Czerwony dywan, czarne półki. Kuszą niezliczone tytuły. Przeglądam z mozołem, płyta po płycie. Powoli euforia i oczopląs zaczynają splatać się w jeden warkocz zawrotu głowy. Wir nazwisk przyprawia mnie o szaleństwo. Na szczęście nagle zatrzymuje go znajomy głos.

To zaprzyjaźniony dyrygent z Warszawy. Serdeczne powitanie pokonujemy jednym susem. Dzięki temu mamy więcej czasu na zakupowy ping-pong płytowy:

– Ja Wagnera!
– Weilla!
– „Nos” Szostakowicza!
– Koncertową „Traviatę” z Beczałą.
– Schrekera. Crumba.
– „Onieginów” trzech…

W tej rozgrywce nie ma zwycięzcy. Czy może być przegrany?

Przypadkiem znajduję płytę nagraną przez waltornistów Filharmonii Berlińskiej. Słuchamy jej razem. Drżymy staccato. Jak kameleon zmieniamy blaszane barwy. Płyniemy legato. Stroimy czysto. Powoli ta muzyczna idylla robi się nie do zniesienia. Dyrygent zdejmuje słuchawki. Twarz ma zadumaną, oczy smutne.

„Ilekroć gramy coś z eksponowaną partią waltorni, pojawiają się problemy z obsadą. Tymczasem tu, w Berlinie jest wielu bezrobotnych muzyków. Gdybyśmy tylko mogli ich zatrudniać! Tu jest inny system edukacji. Nikt instrumentalistów nie uczy, że ich solówki są za trudne.”

Wstydliwie chowam album na dno koszyka. Posłucham go w domu, w samotności, gdzie nikt nie będzie mi przeszkadzał w owym misterium, jakim jest doświadczenie dźwiękowej bliskości nienagannie nastrojonego oktetu waltorniowego.

Nagranie:

Die Hornisten der Berliner Philharmoniker
Weber / Humperdinck / Verdi / Wagner / Bizet / Bernstein
Opera! 2007