Łukasz Kowalczyk
Wyraj
Płaszczyzna jest olbrzymia i naprawdę pozioma. Jednolita zieleń trawy potęguje oba te wrażenia. Nic znaczącego w pionie. Ot, kępki drzew pochowane gdzieś daleko po kątach, jakieś budki, półprzezroczysta siatka. Istotą są dwa poziome maźnięcia – niebieskie niebo, zielona ziemia. A nieopodal jest morze. Nietolerujące pionu z zasady.
Ta przestrzeń nie ogranicza. Ta przestrzeń eksponuje. To scena. Starannie wybrana. Afrodyta była mistrzynią udanego wejścia, ale piana i jakaś zatoka to niewiele w porównaniu z tym tutaj. To miejsce jest wprost stworzone do tego, aby pojawiło się na nim coś wielkiego.
I wtedy wchodzą mrówki. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy mrówek. Przytłaczająca większość to robotnice. Znać to po opaskach na przegubach kontrolowanych sumiennie przez strażników. Strażników też jest wielu. To duże osobniki. Odróżniają się żywopomarańczową barwą. Poruszają się wolno. Lubią stać w rządkach z szeroko rozstawionymi odnóżami. Za to mamek jest zbyt mało. Mimo ich ofiarności po posiłki ustawiają się długie mrówcze sznury.
Przybywają długo oczekiwane królowe. Każda z nich wabi. Mrówki są zdezorientowane. Krążą. Nie patrzą w górę. Omiatają płaską przestrzeń i krążą pośród królowych. Dzień po dniu. Królowe wabią umiejętnie. Od tego są. Świat je stworzył po to, by były królowymi, zdobywały popleczników, budowały mrowiska. Najlepiej na pustych przestrzeniach. Takich jak ta. Tu mogłoby powstać gigantyczne, wspaniałe mrowisko.
Ale w tym wypadku królowe pokpiły sprawę. Nie chodzi nawet o to, że umościły się zbyt blisko siebie. Trudno mówić o bliskości, gdy przestrzeń radzi sobie prawie bez wymiarów. Wystarczającym powodem porażki jest to, że jest ich wiele. I że zmieniają się, zostają nie dłużej niż godzinę lub dwie. Co gorsza brak między nimi jakiejkolwiek konfrontacji. Jakby się nie zauważały. Mimo że konkurują, walczą o uzasadnienie swojego istnienia, swojej pozycji. Mrówki, coraz bardziej zmęczone, krążą wolniej. Zygzakami. Z dnia na dzień przybywa ich więcej. Ale niczego nie tworzą. Czasami podkurczają nogi, padają na trawę. Coraz więcej jest zbyt wyczerpanych, by iść dalej. Tym bardziej, żeby tworzyć mrowiska.
Wczoraj w nocy ostatnie królowe rozwinęły skrzydła. I odleciały. Zwykłe mrówki nie mają skrzydeł. Nie mogą odlecieć. Pozostawione sobie samym zaczęły opuszczać płaszczyznę. Znużone ponad miarę wpełzły do autobusów, którymi wróciły do dawno wydrążonych korytarzy.
Wydarzenie:
Heineken Open’er Festival,
Gdynia, Babie Doły.
2 – 5 lipca 2009 r.
* Łukasz Kowalczyk, radca prawny.