym zderzeniom. Bez wiary w cud, co niewyśnieniem zdaje się odbierać wszystko. Meblowanie świata na przekór sercu, nieplanowanej potrzebie miłości, co przyszła na życie i zgubę. Z niej, z męskiego handlu i pozornie od niechcenia, beznamiętnie rzuconego „przynajmniej się przewietrzy”, płynie zgoda na bycie nie-własne, nie-wybranie na wyłączność, na dzielenie się, na odcienie i posmaki bycia tą pierwsza, a tak naprawdę drugą. Szelest dawnych sukien, rozrzucanej pościeli, liczonych banknotów. Stukot końskich kopyt i obcasów. I westchnienia, że taki świat.

Na co się godzić? W sypialni Balsana oczy szeroko zamknięte, „jakaś jestem przy tobie taka mała…”. Gdzie miejsce na ikonę kobiecości, gdy za wyzwaniem oczu, zapachem perfum, nieskazitelnym kostiumem składa się ona z czystego bólu.

A później róża turecka i bułgarska, jaśmin indyjski i egipski, irys, pieprz różowy, haitańska wetyweria, wanilia Bourbon, ambrowa paczula, bergamota z Sycylii. Nowy zapach, trudniejsza do opowiedzenia historia.

Film:

„Coco Chanel” [„Coco avant Chanel”] (2009), reżyseria: Anne Fontaine.

* Magdalena M. Baran, doktorantka filozofii, redaktor kwartalnika „Res Publica Nowa”.